Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A teraz zrozumiałaś, suko? – Uderzył ją lewą dłonią w drugi policzek. – Rozumiesz już?

Dziewczyna się rozpłakała. Kryjąc twarz, pobiegła wzdłuż korytarza.

– Ty, psiamać, nie bądź taki mocny wobec bezbronnej dziewczyny – syknęła Achaja. – Spróbuj ze mną, co?

– Ależ proszę. – Zrobił kilka kroków w jej kierunku. – Chcesz się na mnie wyżyć? Pani szermierz natchniona. Pani major „Rzeźnik” Achaja, chce zabić biednego, niewinnego mężczyznę? – kpił. – Ależ proszę. Nie wiem, dlaczego jeszcze mnie nie zabijasz. Doprawdy nie wiem, cóż cię wstrzymuje.

Wściekła jak osa ruszyła w jego kierunku.

Gwizdnął jeszcze raz, tym razem w inny sposób.

Zamrożone okna rozprysły się nagle. Dwadzieścia dziewczyn w zimowych mundurach górskiej dywizji, przywiązane sznurami do zewnętrznych ścian w oczekiwaniu na swoją chwilę, wpadło nagle do środka. Wszystkie miały w rękach napięte kusze. Sądząc po okrywającym je szronie, musiały długo czekać na mrozie, stojąc na wąskim gzymsie. Ale nie zmniejszało to ich sprawności bojowej. To byli żołnierze z drugiej górskiej dywizji. Istnego cuda! – jak mówiła Zinna. A Achaja wiedziała, że Zinna miała rację. One nie zawiodą. One nigdy nie zawiodą. Wykonają każdy rozkaz Biafry, choćby większość miała przypłacić to życiem. Któraś doskoczyła do Achai od tyłu i przyłożyła jej grot strzały do pleców.

– No i co? Pani szermierzu natchniony? – zakpił Biafra. – Co mi teraz zrobisz? Nic? – spojrzał szczerze zdziwiony. – A może mam cię strzelić w pysk jak tamtą? Co? Czemu nic nie mówisz?

– Ty gnoju…

– Och! Bo się popłaczę!

Przerwały mu przestraszone służące, przepychające się, usiłujące ukryć jedna za drugą, które wchodziły do wyziębionej momentalnie sali.

– Stawać pod ścianą! – ryknął Biafra. Wściekłość dławiła go tak, że ledwie mógł oddychać. – Rozbierać się, suki!

– Ale… – szepnęła najodważniejsza, ale Biafra nie dał jej dokończyć.

– Sierżancie – szepnął do jednej z żołnierzy – jeśli w przeciągu dwóch oddechów nie będzie goła, to ją zastrzelcie.

Sierżant rozstawiła szeroko nogi, podnosząc kuszę.

– Rozbierz się lepiej koleżanko – rzuciła również szeptem. – Proszę! Ja muszę wykonać rozkaz. Proszę!

Wszystkie czterdzieści dziewcząt ze służby rozebrało się prawie natychmiast. Stały teraz nagie na swych skołtunionych sukniach, usiłując zasłonić się rękami, zaciskając zęby, bo naprawdę w pomieszczeniu było już zimno. Mroźny wiatr wiał przez rozbite okna i sprawiał, że przy każdym oddechu z ust wydostawał się obłok pary.

– Ustawić się w czwórki – warknął Biafra. – Ręce do tyłu.

Dziewczyny ze służby nigdy nie były w wojsku. Jednak widok dwudziestu kusz sprawił, że przestały się zakrywać i po kilku przepychankach stanęły w czwórkach z rękami do tyłu. Rumieńce na ich twarzach świadczyły, że gdyby tylko nie tych dwudziestu żołnierzy, to ich najgorszy oprawca skończyłby jako…

Ich najgorszy oprawca nie zamierzał jednak kończyć w jakikolwiek sposób. Chwycił Achaję za włosy i przyciągnął do nagich dziewczyn.

