Литмир - Электронная Библиотека

– No, no. Nie wiedziałem, że przyjmujesz dziś rano gości – odezwał się do niej. A potem krótko do mnie: – Co panią tu tak wcześnie przygnało?

– Po prostu wpadłam, jadąc do Glen. Próbuję przekonać Kitty do jedzenia – tłumaczyłam.

– Nie ma potrzeby – odparł swobodnie. – Ta młoda dama zawarła ze mną układ. – Wystudiowanym ruchem spojrzał na zegarek, który przesunął się wzdłuż jego nadgarstka, nim zniknął w czeluści mankietu. – Mam nadzieję, że wybaczy nam pani. Muszę odwiedzić jeszcze innych pacjentów i mój czas jest ograniczony.

– Już wychodzę – powiedziałam. Zerknęłam na Kitty. – Spróbuję zadzwonić do ciebie. Zobaczę, może Glen zechce złożyć ci wizytę.

– Super – odparła. – Dzięki.

Pomachałam ręką i opuściłam izolatkę, zastanawiając się, jak długo tam stał i ile usłyszał. Usiłowałam przypomnieć sobie, co mówiła Carrie St. Cloud. Powiedziała, że Bobby wplątał się w jakiś szantaż, ale innego rodzaju, żadne pieniądze nie miały przechodzić z ręki do ręki. Coś innego. „Ktoś miał coś na któregoś z jego przyjaciół i próbował mu pomóc”, jakoś tak się wyraziła. Jeżeli wchodziło tu w rachubę wymuszenie, czemu nie zwrócił się na policję? I dlaczego to właśnie on musiał w to się mieszać?

Wsiadłam do auta i ruszyłam do Glen.

ROZDZIAŁ 21

Kiedy wjeżdżałam na podjazd pod dom Glen, minęła właśnie dziewiąta. Dziedziniec świecił pustkami. Fontanna tryskała kolumną wody wysoką na piętnaście stóp, opadając mieszaną kaskadą ciemnej zieleni i bieli. Usłyszałam jęk kosiarki spalinowej, pracującej na jednym z tarasów po drugiej stronie, a spryskiwacze zraszały misterną mgiełką ogromne paprocie, cętkowane promieniami słońca, rosnące na skrajach żwirowych alejek. Tropikalne powietrze pachniało jaśminem.

Zadzwoniłam i jedna ze służących wpuściła mnie do środka. Zapytałam o Glen, a ona wymruczała coś po hiszpańsku, podnosząc wzrok na schody prowadzące na piętro. Domyśliłam się, że Glen jest na górze.

Drzwi do pokoju Bobby’ego były otwarte, siedziała na jednym z krzeseł, z założonymi rękami i miną nie wyrażającą żadnych uczuć. Ujrzawszy mnie, uśmiechnęła się prawie niedostrzegalnie. Wyglądała na przemęczoną, ciemne linie rysowały się jej pod oczami. Miała subtelny makijaż, który tylko uwydatniał bladość policzków. Włożyła suknię w zbyt krzykliwym, jak dla niej, odcieniu czerwieni.

– Cześć, Kinsey. Usiądź – powiedziała.

Usiadłam na krześle w gustowną kratę.

– Jak się czujesz? – spytałam.

– Niezbyt dobrze. Zauważyłam, że spędzam tu większość dnia. Siedząc. Czekając na Bobby’ego.

Popatrzyła mi w oczy.

– Oczywiście, nie dosłownie. Jestem zbyt racjonalnie myślącą osobą, by wierzyć w powrót umarłych, jednak ciągle mam nadzieję, że jest coś więcej, że to jeszcze nie koniec. Wiesz, o co mi chodzi?

– Nie. Nie całkiem.

Zapatrzyła się w podłogę, najwidoczniej konsultując się ze swymi wewnętrznymi głosami.

– Częściowo czuję się jak zdradzona, tak mi się zdaje. Byłam dzielna i robiłam wszystko, co do mnie należało. Można było na mnie polegać i teraz chcę zapłaty. Ale jedyną nagrodą, która mnie interesuje, jest powrót Bobby’ego. Więc czekam. – Błądziła wzrokiem po wszystkich kątach, jakby wykonywała serię fotografii. W jej zachowaniu nie dostrzegłam uczucia, na przekór emocjom, którym dała upust przed chwilą. Czułam się dziwnie, jakbym rozmawiała z robotem. Mówiła o ludzkich rzeczach, ale jakoś mechanicznie. – Czy to rozumiesz?

