Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ganiało jeszcze tysiąc osób i załatwiało tysiąc spraw jednocześnie.

O jedenastej czterdzieści ulica zapchana była stoiskami z żarciem, na scenie, ustawionej u wylotu ulicy, trwały ostatnie przygotowania do występów artystycznych, na schodach przed firmą kłębił się tłum szczecinian spragnionych zobaczenia telewizji od wewnątrz, ochrona za drzwiami miała oczy na słupkach, bo nikt się nie spodziewał takich dzikich tłumów, przewodnicy wycieczek szykowali sobie zgrabne teksty o tym, jaki to u nas Hollywood.

Maciek zapędził już wszystkich na stanowiska. Ja jeszcze biegałam po korytarzu na piętrze, sprawdzając, czy wszyscy koledzy przewidziani do pokazania „przy pracy” siedzą tam, gdzie powinna ich zastać kamera. Krysia oblatywała w kółko ulicę i scenę. Bartek odhaczał ludzi przy stolikach w studiu, porównując ze scenariuszem. Byli wszyscy. Na scenie rozgrzewał się do grania zespół jazzowy.

Za dziesięć dwunasta dopadł mnie zdyszany Filip.

– Wicia, chcesz dwieście motocykli, żeby ci przejechały ulicą?

– Jasne, a skąd masz dwieście motocykli?!

– Dzisiaj jest w Szczecinie zjazd junaków! Do tego dochodzą harleyowcy i różni sympatycy na japońcach! O której ich chcesz? Mam ich na telefonie, mów szybko!

Zajrzałam do scenariusza. O dwunastej dwadzieścia osiem mamy z ulicy tylko scenę. Minuta. Można wywalić scenę, a dać motory. I skrócę jazz o piętnaście sekund.

– Filipku, dwunasta dwadzieścia osiem mają przejechać. Od dwunastej dwadzieścia niech czekają za rogiem, wystartuje ich ktoś z naszych ludzi. Weź od nich namiar i daj Krysi, niech od razu skontaktują się z nią telefonicznie!

Za pięć dwunasta wpadłam do przedsionka reżyserki i oniemiałam. Przedsionek, zazwyczaj pusty, zapchany był ludźmi. W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś wpuścił tu przedwcześnie jakąś wycieczkę, ale okazało się, że to sami nasi. Pracownicy biurowi, nie produkcyjni. Oblegali szybę, za którą widać było całą reżyserkę.

W środku, na parapecie tego okna za naszymi plecami, też przycupnęło mnóstwo ludzi.

– Ale tu kocioł – rzuciłam do Maćka, siadając obok niego.

– Wielu z nich pierwszy raz zobaczy, jak się robi program – po wiedział Maciek. – Dwójeczko, rozszerz i pokaż cały newsroom. Dobrze. Ale zaczniesz od Eli przy biurku redaktorki. Piątka, kran, nie chcę tego, zapomnij. Ajajaj, Pawełku, dobrze kombinujesz, dobrze… Ach, toczone ma te nóżki!

W reżyserce zabrzmiał chóralny pomruk aprobaty męskiej części personelu. Paweł ze smakiem jechał kamerą po nogach szczególnie urodziwej jazzmanki, podjechał wyżej i zajrzał jej w dekolt, który miała, owszem, pokazowy.

– Za minutę antena – przypomniałam, patrząc na zegar.

– Uwaga, koledzy – powiedział Maciek operatorom prosto w uszy. – Proszę już zostać na tych planach, od których zaczynacie. Za chwilę wchodzimy. Michał, słyszysz mnie dobrze?

Michał na ulicy, na tle setek ludzi szturmujących schody, kiwnął głową.

– Marta, Ela, Jędrek, wszyscy mnie słyszycie?

Potrójne kiwnięcie głowami na trzech monitorach. Tych monitorów jest przed nami zresztą dużo więcej i zawsze podziwiam Maćka za umiejętność widzenia jednocześnie, co się dzieje na sześciu albo ośmiu. Samych kamerowych, a jeszcze jest kilka, na które trzeba patrzeć, chociażby ten z anteną.

– Uwaga, Warszawa kończy, wchodzimy.