– Czterdzieści! – syknął. – Tyle twój oddział uwolnił jeńców ostatnim razem. Czterdzieści dziewczyn idących do niewoli. Ty to już znasz. Co? – Szarpnął ją za włosy, niszcząc misterną fryzurę. – Tak wtedy wyglądały? Co? – Szarpnął nią jeszcze mocniej. – Boją się teraz. Nie wiedzą, co się stanie. Ale ty wiesz – tchnął w samą twarz Achai. – Ty wiesz, że to jeszcze nie jest prawdziwy strach. – Puścił księżniczkę i podszedł do najbliższej służącej. Uśmiechnął się do niej, a potem strzelił ją w twarz dłonią. Czerwona jak burak, naga dziewczyna połykała łzy, które nagle popłynęły z oczu. – Ona myśli, że to już szczyt upokorzenia – uśmiechnął się znowu. – Ale ty, Achajko, wiesz przecież, że nie. Że nawet jej nie dotknąłem. Że nic jej nie zrobiłem. Ona nie wie, co jest prawdziwe upokorzenie. Prawda?

– Przestań.

– O nie. – Znowu chwycił ją za włosy. – Popatrz na nie. Tyle dziewczyn pójdzie teraz do niewoli w najbliższej bitwie. Dzięki tobie, Achajko. Bo nie raczyłaś zabić jaśnie pana, który sam w sobie był przecież niczemu niewinny. Tyle dziewczyn, ile masz przed oczami, pójdzie teraz do niewoli i pozna to, co ty już znasz. A może mam je wszystkie zabić? I jeszcze setki innych? I poukładać wszystkie w zgrabny stosik? Co? Wtedy zobaczyłabyś, ile przez ciebie zginie. Bo Luan już zna nasze plany.

Ciągnąc za włosy, podprowadził Achaję do najbliższej dziewczyny.

– Jak masz na imię? – warknął.

– Lonnei – chlipnęła służąca.

– Ile masz lat?

– Siedemnaście, proszę pana.

– Rodziców masz? Z miasta jesteś?

– Tylko mamę, proszę pana. Z miasta, tak. Ze stolicy.

Biafra strzelił ją w twarz, aż zamknęła oczy, odchylając się jak tylko mogła. Nie śmiała puścić rąk, które trzymała, jak rozkazał wcześniej, za plecami.

– Mama będzie płakać, jak zginiesz?

– Tak, panie. – Dziewczyna rozbeczała się. – Ona niedołężna, panie. Ja ją utrzymuję.

– I wystarczy – mruknął. – Jesteś zmobilizowana. Do oddziałów liniowych, dziecko.

– Panie! – Dziewczyna nie wiedziała, czy może się rzucić na kolana. – Mama umrze z głodu!!! Proszę.

– Tylko na dziesięć lat. To jak z bicza strzelił. – Biafra uśmiechnął się miło. – Muszę zrównoważyć straty, które naszej armii zadała ta przemiła księżniczka – Znów szarpnął Achaję za włosy.

Podszedł do następnej.

– Ile masz lat?

– Szesnaście, proszę pana. – Dziewczyna, choć naga i upokorzona, wyprostowała się nagle. – Mam oboje rodziców. Jestem z miasta. Mogę pójść służyć!

– Pójdziesz. Do zwiadu. Ale liniowego. Tam się żyje średnio trzydzieści dni – uśmiechnął się. – Jak myślisz? Rodzice będą płakać?

– Przestań!!! – krzyknęła Achaja.

