Kiedy pojazd zatrzymał się kilka metrów przed nim, Nozomi skinęła mu głową.
– Dobrze pana widzieć – powiedziała.
Nie odpowiadając, Jaccard zbliżył się do czterokołowego łazika. Spojrzał na Dija Udina, a potem na kontradmirała. Postarał się, by jego wzrok mówił więcej niż słowa. Ingo Freed wyszedł z wozu, po czym rozejrzał się uważnie.
– Wygląda na to, że postąpiliście roztropnie – powiedział.
– To się dopiero okaże, prawda?
Stephen kiwnął głową. Major przeszedł na drugą stronę pojazdu i upewnił się, czy z Ellyse wszystko w porządku. Alhassan siedział ze zwieszoną głową, a zaschnięta krew na jego twarzy nie pozostawiała wątpliwości, że się z nim nie cackali. Po chwili Jaccard dostrzegł czerwień także między włosami nawigatora.
– Nieomal go zabili – powiedziała Nozomi.
– Z tego… co pamiętam… on też chciał to… zrobić… – wydukał Dija Udin.
– Ale nie zrobił – odparł Jaccard.
– Mimo wszystko…
– Oszczędzaj siły – uciął major, po czym zwrócił wzrok w górę. Kolejny statek schodził do lądowania, choć Loïc nie potrafił skojarzyć który. Być może Kartal lub Sahamiso, bo obydwa były nieco mniejsze od Wolszczana.
Kilka chwil później wszystkie ocalałe okręty Ara Maxima wróciły na Ziemię. Kennedy’ego nadal nie było nigdzie widać. Do punktu zbornego zaczęli zjeżdżać się kolejni oficerowie, a w końcu pojawiła się także pułkownik.
– Wiem, wiem – powiedziała do Jaccarda, unosząc ręce. – Nie ma się o co martwić, majorze. Kennedy odzyskał już częściową sprawność systemów i zmierza do nas.
– Oby.
Ingo Freed spojrzał na niego z dezaprobatą.
– Dałem słowo, że ten statek nie został zniszczony.
– A ja nie mam pojęcia, ile jest warte pańskie słowo – odparł major.
– Jestem człowiekiem honoru.
Loïc wskazał na pobitego Dija Udina.
– Wygląd mojego podkomendnego zdaje się temu przeczyć.
– To nie pański podkomendny, ale demon.
Jaccard uznał, że najlepiej będzie nie kwitować tego żadnym komentarzem. Patrzył w nieboskłon, czekając na Kennedy’ego.
W końcu statek się pojawił, a jemu z serca spadł niemały ciężar. Chwilę później wokół okrętów rozpętała się burza piaskowa, którą Loïc dobrze pamiętał. Gdy Kennedy siadł bezpiecznie na ostatnim z miejsc, otworzyły się drzwi do windy prowadzącej ku Nowemu Gondarowi.
Z podziemi wyjechała Meaza Endale, a wraz z nią Latynos, który wcześniej udzielał im mniej lub bardziej wylewnych wyjaśnień. Skinęli do siebie głowami, a potem pozostało im poczekać jedynie na załogę z Kennedy’ego.
Jaccard czuł się nieswojo, widząc wszystkich w jednym miejscu. Miał wrażenie, że sytuację tę ukartowali Diamentowi – i teraz pozostało im tylko zadać ostateczny cios ludzkości.
– Nie wygląda pan najlepiej, majorze – odezwała się Ellyse.
– I tak też się czuję – odparł, poluzowując kołnierz.
– Będzie lepiej, jak osiągniemy porozumienie.
Nachylił się do niej.
– Myślisz, że to realne? – zapytał cicho. – Wydaje mi się, że miałaś okazję, by z pierwszej ręki zobaczyć, do czego są zdolni ci ludzie.
– Uważają go za samego Szatana, panie majorze. Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.
– Wcale nie brzmi dziwnie – odparł.
– Dzięki… – zdołał wydusić Alhassan.
Po chwili w oddali pojawił się łazik z dwójką załogantów Kennedy’ego. Nie oszczędzali wysłużonej maszyny, pędząc ku nim z pełną prędkością. Za sobą zostawiali skotłowany piach, który natychmiast wciągała ściana burzy.
Gdy dojechali do Jaccarda, ten dostrzegł ulgę na ich obliczach.
– Podobno wykręcał pan niezłe akrobacje tym latającym inkubatorem – rzucił Gideon.
– Starałem się.
– A my siedzieliśmy tam jak kołki i odchodziliśmy od zmysłów – dodała Channary Sang.
Uścisnęli sobie dłonie, a potem obrócili się do organizatora całego spotkania. Ingo Freed wymieniał się jeszcze uwagami z Endale i dopiero po chwili zreflektował się, że wszyscy są na miejscu.
– Padła propozycja, byśmy zeszli pod ziemię – powiedział. – Uważam, że to niepotrzebne.
