– Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Nie jest to odpłata za pracę, ale gdybyś potrzebowała pieniędzy…
– Dziękuję. – Potrafiła docenić to, że starał się być delikatny. – Mam, ile mi trzeba.
– Dziewczyno, weź chociaż konia!
Uśmiechnęła się i skinęła głową. Potem odwróciła się i wybiegła z karczmy wprost w objęcia chłodnej, iskrzącej się gwiazdami nocy.
Zaan długo stał na schodach, patrząc na zatrzaśnięte drzwi karczmy. Lekko przygryzł wargi. Kiedy po dłuższej chwili podszedł do niego kompletnie pijany Sirius, zauważył tylko coś, co w pewnych okolicznościach można byłoby wziąć za uśmiech.
– Poszła?
– Tak.
– I… wyp… wypu… wypuściłeś ją?
– Mhm.
– Sssssss… ssss… sssczemu? Kssssssiężniczkę z niej zrobić. Ozzzzzłocić.
– Nie, Sirius. Nie.
Sirius oparł się o niego, a właściwie zwisł mu w ramionach.
– Oooo… osso chodzi?
– Widzisz – Zaan znowu zerknął na zamknięte drzwi karczmy – po pierwsze, ona sama wypłynie, tak czy tak. Po drugie, ja się szybko dowiem o niej wszystkiego. I lepiej nam to posłuży.
– Do ssssczego?
– Idź się prześpij, Sirius.
Nikt z czekających przy swoich koniach żołnierzy plutonu „B” nie zwrócił uwagi na Achaję. Ktoś jednak wybiegł z tyłu gospody, trzaskając drzwiami. Nie mógł to być Sirius, bo był zbyt pijany. Achaja odwróciła się.
– Czekaj – powiedziała cicho Harmeen. – Przepraszam, staliście tak blisko… Trochę słyszałam.
– Czy to oznacza dla mnie kłopoty?
Pani porucznik zaprzeczyła ruchem głowy.
– Po prostu zmarzniesz w tej kiecce, siostro. Noce tu chłodne jak szlag.
– Wiesz, kim jestem i nazywasz mnie siostrą?
– Nie mnie ciebie sądzić. Komu nie zadano bólu, niech trzyma gębę zawartą na skobel – uśmiechnęła się. – Chodź. Jeśli chcesz spokoju, ten kraj, póki co, nadaje się do tego jak żaden inny.
– Wiem – powiedziała Achaja.
Harmeen podeszła do swojego konia. Wyjęła z juków skórzane spodnie, buty i ciepłą kurtkę.
– Jak daleko zamierzałaś dojechać w tych twoich sandałkach i przewiewnej kiecce? Do pierwszego kataru czy do zapalenia płuc? – Roześmiała się. – Przebieraj się.
– Tu?
– Jest ciemno. A w pobliżu same baby. – Wskazała na swój oddział. – Wybacz jedno, to wojskowa kurtka. Muszę zerwać swoje dystynkcje i odznaki pułku.
Achaja rozebrała się szybko i wciągnęła obcisłe skórzane spodnie na szelkach. Co za szczęście, że w tym wojsku służyły kobiety – szelki nie tylko nie ocierały jej niczego, ale wręcz były przystosowane do jej ciała.
– Masz trochę szerszy tyłek niż ja – mruknęła Harmeen – i większe piersi, ale powinno pasować.
Narzuciła krótką, podbitą ciepłym barankiem kurtkę wprost na gołe ciało. Potem włożyła ciepłe buty.
– Dzięki!
Harmeen lekko skinęła głową.
– Na drogach w miarę bezpiecznie, ale jakbyś chciała kord…
– Dzięki, poradzę sobie.
– Wiem, wyglądasz na taką, co sobie poradzi. Słuchaj, nie jedź gościńcem, to droga do stolicy. Jak chcesz spokoju, mając… mmmm… to coś na twarzy…? Jedź do ludzi mniej światowych. Najlepiej na wyżynę, do górali. Oni nie z tych, co dzielą włos na czworo. No i powodzenia!
Achaja odwiązała swojego konia i wskoczyła na siodło.
– Słuchaj… – wstrzymała się jeszcze. – Dlaczego to robisz?
– Po prostu mi miło, że ktoś wybrał mój kraj, bo uważa, że tu będzie wolny.
– A poważnie?
– A poważnie, to wiesz, wzięli mnie do wojska, kazali zabijać. Ale jeśli tylko wolno, jeśli regulamin wyraźnie tego nie zabrania, to można czasem być także… człowiekiem – zakpiła delikatnie.
Achaja roześmiała się na cały głos.
– Dzięki ci, człowieku! – krzyknęła, spinając konia. – Lubię twój kraj! Uwielbiam go po prostu.