Pod koniec wieczoru Holly bolały policzki od uśmiechania się do zdjęć, a nogi od biegania przez cały dzień w idiotycznych pantofelkach które w ogóle nie nadawały się do chodzenia. Ale kiedy w końcu weszła z Gerrym do apartamentu dla nowożeńców, udręki minionego dnia pierzchły, a ona jasno i wyraźnie ujrzała świetlaną przyszłość u boku swego męża.
Łzy popłynęły jej po policzkach, bo zdała sobie sprawę, że śni na jawie. Siedziała na kanapie, obok nieodłożonej słuchawki. Czas mijał, a Holly w ogóle nie rejestrowała, jaki to dzień i która godzina. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła. Wczoraj?
Poczłapała do kuchni w szlafroku Gerry’ego i w swych różowych kapciach z napisem „Disco Diwa”, które w zeszłym roku dostała od męża na Gwiazdkę. Mówił, że jest jego Disco Diwą. Zawsze pierwsza wkraczała na parkiet i ostatnia z niego schodziła. Ech, i co się stało z tamtą dziewczyną? Otworzyła lodówkę i popatrzyła na puste półki. Trochę warzyw i przeterminowany jogurt. Potrząsnęła kartonem na mleko. Pusty. Trzeci na liście…
Dwa lata temu, w Boże Narodzenie, wybrała się z Sharon na zakupy, po suknię na doroczny bal w hotelu Burlington. Wyprawy z Sharon zawsze niosły z sobą ryzyko finansowe. Tym razem Holly wydała niedorzeczną sumę na najpiękniejszą białą suknię, jaką widziała w życiu.
– Ta suknia mnie zrujnuje – szepnęła, gładząc delikatną tkaninę.
– Oj, nie przejmuj się. Gerry jakoś dźwignie cię z ruiny – pocieszyła ją Sharon i zaniosła się swoim zaraźliwym śmiechem. – Mówię ci, Holly, kup tę kieckę. Święta to pora dobrych uczynków.
– Namawiasz mnie do zła. Już nigdy nie pójdę z tobą na zakupy. Za chwilę wydam połowę pensji i nie będę miała na chleb!
– Wolisz jeść, czy wyglądać bosko?
Nie było się nad czym zastanawiać.
Suknia miała głęboki dekolt, który idealnie eksponował biust Holly, i rozcięcie do połowy uda, ukazujące jej zgrabne nogi. Gerry nie mógł oderwać od niej oczu. Ale nie dlatego, że wyglądała tak pięknie. Nie mógł pojąć, jak taki mały kawałek materiału może tyle kosztować. Na balu Disco Diwa przesadziła z alkoholem i zniszczyła suknię, zalewając ją z przodu czerwonym winem. Kiedy usiłowała powstrzymać łzy, siedzący przy stole podpici mężczyźni poinformowali swoje partnerki, że numer pięćdziesiąt cztery na liście zakazuje picia czerwonego wina, kiedy się ma na sobie drogą białą suknię. A kiedy później Gerry wylał na nią piwo, Holly ogłosiła z całą powagą:
– Zasada pięćdziesiąta piąta: Nigdy, przenigdy nie kupuj drogiej białej sukni.
Wzniesiono toast za Holly i jej cenny wkład w listę.
Czyżby Gerry dotrzymał słowa i rzeczywiście sporządził dla niej przed śmiercią listę? Nie odstępowała go aż do końca i nigdy nie widziała, żeby coś pisał. Nie, musi wziąć się w garść. Co za idiotyczny pomysł! Tak bardzo za nim tęskni, że wyobraża sobie niestworzone rzeczy. Niemożliwe. A jednak?
Szła przez pole tygrysich lilii. Wiał delikatny wiatr, jedwabne płatki muskały opuszki jej palców, kiedy przedzierała się przez długie zielone zagony. Pod bosymi stopami czuła miękką ziemię. Dookoła rozlegał się świergot ptaków. Słońce świeciło tak ostro, że musiała osłonić oczy, a każdy powiew wiatru przynosił słodki zapach lilii. Przepełniało ją szczęście, poczucie wolności.
Wtem niebo pociemniało, słońce zniknęło za stalową chmurą. Zerwał się wiar, ochłodziło się. Płatki lilii wirowały w powietrzu jak szalone. Ostre kamyki kaleczyły nogi. Ogarnął ją strach. W oddali majaczył szary głaz. Najchętniej wróciłaby do pięknych kwiatów, ale koniecznie chciała dowiedzieć się, co jest dalej.
Bum! Bum! Bum! Przebiegła po ostrych kamieniach, upadła na kolana przed kamienną płytą. Z głębi duszy wydarł jej się okrzyk rozpaczy, kiedy zorientowała się, że to grób Gerry’ego. Bum! Bum! Bum! Próbował wyjść! Słyszała go!
Zerwała się, obudzona głośnym waleniem do drzwi.
– Holly, wpuść mnie!
Bum! Bum! Skołowana, na wpół rozbudzona, podeszła do drzwi i otworzyła zdenerwowanej Sharon.