Kilka osób kiwnęło głowami.
– W tej chwili znajdujemy się na zasadniczo neutralnym gruncie i moim zdaniem powinno tak pozostać. Przynajmniej na razie.
– A Padlinożercy? – spytał Loïc.
– W takiej burzy nikt nas nie znajdzie – odparła Endale. – I nikt nie będzie nawet się do niej zbliżał.
– Świetnie – odparł Jaccard. – Zaczynajmy więc tę naradę.
Stephen Ingo Freed wyprostował się i uniósł lekko podbródek.
– Pierwszym postulatem jest to, by pod groźbą kary zakazać wstępu na okręt ISS Challenger – powiedział. – Jedynie dwie upoważnione osoby będą mogły…
– Jezus Maria! – krzyknął nagle Gideon, przerywając kontradmirałowi.
Wszyscy zwrócili się w jego kierunku, a potem potoczyli wzrokiem wokół.
– Co się dzieje? – zapytała Romanienko.
Hallford przywodził na myśl zagubione dziecko. Rozglądał się panicznie, jakby niewidzącym wzrokiem. Zdawał się nie dostrzegać nikogo z zebranych, a jego grdyka nerwowo chodziła w górę i w dół. Czoło natychmiast pokryło się potem, a cała krew odpłynęła mu z twarzy.
– Gideon? – zapytał Jaccard, robiąc krok ku niemu.
Główny mechanik nie odzywał się, nadal z przestrachem się rozglądając.
– W końcu… mu odbiło… – wydukał Dija Udin.
Loïc i Ellyse podeszli do Hallforda i przez moment starali się go uspokoić. Ledwo jednak wyciągnęli do niego rękę, ten z impetem ją odtrącał. Nie pozwolił nikomu się dotykać, rzucając głową na boki.
Jaccard pomyślał, że to nie rokuje najlepiej dla żadnego z nich.
6
Dija Udin powoli dochodził do siebie, czego nie można było powiedzieć o Gideonie. Ułożono go na jednym z łazików, a potem w ruch poszła aparatura medyczna, którą zabrał ze sobą jeden z załogantów Kartala.
– Wszystko w porządku – ocenił Sumit Gharami, przeglądając odczyty. – System nie wykrywa żadnych nieprawidłowości.
– Najwyraźniej się myli – powiedział Alhassan, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nadal wszystko bolało go, jakby ktoś przypalał mu organy rozżarzonym metalem, ale przynajmniej potrafił zebrać myśli. I wyartykułować je w sensowny sposób.
Romanienko patrzyła po pozostałych zebranych. Podzielili się na trzy grupy, co było do przewidzenia. Dija Udin powiódł wzrokiem ku Namiestniczce, a potem ku swojemu oprawcy. Oboje sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, co się dzieje. Dobrze grali, uznał.
– To ten skurwiały knur. – Wymierzył palcem w Ingo Freeda. – On coś kombinuje, możecie być tego pewni.
– Nie panikuj – odparła Ellyse. – Gideon po prostu…
– Co? Gorzej się poczuł?
Jaccard zestrofował go wzrokiem.
– Nie łyp tak na mnie, bo ci oczy wykolę – powiedział Alhassan, z trudem schodząc z pojazdu. Skrzywił się, a potem podparł o niego. – A teraz zacznijmy zachowywać się jak rozsądni ludzie, bo widzę, że pod moją nieobecność zapomnieliście, że można nimi być. – Spojrzał na wijącego się na łaziku Hallforda. – Ten idiota umiera na naszych oczach.
Channary Sang teatralnie westchnęła.
– Zdycha w najlepsze. Nie widzicie tego? – Dija Udin znów wymierzył w Ingo Freeda. – Ten przebrzydły kutasina wpuścił coś na pokład Kennedy’ego, gdy do nich strzelał.
– Opowiadasz bzdury – zaoponowała Nozomi. – Byłam na mostku i…
– I nie miałaś najbledszego pojęcia, co tam odchodzi, dziecino.
– Dziecino?
Alhassan wzruszył ramionami i szybko tego pożałował. Rozrywający ból rozszedł się dotkliwymi impulsami po jego trzewiach. Miał ochotę zgiąć się wpół, ale tylko jęknął i pochylił się nieco.
– Gideon miał ciężką przeprawę – dodała. – A pamiętaj, że długo błąkał się po tunelach w czasie i przestrzeni. Przypuszczam, że sam nie wie, ile lat upłynęło, od kiedy wszedł do Terminala.
– Kogo to obchodzi? – żachnął się Dija Udin.
Przez chwilę wszyscy milczeli, obserwując, co robią pozostałe grupy. Obie pogrążone były w rozmowach.
– Każdy z nas swoje przeszedł – dodał po chwili Alhassan. – Tylko to mam na myśli.