Kiedy nie masz już z kim w życiu zatańczyć, wtedy zjawia się śmierć – jak powiadają. A powiadają też, że śmierć wszystkich godzi. Babcia Leonia tuż po świętach Bożego Narodzenia zwlokła się z pieca, zajrzała do komory, a widząc, że półki pełne są słoików miodu i topionego smalcu, aż westchnęła z ulgą: Kacper, jakby tyle zapasów ujrzał, to by chyba myślał, że jest w raju. Nie miała już siły wejść z powrotem na zapiecek. Leżała więc babcia Leonia w wielkim, małżeńskim łożu i szykowała się do spotkania ze swoim Kacprem. Kaźmierz snuł się markotny. Niedawno stracił syna, który nie dawał znaku życia, teraz przyjdzie mu pożegnać na zawsze matkę. Czuł, że wybiła jej ostatnia godzina, kiedy wezwała go, by klęknął przy jej łożu.
– Ostatnim raz do komory zajrzała, słoje i worki policzyła. Żeb' jeszcze ksiądz przy mnie był i Witia, to nic by mi więcej do umarcia nie było potrzebne.
– Marynia, galopem po księdza leć! – zadysponował Kaźmierz. Marynia owinęła się chustką i już była gotowa wybiec na mroźne powietrze, ale nagle ogarnęły ją wątpliwości.
– Taż przecie to ksiądz jeszcze poniemiecki.
– Bóg ten sam co w Krużewnikach – Kaźmierz usiłował zlekceważyć te obawy.
– Ale mowa inna – upierała się Marynia, która za wszelką cenę chciała ułatwić teściowej bezpieczne wkroczenie do królestwa niebieskiego.
– Jak Niemiec naszą babcię rozgrzeszy, kiedy on jej z grzechów nie rozliczy, bo ich nie zrozumie?
– Aj, kobito, nie rób ty teremedii – zniecierpliwił się Kaźmierz. – Taż moja matka ostatni raz zgrzeszywszy, jak temu z NKWD w czasie transportu skłamała, co my już spirtu nie mamy. Tak i dyspensę musi dostać.
– Aj, Kaźmierz, myślą też można zgrzeszyć.
– Ot, kłopot serdeczny – zasępił się Pawlak.
– Taż przyjdzie znów przymknąć oczy na zaprzaństwo Kargula i wziąć jego na tłumacza. Zna on niemiecką mowę, bo jeszcze za Franza Josepha strzelać uczył sia i przez to na szczęście tak pudłuje. Wcisnął na głowę czapkę i już gotów był ruszać do sąsiada, kiedy Marynia zastawiła mu sobą drzwi.
– Ty co, oczadział? – Do Kargula bez karabina? A jak on ciebie ołowiem przywita? Jakoś nie widziało się Pawlakowi brać karabin, kiedy wybierał się w takiej misji. Na wszelki wypadek, żeby podkreślić pokojowy charakter wizyty, wziął na ręce niespełna półtorarocznego Pawełka. Kiedy do domu Kargula drzwi się otworzyły i stanął w nich Pawlak z Pawłem na ręku, Hania z Tadziem prysnęli za piec, a Aniela sięgnęła do kąta po karabin. Kargul zerwał się od stołu, rzucając łyżkę. Od czasu tego świtu w kamieniołomach nie widział z tak bliska swojego wroga. Co go tu sprowadza? Kołysząc się jak cyrkowy niedźwiedź, wzrokiem dał żonie znak, żeby trzymała karabin w pogotowiu.
– Ty nie bój sia – odezwał się Pawlak, a głos mu drżał tamowanym wzruszeniem – bom ja w większym strachu. Posłuchaj, Władek, na moją matkę koniec przyszedł.
– Na każdego z nas przyjdzie i na to mocnych nie ma – stwierdził Kargul, wciąż nie rozumiejąc, czego oczekuje od niego śmiertelny wróg.
