– Mock dowiedział się o jego profesji i zamęczał go pytaniami o tłumaczenie Lutra. Chodziło mu o to, czy Luter był kompetentnym tłumaczem, czy też nie. Pacholleck odesłał go do jakiegoś profesora. O, tu mam jego nazwisko. – Wyjęła z torebki małą karteczkę.
– Do profesora Knoppa, który ponoć jest w Breslau i służy, jak wszyscy cywile, w Volkssturmie. Mock pytał go również o tych, którzy przed nim pożyczali Biblię, zainteresował się zwłaszcza pacjentem Hansem Gnerlichem, który robił notatki na marginesie Biblii niemieckiej. Te notatki bardzo zresztą rozgniewały pana Pachollecka. Nie omieszkał o nich Mockowi powiedzieć, krytykując wandalność Gnerlicha.
– Wandalizm, panno Junggebauer – uśmiechnął się generał wyrozumiale. – Co to za Gnerlich? – To nazwisko wydało mu się znajome.
– SS – Obersturmbahnführer Hans Gnerlich jest komendantem obozu zbiorczego na Bergstrasse. Podczas bombardowania przez bolszewików fabryki na Bergstrasse został przysypany w tunelu. W szpitalu jest od tygodnia. Jest potłuczony i ma złamaną nogę. Nic poważnego, nie będzie kaleką. Stale są przy nim dwaj strażnicy.
– Dlaczego?
– Tak sobie zażyczył. Nie musi się przed nikim tłumaczyć.
– Nie prosił o pozwolenie dowódcy szpitala?
– Nie mamy dowódcy. Przecież to szpital doraźny. Na samej linii frontu. Zza ścian słyszymy śpiewy bolszewików. Szefem jest doktor Schötzl. – Zakłopotanie zagościło na jej twarzy; przypominała pilną uczennicę, która zapomniała przyswoić sobie jakiejś informacji. – Mogę z nim porozmawiać i zapytać o szczegóły tej sprawy.
– Nieważne – mruknął von Rodewald i ścisnął uda, aby zdusić kiełkującego trypra. – I co zrobił Mock, jak dowiedział się o notatkach tego komendanta obozu?
– Kręcił się parę razy koło jego separatki, aż wzbudził podejrzenia strażników. Ci chcieli go wylegitymować, ale nie pozwolił na to. Była wielka awantura na korytarzu. Mock wydzierał się na strażników i groził, że ich wykończy i wyśle na front wschodni. – Dziewczyna zacisnęła wargi; cała jej twarz wyrażała silną koncentrację.
– To zainteresowanie Mocka Gnerlichem wydaje mi się podejrzane.
– Panno Junggebauer – von Rodewald uśmiechnął się z wyższością – nie widzi pani, że Mock zwariował? Już dawno nie możemy nikogo wysyłać na front wschodni. Mock żyje czasem przeszłym. To charakterystyczne dla chorych umysłowo. A zainteresowanie Gnerlichem to szukanie bratniej duszy. Mock sprawdził, kto czyta Biblię, od bibliotekarza dowiedział się, że ten komendant robił notatki. To by świadczyło o ogromnym zainteresowaniu komendanta Biblią. Mock chciał z nim nawiązać kontakt i dyskutować o świętej Księdze. I tyle. To wszystko.
– To nie wszystko, generale. – Panna Junggebauer sposępniała.
– Poprosił mnie, abym udała się do domu, w którym mieszka, to niedaleko, na Zwingerplatz, i kazała przyjść do szpitala jego dziesięcioletniemu sąsiadowi. Chłopiec nazywa się Arthur Grünig. Poprosił go o karmienie szczurów.
– Szczurów? – Von Rodewald uszczypnął się pod biurkiem w sprawcę swoich katuszy.
– Tak, chłopiec powiedział mi, że Mock trzyma w swej piwnicy szczury i bardzo je lubi.
– No dobrze, i co dalej?
– Mock przestał studiować Biblię i zabrał się dopisania jakiegoś, jak twierdzi, traktatu teologicznego. Nasz szpital mieści się w szkole. Szkoła ma bibliotekę. Mock siedzi w tej bibliotece nad słownikami i pisze ten traktat. Chyba po łacinie.
– No nie mówiłem pani, że mamy do czynienia z wariatem? – von Rodewald zawył z radości. – I co z tym traktatem? Już go napisał? A co z tym chłopakiem?
– I tutaj muszę się uderzyć w piersi. – Do oczu dziewczyny napłynęły łzy, lecz ku rozczarowaniu generała nie przyłożyła dłoni do kształtnego biustu.
– Dzisiaj znów przyszedł ten chłopak. Mock przekazał mu fragmenty swojego traktatu. On je zabrał i zniknął. Nie mogłam tak po prostu odebrać tych notatek dziecku, tym bardziej że ten mały łobuziak jest bardzo szybki i najzwyczajniej w świecie mi uciekł.
– Niech się pani nie przejmuje, panno Junggebauer, Mock to ewidentny wariat. Hoduje szczury, pisze po łacinie, cytuje Biblię. Taki raport każę wysłać Krausowi. – Von Rodewald wstał i podszedł do swej rozmówczyni. Ujął ją za dłoń i pocałował.
– Wykonała pani świetną robotę. Gratuluję.