– Doprawdy? Już? – Wzruszył ramionami. – Dotąd mówiłem tylko o trupach i niewolnikach, ale… Pomówmy teraz o tych, co im się udało. Pomówmy o Zinnie, twojej byłej porucznik. Ty, jako osoba szlachetna, przyniosłaś ją ranną na własnych rękach, dwie inne dupy odniosły ją do medyka, a ten zrobił co mógł. Zinna mądra, nie jadła, piła wódkę. Nie zdechła od rany w brzuch. Tylko że teraz sra uszami. Widziałaś ją może? Raczyłaś odwiedzić ją u rodziców? Nie? Szkoda. Zobaczyłabyś, jak sobie żyje człowiek z pociętymi wnętrznościami. No, dlaczego tak marszczysz te swoje śliczne brwi? Odwiedziłaś ją? Nie? No to ci powiem: sra uszami! A to jest naprawdę mało powiedziane. To tylko takie porównanie. Ale Zinna i tak szczęśliwa. Ma dom, rodziców, oficerską rentę. Żyć, nie umierać. Wszystko pod nos biednemu choremu. A widziałaś rannych zwykłych żołnierzy? Te, co medycy uratowali od zguby… cha, cha, cha… Piękne dziewczyny, bez nóżek, bez rączek, bez piersi, bez nosków, bez oczek, bez uszek. Znałem taką jedną. Siedemnastoletnią żołnierz Arkach. Dostała mieczem przez twarz. Ucięli jej nos i wybili oko. Medyk uratował. Wart swojej ceny. Mistrz! Zrobił co mógł. Twarz poharatana, ale przecież żyje. Nie? Z miasta była. Ma swoje dzierżawne, ma dodatek za rany. Więc wynajęła sobie mały pokój w jakieś norze. Żyje! Codziennie rano zawija swoją twarz w starą chustę, tak żeby tylko jedno oko było widać, i idzie do piekarni kupić sobie bułkę. Idzie na targ i kupuje sobie mleko. Na tyle mniej więcej ją stać. I wraca do swojej nory. Ma szczęście. Poprzedni lokator zostawił bujany fotel, więc siedzi sobie i… się buja. W przód i w tył. Patrząc na ulicę. W przód i w tył. W przód i w tył. W przód i w tył… Ale to tylko do następnego ranka. Potem znowu zawinie się w chustę i pójdzie kupić sobie bułkę. Kupi sobie mleko. Nieczytata i niepisata. Więc? W przód i w tył. W przód i w tył! Fajnie, co? Po co sobie roić o jakimś kawalerze? Toż ona szczęśliwa. Siedemnaście lat. Całe życie przed nią. Była żołnierz. Weteran. Żyje. Nasze kochane państwo nie da jej umrzeć. Że bez nosa, bez oka, z pokiereszowaną twarzą? Gdzie indziej by zdechła. Albo na żebry poszła. A u nas? Życie. Renta. Jedna bułka i garnek mleka codziennie. Trochę ssie w brzuchu, ale… Raz na dwadzieścia dni odwiedzi ją sierżant z zaopatrzenia i da paczkę z ciastem albo z ubraniem. W przód i w tył. W przód i w tył. Fajnie? Chciałabyś tak? W przód i w tył? Jak to się ładnie pisze w kronikach: koleżeństwo, poświęcenie, szczytny cel, ofiara, walka, mieczem trach, ciach, tylko ranny, szczęście, a potem… w przód i w tył? W przód i w tył. Tego już nie opisują. Skurwiele.

Ja ci powiem. Taka jesteś szlachetna. Nie zabiłaś bezbronnego przy tobie faceta, świetnie. Ale pomyśleć, ile dziewczyn przez ciebie zginie? Co cię to obchodzi? Prawda? Że ktoś jednak musi posprzątać to gówno, które pozostawiła po sobie nasza armia i nasi politycy. Co cię to obchodzi? Zobaczyć, jak się byłej porucznik Zinnie sra bez brzuszka? Co cię to obchodzi? Nie pomyślałaś o tym? Są jednak tacy, co o tym muszą myśleć. Wiem. Pogardzać agentami, skrytobójcami, wywiadowcami… To łatwo. Nie nam się paprać w tych fekaliach, szlachetne siostry. Ale kto za was sprzątnie to gówno, coście narobili, państwo szlachetni wielce? Te wszystkie pierdoły, pomyłki, nieudacznictwo, totalną niekompetencję, łapownictwo, sranie na sianie? Ale ktoś, kurwa, musi. Ktoś, kurwa, musi!

Biafra skinął na sierżant dywizji górskiej.

– Wcielić je wszystkie do wojska – wskazał na czterdzieści służących. – Tylko oddziały liniowe. Wykonać!

– Tak jest! – ryknęła sierżant.

– To twoja zasługa, złotko – mruknął do Achai. – Tych, którym naprawdę zaszkodziłaś, pewnie nie zobaczysz. W przód i w tył. To nie dla ciebie, co?

– Aleś to ładnie wyprowadził – syknęła Achaja. – Jeszcze chwila, a się zrzygam w kącie tej sali.

– Chcesz, to rzygaj. – Biafra przygładził włosy. Żołnierze wyprowadzali gołe służące. – A jeśli chcesz, to się możesz mścić. Nie mam nikogo ukrytego w skrzyni ani pod podłogą.

Spojrzała na niego rozwścieczona. Miała ochotę go zabić. Miała ochotę napluć na niego i powiedzieć, jak straszliwie nim gardzi. Miała ochotę powiedzieć mu, że ma rację, ale ona boi przyznać się do tego.

Drzwi, te od sali balowej, otworzyły się z trzaskiem. Królowa skinęła dwoma palcami i cała świta ulotniła się w jednej chwili. Ktoś domknął drzwi i zostali sami w trójkę: władczyni, Biafra i Achaja.

91
{"b":"89149","o":1}