Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Parker skinął głową.

– Dobrze. Idę się przebrać i za chwilę przyjdę do ciebie. Zostaw uchylone drzwi.

Uśmiechnął się do Dorothy Ormsby i otworzył drzwi swego pokoju.

– Nie zgubiła pani klucza? – szepnął Joe. Dorothy potrząsnęła głową.

– Zawstydziłam się wtedy i zostawiłam je otwarte.

Joe uśmiechnął się i wszedł do siebie. Otworzył szafę i wyjął z niej flanelową koszulę i sweter.

Usłyszał cichuteńkie skrzypnięcie drzwi.

– Już się przebrałeś, Ben? – powiedział półgłosem – Wejdź…

Nikt nie odpowiedział i nikt nie wszedł. Joe rzucił koszulę i sweter na poręcz fotela i odwrócił się.

Dorothy Ormsby była śmiertelnie blada. Otworzyła usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Chwiejąc się zrobiła krok do przodu i próbując się opanować, szepnęła drżącymi ustami:

– Tam…

– Co, tam?

Joe wyjrzał. Korytarz był pusty. Szybko zamknął drzwi.

– Co się stało? – powiedział nieco głośniej.

Dorothy osunęła się na fotel, mimowolnie strącając sweter i koszulę z poręczy. Nie zauważyła tego. Zamknęła oczy i otworzyła je zaraz.

– Ja… tam… ona tam jest… Głos załamał się jej.

W tej samej chwili rozległo się cichutkie pukanie. Dorothy Ormsby zakryła usta obu dłońmi, tłumiąc rozpaczliwy okrzyk. Parker cicho otworzył drzwi.

– Jeszcze się nie… Zamikł i spojrzał na Alexa.

– Co się stało, Dorothy? – zapytał Joe. Podszedł do niej i łagodnie położył jej dłonie na ramionach. – Proszę się opanować.

Dorothy uniosła oczy, z których wciąż jeszcze nie zniknął wyraz przerażenia. Odetchnęła głęboko.

– U mnie w pokoju… – urwała, ale nagle zebrawszy wszystkie siły powiedziała niemal normalnym głosem – W moim łóżku śpi szkielet!

Joe wymienił nad jej głową szybkie spojrzenia z Parkerem.

– Dobrze – powiedział łagodnie. – Pójdę i sprawdzę, a komisarz Parker zostanie tu z panią.

Ruszył ku drzwiom i wyszedł na korytarz.

Drzwi pokoju Dorothy były otwarte. Wszedł zamykając je cicho za sobą.

Łóżko stało pod ścianą, która dzieliła ich pokoje.

Joe zamarł i patrzył nie mogąc oderwać oczu od pustych oczodołów postaci leżącej na łóżku i nakrytej kołdrą, na której spoczywały jej złożone, kościane ręce!

Zrobił krok ku przodowi i zatrzymał się, jak gdyby czekając, że szkielet zwróci ku niemu głowę. Jeszcze jeden krok. Stanął przy łóżku.

Czaszka miała wszystkie zęby, równe i białe. Alex powoli wyciągnął rękę i odkrył kołdrę.

Szkielet nie miał kości miednicowych ani nóg. Joe pochylił się niżej. Odetchnął głęboko i ujął kościste palce. Nie rozsypały się. Dopiero teraz spostrzegł, że żebra i kręgosłup miały jednakową, szarą barwę i były gładkie.

Pochylił się niżej i wsunął dłoń pomiędzy żebra. Dotknął wąskiego stalowego pręta, łączącego kręgosłup z podstawą czaszki i odetchnął głęboko.

Sięgnął do kieszeni, wyjął nieskalaną białą chusteczkę i otarł z własnego czoła maleńkie krople potu.

Cofnął się i wyszedł, zamykając drzwi i nie gasząc światła.

Dorothy nadal siedziała w fotelu z dłońmi zaciśniętymi na poręczach. Zakłopotany Parker stał obok.

Uniosła głowę i lęk znowu pojawił się w jej oczach.

– Czy zwariowałam? – zapytała cicho. Joe potrząsnął głową.

– Nie – uśmiechnął się. – Mnie też w pierwszej chwili włosy stanęły dęba.

– Jak to? – wyszeptała Dorothy zbielałymi ustami – więc on tam jest?

– Tak, ale to nie jest prawdziwy szkielet.

– Nie prawdziwy?…

– To model anatomiczny wykonany z plastiku. Zresztą, tylko połowa, bo pod kołdrą nie ma nic.

– To znaczy… to znaczy, że to był… był żart? – Dorothy wyprostowała się w fotelu. Nagły rumieniec pojawił się na jej pobladłych policzkach. – Żart… – Zacisnęła usta…

– Czy domyśla się pani, kto jest tym żartownisiem? – zapytał poważnie Parker – Bez względu na to, jak oceniamy tego rodzaju dowcipy, wieczór dzisiejszy nie jest zwykłym wieczorem, jak pani wie.

– Czy domyślam się? – Dorothy Ormsby spojrzała najpierw na jednego, później na drugiego z mężczyzn.