Program warszawski się skończył, weszliśmy z sygnałem naszej stacji. Po czym na ekranie oznaczonym literami pgm, program, pojawił się Michał.

– Michał, jesteś!

– Dzień dobry państwu! – ryknął Michałek, który już od jakiegoś czasu się napędzał, żeby wejść na antenę z pożądanym wigorem. – Witamy w dniu naszego święta, naszego jubileuszu…

– Uwaga, studio, dziewczyny, grać!

– Na ulicy przed studiem zebrał się wielki tłum szczecinian, którzy chcą dzisiaj zobaczyć swoją telewizję od wewnątrz, właśnie otwarły się drzwi, które pozostaną dla państwa otwarte do wieczora…

– Jedynka, jedź po tej ulicy, pokaż scenę!

– Na ulicy mnóstwo stoisk z pysznościami, jest też scena…

– Dojedź do tych panienek!

– Na scenie właśnie śpiewa pierwszy z tych wielu zespołów które dziś wystąpią…

– Uwaga, studio!

– Michał, kończ!

– Przychodźcie do nas, zapraszamy!

– Trójka, jesteś. Jedź po tym puzonie, jedź! Rozszerzaj! Czwórka, jesteś! Trójka, trzymaj dziewczyny!

– Jędrek, start!

– A w naszym studiu, zamienionym dzisiaj na kawiarnię, w której gra świetny zespół jazzowy Palace Band, zebrali się dziennikarze telewizyjni, znacie ich państwo z ekranu, to oni robią programy na naszą lokalną antenę…

– Czwórka, prowadź go! Kran, szeroko! Jak najszerzej, całe studio!

– Będziemy dzisiaj z nimi rozmawiali, poznacie ich państwo bliżej, zaczniemy, oczywiście od redaktora naczelnego…

– Trójka, biorę! Czwórka, ostrość! Biorę! Jedynka, daj mi te drzwi!

– Panie redaktorze, czy dzień taki jak dziś to dla pana źródło satysfakcji?

– Oczywiście, pracuję w tym ośrodku już osiem lat, od czterech jako szef, i zdaję sobie doskonale sprawę, jak ważne jest to, że od tylu lat nadajemy…

– Jedynka, uwaga!

– A o tym, że mamy dla kogo nadawać, najlepiej świadczą te tłumy ludzi, którzy przyszli nas dzisiaj odwiedzić…

– Jedynka, biorę. Dwójeczko, przygotuj się, niedługo do was przejdziemy. Czwórka, biorę.

– Największą jednak satysfakcję daje świadomość, że pracuje tu, pod moim kierownictwem, taki wspaniały zespół ludzi…

– Kran, szeroko, jedynka, szeroko! Kran biorę! Jedź do panienek!

– Serdecznie zapraszamy do nas dzisiaj wszystkich szczecinian, przed ekrany, ale i bezpośrednio tu, do telewizji…

– Jedynka, biorę. Czwórka, trzymaj ich dwóch!

– Ela, uważaj, zaraz wchodzisz! Jędrek, kończ!

– Dziękujemy, panie redaktorze, nasze święto dopiero się zaczyna…

– Dwójka, jesteś!

– Ela, jesteś!

– Proszę państwa, sercem każdej telewizji jest zawsze redakcja informacji. Znajdujemy się w newsroomie, to tu jest owe gniazdo os…

– Jedź, dwójka!

– Marta, przygotujcie się!

– Tak, to oczywiste, powinniście być przecież wszędzie…

– Powinniśmy i najczęściej jesteśmy wszędzie tam, gdzie coś ciekawego się dzieje…

– Szóstka, za chwilę wasze wejście. Stój, dwójka!

– Ela, koniec!

– Tak więc sami państwo widzą, że tu nie ma wyznaczonych godzin pracy, dziennikarze tej redakcji zawsze muszą być na posterunku, aby informować mieszkańców miasta, regionu i kraju…

– Marta, uwaga!

– Szóstka, jesteś!

– A tak, proszę państwa, wygląda klasyczna ekipa reporterska z dziennikarzem! Państwo już się orientują, kto jest kto…

– Pokaż ekipę! Szerzej! Kran, trzymaj panienki, od nich pojedziesz po ludziach! Czwórka, ładnie! Trzymaj tak.