– Ja ciebie nie na filozofa przyszedł prosić, a na tłumacza, żeb' ty mojej matce ostatnią drogę oświetlił i namaszczenie olejami ułatwił.
– Ona się prędzej diabła spodziewa, jak mnie z gromnicą.
– Jej już nie wybierać – Kaźmierz mówił przez ściśnięte gardło, przytulając do piersi Pawełka, przestraszonego widokiem Kargula.
– Jej rachunki trza zamknąć i chciał ja, żeb' ty księdzu podrobno roztłumaczył na niemiecki, co ona będzie Bogu po polsku wyznawać. – Jak trwoga, to do Boga – wypomniała Pawlakowi Aniela.
– Awo patrzaj. Do rozgrzeszenia Pawlaków Kargule potrzebne.
– Z matką moją koniec nieuchronny, ale my zostaniem i przyjdzie nam, okazja policzyć sia.
– Już ja wolę za księdzem powtarzać, jak ciebie słuchać – szykując się do spełnienia prośby sąsiada, Kargul wziął z rąk Anieli karabin, odryglował zamek i zajrzał do komory nabojowej, czy jest naładowana.
– Zostaw – rzucił Pawlak. Kargul załadował broń i wcisnął karabin pod pachę.
– A czort ciebie wie, jak ty mnie za te przysługe zapłacisz.
– Jeden pogrzeb na ten tydzień wystarczy – rzucił refleksyjnie Kaźmierz i wskazał Kargulowi drzwi.
– Dawaj chodź. Przy łóżku babci Leonii przysiadł suchy, siwy ksiądz, który był w tym pokoju półtora roku temu, w dniu chrztu Pawełka. Wówczas też nie obyło się bez udziału przedstawiciela rodu Karguli: to Kokeszko z Jadźką stanowili parę rodziców chrzestnych. Teraz Kargul, klęcząc z boku, wsłuchiwał się w ciche pytania księdza, potem tłumaczył je staruszce.
– Wann war deine letzte Beichte? – ledwo z warg księdza spadło to pytanie, Kargul zaszemrał w ucho Leonii: „Kiedy Leonia ostatni raz u spowiedzi była? „ Co Leonia wyszeptała zapadniętymi wargami -to znów Kargul księdzu przekładał, w miejsce brakujących słów pomagając sobie szerokimi gestami, aż chwiał się płomień zapalonej u wezgłowia gromnicy. I tak przez pośrednika, szczebel po szczeblu, budowana była ta drabina, po której dusza babci Leonii miała wspiąć się do nieba. Marynia i Kaźmierz stali u wezgłowia łoża, obserwując pilnie, czy aby Kargul dobrze wywiązuje się z roli pośrednika.
– A nie oszukuje on? – spytała szeptem Marynia, śledząc każdy ruch bezzębnych ust babci i licząc ilość słów, jakie potem przekazuje Kargul.
– Bo za każde jej słowo dwa niemieckie powtarza.
– Stara się – Kaźmierz usiłował uspokoić siebie i żonę, ale tak do końca nie był pewien, czy Kargul dobrze się przysłuży zbawieniu jego matki.
– Żeb' tylko ten dywersant o gorsze niebo dla naszej mamy nie postarał sia – Marynią szarpnął nagły szloch.
– A tak chciała się źrebaka doczekać.
– Może dobry Pan Bóg zlituje sia i kobyłę dopuści – wyraził szeptem swoją ufność w Boga Kaźmierz. Patrzył nieprzychylnie na Kargula, który klęcząc u wezgłowia umierającej, wciąż się wiercił jak dziecko, co za karę klęczy na grochu. Powodem tego był mauzer, który trzymał pod kolanami. Kiedy babcia Leonia wyznała swój największy grzech – że to przez nią Witia zniknął, bo na jej życzenie miał kobyłę zapuścić – suchy jak oset ksiądz zrobił na jej czole znak krzyża. Zapadła cisza, którą wypełniło rżenie ogiera, oddzielonego na zawsze płotem od klaczy Pawlaków.