– Zapewne tak. Ale… ale byłam przekonana, że ten człowiek nie jest zdolny do takich żartów… Gdybym na przykład była chora na serce, mogłabym… Zresztą, mniejsza o to! – zacisnęła usta. Później spojrzała na Alexa: – Czy mógłby pan zrobić coś dla mnie, Joe? Wiem, że panowie nie możecie teraz zajmować się głupstwami, bo popełniono tu dzisiaj zbrodnię, ale…

– Słucham? – powiedział Joe spokojnie, nie spuszczając z niej wzroku.

– Czy mógłby pan wziąć… – rozejrzała się szybko – ten koc, zawinąć to paskudztwo i wynieść z mojego pokoju? Powinna to zrobić sama, ale nie chciałabym znowu na to spojrzeć… – spuściła oczy – Przestraszyłam się… Może to przez tę zbrodnię i legendę o tym duchu… Nie wierzę w duchy, ale dziś wszystko jest jakieś inne…

– To prawda – powiedział Parker. – Zostań z panią, Joe, a ja się tym zajmę. Chciałbym się przyjrzeć temu kościotrupowi.

Zdjął z łóżka kapę i wyszedł.

Alex pochylił się i oparł dłonią o plecy fotela.

– Kto to zrobił, Dorothy?

W milczeniu postrząsnęła głową.

– To dziwna zbrodnia – powiedział Joe. – Nie rozumiem jej, Wszystko tu może być ważne.

Ormsby uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

– Nie chciałabym mówić o tym przy pańskim przyjacielu, chociaż to podobno wspaniały człowiek. Czy mogę panu zaufać, Joe?

– Może pani. I wyjaśnimy przy tym jedną sprawę. Rano wyczułem, że pani się czegoś boi… Dlatego zamknęła pani drzwi na klucz. Była pani przestraszona. Czy chodziło o tego samego człowieka?

Dorothy skinęła głową.

– W dniu, kiedy rozstawaliśmy się, powiedział do mnie, że może kiedyś zatrzyma mnie na zawsze… jako eksponat w swoim muzeum!

– W muzeum zbrodni?

Dorothy wzruszyła lekko ramionami.

– Już pan wie, prawda? Chciał, żebym została jego żoną. A ja nie chcę być żoną, ani jego, ani kogokolwiek innego… Pociągnęło mnie do niego to, że jest taki niesamowity… Zaprosił mnie kiedyś z paroma innymi osobami na przyjęcie… wie pan, on robi takie przyjęcia dla rozmaitych ludzi, którzy mają podobne zainteresowania…

Joe w milczeniu przytaknął ruchem głowy.

– A później to trwało przez pewien czas… i skończyło się… Lękam się go w jakiś sposób. Nie wiem, czy żartował mówiąc o tym, że chciałby mnie zatrzymać w swojej kolekcji. Ale nie spodziewałam się po nim takiego nikczemnego żartu… Jeżeli to miała być zemsta… Myślałam, że jest gentelmanem!

Alex dostrzegł ze zdziwieniem, że Dorothy ma łzy w oczach.

Wszedł Parker.

– Wszystko jest już w porządku – powiedział. – Jeżeli boi się pani tam spać, możemy zamienić się pokojami. Mamy wszyscy tak mało rzeczy, że zajmie nam to trzy minuty.

– Dziękuję – uśmiechnęła się do niego i odwróciła głowę, żeby nie dostrzegł łez w jej oczach. – Dałam się zaskoczyć, co mi się rzadko zdarza, ale to już minęło.

Wstała z fotela.

– Jeszcze chwileczkę – powiedział Joe. – Skoro pani już tu jest, chciałbym zadać dwa małe pytania…

– Tak?

Czy przypomina sobie pani te chwile, kiedy weszła pani do Grace Mapleton?

– Co? Tak, oczywiście… Wyjęłam ten klucz z kominka i otworzyłam drzwi. Paliła się tylko mała świeczka na pół przysłonięta firankami łoża, na którym leżała Grace. Ręce miała złożone, krew na sukni, a w nogach, w poprzek, leżał ogromny miecz… Przeżyłam nieprzyjemną chwilę przez ten miecz i te plamy na sukni, ale otworzyła oczy i zapytała, czy się nie przestraszyłam… Wtedy spojrzała na zegarek, zapisała czas, a ja zapytałam, czy się nie nudzi… Powiedziała, że trochę i zapytała, ile jeszcze osób pozostało? Powiedziałam, że dwie, a ona szepnęła “Chwała Bogu” i ziewnęła. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam.

– A teraz proszę dobrze uważać, Dorothy… – Alex uniósł wskazujący palec i wymierzył nim w jej pierś – czy jest pani absolutnie pewna, że w pośpiechu nie zapomniała pani włożyć z powrotem klucza do garnka w kominku?

– Absolutnie – powiedziała stanowczo Dorothy Ormsby – A wiem dlatego, że chciałam jak najprędzej zbiec na dół i rzuciłam klucz z góry do garnka… Nie trafiłam i musiałam uklęknąć, żeby go znaleźć. A później wsunęłam rękę do środka wkładając go razem z tą kartką, która była do niego doczepiona.

27
{"b":"106788","o":1}