Generał von Rodewald nie odrywał ust od jej wiotkiej dłoni.
– Musi być pani bardzo ponętna w pielęgniarskim fartuszku, zwłaszcza kiedy nie ma pani nic pod spodem.
BRESLAU, PONIEDZIAŁEK 2 KWIETNIA 1945 ROKU,
DZIESIĄTA RANO
Profesor Ulrich Knopp był niewysokim człowiekiem o potężnej łysej czaszce. Sprawiała ona wrażenie kopuły wysklepionej nad wąską twarzą, zakończoną niewielką siwą bródką. Mimo szpetoty, łysiny i mizernego wzrostu profesor Knopp zjednywał sobie ludzi życzliwym spojrzeniem. Żaden ze studentów nie uskarżał się nigdy na złośliwość tego profesora, żadna ze studentek nie doświadczyła z jego strony lekceważenia, co było nierzadkie w zmaskulinizowanym świecie uniwersytetu, nawet żadna sprzątaczka nie odczuła jego pogardy i irytacji, kiedy się tłukła z wiadrem po korytarzu seminarium teologii ewangelickiej przy Schuhbrucke albo kiedy prosiła go o podniesienie nóg, aby zmyć podłogę w jego gabinecie. Profesor, zdając sobie sprawę, że jego stała obecność w gabinecie uniemożliwia personelowi porządkowemu wykonywanie swoich obowiązków, nie reagował wówczas gwałtownie, tak jak zrobiłaby to większość jego kolegów, lecz podnosił swe krótkie nogi i, nie przestając przy tym myśleć o krytyce dogmatyki maryjnej Piusa X albo o problemie perychorezy w pismach Melitona z Sardes.
Profesor Knopp wsławił się w świecie naukowym również badaniami nad transmisją tekstu biblijnego, a zwłaszcza nad zniekształceniami dokonanymi przez tłumaczy Biblii. W tych kwestiach profesor wpadał w polemiczną pasję, przy czym jego konfesja wpływała – według licznych krytyków – na jednostronność sądów. Knopp odsądzał od czci i wiary przekład Biblii pióra świętego Hieronima, czepiając się na przykład „miodu leśnego”, który spożywał na pustyni Jan Chrzciciel („Gdzie był w końcu ten Jan Chrzciciel? – wołał na wykładach. – W lesie czy na pustyni?”), ale oczywiste błędy Lutra (na przykład „jednorożec” zamiast „bawół”) zaciekle usprawiedliwiał i przewrotnie uzasadniał.
Miał bardzo ostre pióro, lecz nadzwyczaj łagodny język. Ze swoimi największymi adwersarzami spierał się zajadle na łamach czasopism naukowych, lecz w kontaktach bezpośrednich nabierał wody w usta i wszystko relatywizował. Pisał do dziekana długie i kunsztowne listy, informujące o najdrobniejszym studenckim występku, za który uważał na przykład dwuminutowe spóźnienie albo ziewnięcie, lecz kiedy skruszony winowajca przepraszał go za swój niecny czyn, profesor natychmiast się rozpromieniał, list niszczył lub nakazywał swojemu asystentowi odłożenie go ad acta. Pamięć miał fotograficzną, lecz wybiórczą.
Na przykład liczby i wyrazy pospolite wpadały mu do umysłu raz na zawsze i w każdej chwili mogły być stamtąd przywołane. Wystarczyło jedno spojrzenie choćby na rachunek w restauracji po zjedzeniu sutego obiadu przez wszystkich członków Rady Wydziału – i mógł natychmiast powtórzyć zamieszczone tam ceny i pozycje. Potrafił to samo uczynić w rok po spożyciu owego obiadu.
Nie dotyczyło to nazwisk mniej znanych nowożytnych uczonych. Szybko wylatywały mu one z głowy, często przekręcał je i przypisywał niewłaściwym osobom. Pół biedy, jeśli pochwalił nie tego, co trzeba. Gorzej, jeśli zajadle krytykował niewłaściwego uczonego. Dlatego jego asystent Klaus Forelle miał zawsze przy sobie spis nowożytnych teologów i na polecenie profesora natychmiast przywoływał właściwe nazwisko.
Nie mógł jednak teraz poprosić o pomoc swojego asystenta. Klaus Forelle już od dwóch lat spoczywał wraz ze swoją listą w błotach Charkowa i daremne wysiłki pamięci profesora wyśmiewał teraz pewnie z jednej ze sfer niebiańskich. Profesor Knopp, wściekły na wojnę, na feldmarszałka von Mansteina, pod którym walczył Forelle, na Hitlera i na cały świat, siedział na stosie gruzów gospody Reimera przy Schwertstrasse i na próżno próbował sobie przypomnieć nazwisko jednego z teologów katolickich, o którym wiedział tylko tyle, że zajmował się też geologią i paleontologią. Brak tego nazwiska nie pozwalał mu się skupić na dalszej pracy, ponieważ napawał go zwątpieniem w siły własnego umysłu. Jeśli ktoś nie pamięta jednego z najbardziej kontrowersyjnych teologów współczesnych, to nie powinien w ogóle zajmować się teologią, pomyślał i rozgoryczony odłożył stos czystych kartek oraz pióro do wielkiego kartonu, który niedawno znowu przetrząsał w poszukiwaniu listy Forellego.