– Ten pan z kamerą to oczywiście operator filmowy, do niego przypięty kablem jest dźwiękowiec, za nimi stoi spec od oświetlenia planu i jednocześnie kierowca…

– Szóstka, jedź na Filipa!

– A to dziennikarz informacyjny, który właśnie relacjonuje to, co się u nas dzieje, czyli robi tak zwanego stendapa. I tu najważniejsza jest zimna krew, on nie ma prawa się dać zdekoncentrować, zaraz sprawdzimy, jak też nasz kolega się skoncentrował…

– Szerzej, uważaj, szóstka, co ona robi!

– Bo to jest tak, proszę państwa, że dookoła niego mogą się dziać różne rzeczy, a jemu nie wolno zareagować…

Ryk radości z wielu gardeł wstrząsnął reżyserką. Marta złapała Filipa za tyłek. Na antenie!

– Cisza! – wrzasnął Maciek. – Kran, uwaga!!!

– Kończ, Marta!

– O, drogi kolego, niedobrze, musisz ćwiczyć koncentrację! Tego stendapa musisz, niestety, powtórzyć!… Oddajemy głos do studia!

– Kran! Jedź!

I tak bitą godzinę.

Przez cały czas po budynku chodziły sobie dwudziestoosobowe grupy, prowadzone przez naszych kolegów. Co jakiś czas uzupełniały tłum w przedsionku reżyserki, czyli za szybą, za naszymi plecami. W samej reżyserce oprócz nas przy konsoletach siedzieli już tylko nasi koledzy, a zwłaszcza koleżanki. Co jakiś czas dobiegały nas szepty z tyłu:

– O Jezu, ale nerwówa!

Tak naprawdę nie nerwówa, tylko koncentracja. To, czego zabrakło Filipowi, kiedy piękna Martusia urzeczywistniła swój, jak nam się wydawało, żart z wczorajszej odprawy.

Motory były najpiękniejsze.

Myślałam, że Filip przesadza z ich liczbą, bo ma on taką tendencję, ale naprawdę było ich ze dwieście. Wystartowane przez Krysię, przejechały z rykiem podrasowanych silników, przeważnie bez tłumików, ulicą koło budynku. Michałek rzęził z zachwytu na ich widok. Nie dziwiłam mu się. Były przepiękne! Jednego dzikiego jeźdźca Michałek odpytał, zatrzymując go uprzednio niemal z narażeniem życia, bo metodą rzucenia się pod koła. Trafił mu się napakowany superman z tatuażami wszędzie tam, gdzie wystawał ze skórzanego odzienia (zapewne pod spodem miał ich dużo więcej). Jechał na starym junaku ze szczecińskiej fabryki.

– Kolego! – zachrypiał motocyklista z uczuciem. – Młody jesteś i nie możesz tego motoru pamiętać! To jest junak! Motor szczeciński! I telewizja jest szczecińska! To my życzymy naszej telewizji wszystkiego najlepszego!

Zagrzmiał silnikiem, wystartował i oddalił się dostojnie.

O przewidzianej porze zeszliśmy z anteny. Nie na długo, bo następne wejście miało być za czterdzieści minut. Przebijając się przez gromady zwiedzających, popędziliśmy – Ewa, Maciek i ja – napić się kawy.

Na dole okazało się, że już jest tłok. Próbowaliśmy dopchać się do kanapek, ale z marnym skutkiem. Zwróciliśmy się więc ku wyjściu. Ale stał się cud. Zatrzymały nas nasze koleżanki, pracujące na co dzień w biurze, te same, które tak się dziwiły nerwówie w reżyserce, a które zazwyczaj odnosiły się do nas raczej obojętnie.

– Bez kanapeczki was nie puścimy! Musicie się pokrzepić! Kawy? Herbaty?

Od ręki dostaliśmy wszystko. Zapchaliśmy więc gęby kanapeczkami od zaprzyjaźnionej restauratorki, popiliśmy gorącą kawą i polecieliśmy z powrotem.

W tym właśnie wejściu czekała nas mina w postaci sekwencji w reżyserce. Jędruś miał zwywiadować mnie w towarzystwie inżyniera studia, jak to rozsądnie zasugerował Maciek.

68
{"b":"87899","o":1}