Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dość że wyszła za niego i "najmądrzejsza kobieta w Europie" związała los z "tym głupim Blakeney'em", co nawet najbliżsi jej znajomi uważali za dziwactwo.

Jednak uśmiechali się pogardliwie na twierdzenie niektórych ludzi, że Małgorzata wyszła za głupca z korzyści materialnych i stanowiska, które jej przynosił w darze. Wiedzieli dobrze ci, którzy ją znali, że nie dbała o bogactwa, a mniej jeszcze o tytuły. W międzynarodowym świecie, w którym się obracała, znała wielu mężczyzn równie wysoko urodzonych, jeśli nie równie bogatych, którzy byliby się czuli aż nadto szczęśliwi, mogąc ofiarować Małgorzacie St. Just wszystko, czego by tylko zapragnęła.

O samym sir Percy'm sądzono ogólnie, że nie był w stanie sprostać trudnemu zadaniu, którego się podjął. Mógł tylko zdobyć się na ślepe uwielbienie dla żony, otaczanie ją zbytkiem i splendorem swych wpływów, wysokich stosunków, które miał na dworze angielskim. Ale towarzystwo londyńskie twierdziło ze względu na jego ograniczenie umysłowe, że postąpiłby o wiele rozsądniej, ofiarując te wszystkie świetności osobie mniej inteligentnej i utalentowanej.

Choć ostatnie lata spędził w kraju i należał do najpierwszych osobistości świata londyńskiego, całą młodość spędził na kontynencie. Ojca jego, sir Algernona Blakeney'a spotkało wielkie nieszczęście. Jego młoda i ubóstwiana żona dostała pomieszania zmysłów po dwóch latach szczęśliwego pożycia małżeńskiego, bez najmniejszej nadziei polepszenia. Percy ujrzał światło dzienne, kiedy już lady Blakeney zapadła na tę straszną chorobę, którą wówczas uważano za nieuleczalną i za rodzaj przekleństwa Bożego nad całą rodziną. Sir Algernon wyjechał z chorą żoną na kontynent i tu, pomiędzy nieprzytomną matką a zrozpaczonym ojcem, Percy wychował się aż do chwili pełnoletności. Śmierć rodziców nastąpiła prawie równocześnie, a że sir Algernon prowadził życie bardzo skromne i ciche, olbrzymia fortuna Blakeney'ów powiększyła się jeszcze znacznie.

Sir Percy Blakeney, nim wprowadził do domu piękną, młodą żonę, dużo podróżował po kontynencie. Towarzystwo londyńskie oczekiwało ich z otwartymi ramionami. Sir Percy był bogaty, jego żona pełna wdzięku. Sam książę Walii należał do ich przyjaciół. W niespełna 6 miesięcy zostali królami mody i elegancji. Płaszcze sir Percy'ego były tematem rozmów, jego żarty powtarzane z ust do ust, nawet ów charakterystyczny śmiech naśladowała "złota młodzież". Wszyscy twierdzili, że jest beznadziejnie głupi, ale nie było się czemu dziwić: od kilku generacji wszyscy Blakeney'owie byli ograniczeni, a matka jego umarła w obłędzie.

Wielki świat go zapraszał, dogadzał mu i liczył się z nim. Konie jego były najpiękniejsze w całym kraju, przyjęcia i wina najsławniejsze. Co do jego ślubu z "najmądrzejszą kobietą w Europie" to, co miało się stać, stało się w najkrótszym czasie. Nikt mu nie współczuł, sam był sobie winien. Wiele panien angielskich, ładnych i wysokiego rodu, chętnie dzieliłoby z nim korzyści fortuny Blakeney'ów, pobłażając jego nieszkodliwej głupocie. Zresztą sir Percy nie odczuwał litości, gdyż wcale o nią nie dbał. Wydawał się bardzo dumny ze swej inteligentnej żony, nie mając jej bynajmniej za złe, że tak mało zadawała sobie trudu, aby maskować lekką pogardę, którą dla niego żywiła, ostrząc sobie dowcip jego kosztem. Zresztą Blakeney był zanadto ograniczony, aby zauważyć swą śmieszność, a jeżeli jego domowe stosunki z uroczą paryżanką nie dawały mu tego zadowolenia, na jakie zasługiwało jego prawdziwie psie przywiązanie, nikt o tym nigdy się nie dowiedział.

W przepięknej rezydencji w Richmond grał zawsze z niezmąconą dobrodusznością podrzędną rolę, obsypując Małgorzatę klejnotami i otaczając ją zbytkiem, a ona przyjmowała te dary z niezrównanym wdziękiem, czarując w przyjmowaniu gości tą samą uprzejmością, jaką okazywała artystycznemu kółku w Paryżu.

Sir Percy Blakeney był bezsprzecznie bardzo piękny, choć szpecił go ów leniwy i znudzony wyraz, właściwy mu. Ubierał się stale bez zarzutu, a chociaż stosował się do trochę przesadnej ówczesnej mody, przyjętej już w Anglii, zachowywał zawsze dobry smak, wrodzony angielskiemu szlachcicowi.