– Dobijam się do ciebie nie wiadomo jak długo!
Holly popatrzyła na przyjaciółkę nie do końca przytomnym wzrokiem. Jasno, trochę rześko, chyba jest ranek.
– Nie wpuścisz mnie?
– Już, już. Zdrzemnęłam się na kanapie.
Sharon przyjrzała jej się uważnie, a dopiero potem mocno ją uścisnęła.
– Hol, strasznie wyglądasz.
– Miła jesteś.
Holly zamknęła drzwi. Sharon zawsze waliła prawdę prosto w oczy, ale właśnie za tę szczerość tak bardzo ją ceniła. I dlatego unikała jej od miesiąca. Nie chciała znać prawdy. Nie chciała wysłuchiwać, że powinna stawić czoło życiu. Pragnęła tylko… Właściwie sama nie wiedziała czego. Odpowiadało jej to pławienie się w nieszczęściu. Czuła się z tym dobrze.
– Ale tu duszno.
Sharon chodziła po domu, otwierała okna, zbierała puste kubki i talerze. Przyniosła wszystko do kuchni i zabrała się do zmywania.
– Daj spokój – sprzeciwiła się słabo Holly. – Ja to zrobię.
– Kiedy? W przyszłym roku? Nie pozwolę, żebyś popadała w depresję. Idź na górę i weź prysznic, a potem napijemy się kawy.
Prysznic. Kiedy ostatnio się myła? Sharon ma rację. Pewno koszmarnie wygląda z brudnymi włosami, w zachlapanym szlafroku. Szlafroku Gerry’ego. Nie miała zamiaru go prać. Jak najdłużej chciała zachować zapach Geny’ego.
– Dobrze, ale nie mam mleka. Nie zdążyłam…
Holly wstydziła się swojego zaniedbania.
– Ta – dam! – zaśpiewała Sharon i podniosła torbę, której Holly przedtem nie zauważyła.
– Nie przejmuj się. Pomyślałam o wszystkim.
– Dzięki.
Coś aż ścisnęło Holly za gardło.
– Przestań! Dzisiaj nie płaczesz! Dziś tylko radość, śmiech i zabawa, moja droga. A teraz marsz pod prysznic!
I Holly wykonała polecenie.
Kiedy zeszła na dół, poczuła się jak nowo narodzona. Włożyła swój niebieski dres, rozpuściła włosy. Rozejrzała się wokół i dosłownie ją zamurowało. Nie minęło pół godziny, a wszystko było posprzątane, wypucowane, odkurzone. Z kuchni dobiegał dziwny hałas. Sharon skrobała teraz blaty.
– Jesteś aniołem! Nie mogę uwierzyć, że tyle zrobiłaś w tak krótkim czasie.
– Też coś! A ja już myślałam, że cię wessało przez korek w wannie. Nawet bym się nie zdziwiła, bo taka jesteś chuda. – Zmierzyła Holly wzrokiem. – Kupiłam ci warzywa, owoce, ser, jogurty, makaron i jedzenie w puszkach. W zamrażalniku położyłam gotowe obiady. Podgrzejesz je sobie w mikrofalówce. Na jakiś czas powinno ci wystarczyć, ale zważywszy na twój wygląd, będziesz je jadła przez cały rok. Ile schudłaś?
Holly spojrzała w lustro. Chociaż sznurek spodni dresowych ściągnęła jak najciaśniej się dało, i tak opadały luźno na biodra. W ogóle nie zauważyła, kiedy tak schudła. Donośny głos Sharon przywołał ją do rzeczywistości.
– Kupiłam ciasteczka do herbaty. Jammy dodgers, twoje ulubione. Tego było za wiele. Jammy dodgers! Nie potrafiła się im oprzeć. Holly poczuła, że łzy znów napływają jej do oczu.
– Och, Sharon – zaszlochała. – Dziękuję. – Usiadła przy stole, wzięła przyjaciółkę za rękę. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Najbardziej bała się, żeby nie rozkleić się przed ludźmi. Ale teraz jakoś się nie speszyła. Sharon siedziała naprzeciwko i cierpliwie trzymała ją za rękę.
Sharon uśmiechnęła się łagodnie.
– Przecież jestem twoją przyjaciółką. Jak ja ci nie pomogę, to kto?
– Chyba powinnam poradzić sobie sama.
– Bzdura! – Sharon zbyła ją machnięciem ręki. – Musisz do tego dojrzeć. Zresztą cała żałoba polega na radzeniu sobie.
Zawsze trafiała w sedno.
– Dzięki, że przyszłaś.
Holly z wdzięcznością uścisnęła przyjaciółkę. Wiedziała, że Sharon zwolniła się dla niej z pracy. Przez resztę dnia śmiały się i żartowały na temat dawnych czasów, potem się popłakały, a potem znów chichotały i płakały na przemian. Dobrze było spędzać czas z kimś żywym, zamiast tkwić wśród wspomnień. Jutro nastanie nowy dzień. Z samego rana zamierzała odebrać kopertę od mamy.