W ten wrześniowy dzień, mimo długiej podróży w powozie, mimo deszczu i błota, ubranie leżało bez zarzutu na jego szczupłych ramionach, a ręce białe jak u kobiety, wyłaniały się z rękawów ozdobionych wspaniałymi brabanckimi koronkami. Jedwabne ubranieo krótkiej talii, kamizelka z białymi wyłogami, obcisłe prążkowane spodnie, uwydatniały znakomicie tę potężną i kształtną postać. Na pierwszy rzut oka uderzała jego piękna powierzchowność, ale afektowane ruchy i ten wiecznie pusty śmiech niweczył w jednej chwili jakiekolwiek głębsze wrażenie, które mógł wywierać na ludziach. Wszedłszy do starej sali zajazdu, strzepnął krople deszczu z pięknego płaszcza i podniósłszy w złoto oprawne szkła do niebieskich sennych oczu, spojrzał z zaciekawieniem na towarzystwo. Zapadło przykre milczenie.

– Jak się masz Tony i ty Ffoulkes – rzekł, spostrzegłszy młodzieńców i witając się z nimi. – Do licha, przyjaciele! – dodał ziewając – widzieliście kiedy taki czas? Przeklęty klimat!

Małgorzata zmrużywszy figlarnie oczy, zwróciła się ku mężowi i z trochę wymuszonym uśmiechem przypatrywała mu się od stóp do głów.

– Co wam jest? – zaczął znów sir Percy po chwili milczenia, gdy nikt się nie odzywał. -Czemuście tacy zakłopotani, co się stało?

– Ależ nic – odrzekła Małgorzata z udaną wesołością -nic, co mogłoby wyprowadzić cię z twego błogiego spokoju: znieważono twoją żonę, więcej nic!

Śmiech, z jakim to powiedziała, miał uspokoić sir Percy'ego co do doniosłości tego faktu. Cel został osiągnięty, bo śmiejąc się również zawołał:

– Ależ droga, nie mów tak! Gdzie jest ów śmiałek, który odważył się ci ubliżyć?

Lord Antony już miał odpowiedzieć, gdy naraz młody wicehrabia wystąpił na środek pokoju.

– Panie – rzekł łamaną angielszczyzną, zaczynając swą przemowę głębokim ukłonem -hrabina de Tournay de Basserive, moja matka, obraziła panią, która jest jak widzę, twoją żoną. Nie mogę prosić cię o przebaczenie za moją matkę, co ona robi jest dobre w moich oczach, ale jestem gotów ofiarować ci panie zwykłą satysfakcję, przyjętą między honorowymi ludźmi.

Młodzieniec wyprostował o ile mógł swą wysmukłą postać i z zapałem patrzył dumnie na 6 stóp wysokiego baroneta Percy'ego Blakeney.

– Patrz no, sir Andrew – zawołała wesoło Małgorzata – na ten niezrównany obraz! Indyk angielski i kogut francuski!

Porównanie było rzeczywiście nadzwyczaj trafne. Angielski indyk patrzył z góry ze zdumieniem na małego francuskiego koguta, groźnie podskakującego wkoło niego.

– Powiedz mi, panie – rzekł w końcu sir Percy, przypatrując się przez szkła młodemu Francuzowi – gdzie do kaduka nauczyłeś się po angielsku?

– Panie… – zaprotestował wicehrabia, dotknięty niewzruszonym spokojem tego Anglika, wobec jego wojennej postawy.

– To jest wprost zdumiewające

– ciągnął dalej sir Percy tym samym tonem. – Czy nie uważasz, Tony? Ręczę, że nie potrafiłbym nigdy tak przemówić we francuskim żargonie.

– Co to, to prawda -potwierdziła Małgorzata – wymowa francuska sir Percy'ego kaleczy uszy jak nożem.

– Panie – przerwał wicehrabia poważniej, jeszcze gorszą angielszczyzną – zdaje mi się, że nie rozumiesz, o co mi chodzi. Ofiaruję ci jedyną satysfakcję, godną gentlemana.

– Cóż to jest u diabła? -spytał sir Percy zdziwiony.

– Moja szabla, panie!… odparł żywo wicehrabia, tracąc powoli cierpliwość.

– Jesteś sportsmenem, lordzie Tony – rzekła Małgorzata wesoło.

– Stawiam 10 na jednego na małego koguta.

Jeszcze przez chwilę sir Percy patrzył na wicehrabiego przez na pół przymknięte, leniwe powieki, potem ziewnął, wyciągnął przed siebie długie nogi i obróciwszy się do niego plecami, mruknął z największym spokojem:

– Co mi po twojej szabli?

Co sobie wicehrabia pomyślał w tej chwili wobec zuchwalstwa owego długonogiego Anglika, byłoby tematem do napisania księgi.

9
{"b":"108657","o":1}