Podążyłam za jej wzrokiem. Odciski stóp Bobby’ego nie znikły z białego dywanu.

– Nie pozwolę tu odkurzać – powiedziała. – Wiem, że to głupie. Nie chcę zamienić się w jedną z tych strasznych kobiet, które wznoszą kaplice dla swych zmarłych, pozostawiając wszystko w nienaruszonym stanie. Ale ja nie chcę, żeby się wymazał z pamięci. Nie chcę, żeby się rozpłynął w ten sposób. Nawet nie chcę zaglądać do jego rzeczy.

– Na razie nie ma potrzeby, by się tym zajmować, mam rację?

– Tak. Chyba tak. Nie wiem, co się stanie z tym pokojem. Mam ich tuziny i wszystkie są puste. Nie muszę urządzać tu szwalni ani studia.

– A poza tym radzisz sobie z tym jakoś?

– O, tak. Jestem w tym doświadczona. Czuję, że żałoba to taka choroba, z której można się wyleczyć. Martwi mnie jedynie, że odczuwam pewny pociąg do obecnego stanu rzeczy, któremu ciężko jest się oprzeć. To bolesne, ale przynajmniej pozwala mi czuć jego bliskość. Raz na jakiś czas przyłapuję się na myśleniu o czymś mało istotnym i wtedy czuję się winna. Jakby brak cierpienia oznaczał brak lojalności; podobnie jak chwilowe zapomnienie, że odszedł.

– Nie dręcz się i nie cierp więcej niż potrzeba – powiedziałam.

– Wiem. Sama próbuję wyjść z tego. Każdego dnia rozpaczam odrobinę mniej. To tak jak z rzucaniem palenia. Tymczasem udaję, że wzięłam się już w garść, ale tak nie jest. Chciałabym pomyśleć o czymś, co by mnie wyleczyło. O Boże, nie powinnam tak się w tym pogrążać. Ktoś, kto przebył atak serca lub poważną operację, też nie umie mówić o niczym innym. Wpatruje się tylko w siebie.

Znowu zamilkła i chyba nagle przypomniała sobie o dobrych manierach. Popatrzyła na mnie.

– Co ostatnio porabiałaś?

– Wpadłam dziś rano do Świętego Terry’ego, by odwiedzić Kitty.

– Ach tak? – Mina Glen wyrażała brak zainteresowania.

– Czy jest jakaś szansa, byś wpadła do niej na chwilę?

– To wykluczone. Po pierwsze ogarnia mnie furia, że ona żyje, a Bobby nie. Nie cierpię myśli, że zostawił jej wszystkie pieniądze. Jeśli chcesz znać moje zdanie, ona jest pazerna, chytra i niszczy samą siebie… – urwała. Przez moment milczała. – Przepraszam. Nie chcę być taka obcesowa. Nigdy jej nie lubiłam. Samo to, że znalazła się w opałach, nie zmienia jeszcze niczego. Sama sobie jest winna. Sądziła, że zawsze się znajdzie ktoś, kto wpłaci za nią kaucję, ale to nie będę ja. Derek też jest do tego niezdolny.

– Słyszałam, że się wyniósł.

Drgnęła niespokojnie.

– Co to była za kłótnia! Nigdy nie sądziłam, że go kiedykolwiek stąd wywalę. W końcu musiałam przywołać jednego z ogrodników. Pogardzam nim. Naprawdę. Mdli mnie na myśl, że dzielił kiedyś ze mną łóżko. Nie wiem, co gorsze… Fakt, że niczym krwiopijca wykupił tę polisę na życie Bobby’ego, czy to, że nie miał najmniejszego pojęcia, jak jest odrażający.

– Czy mogą mu wypłacić?

– On chyba tak uważa, ale ja mam zamiar walczyć z nim do upadłego. Zadzwoniłam do ubezpieczalni i skontaktowałam się z firmą prawniczą z Los Angeles. Chcę, by zniknął z mego życia. Bez względu na koszty, chociaż im mniej moich pieniędzy zagarnie, tym lepiej. Na szczęście spisaliśmy intercyzę, choć odgraża się, że ją podważy, jeśli popsuję mu szyki w związku z tą polisą.

– Jezu, ty naprawdę wyruszasz na bitwę.

Ze znużeniem przetarła czoło.

– Boże, to było straszne. Dzwoniłam do Vardena, pytając, czy mogę liczyć na pozew o zaniechanie. To szczęście, że nie ma w domu broni, bo jedno z nas już by nie żyło.

Milczałam.

Po chwili odzyskała równowagę ducha.

– Wcale nie chcę, żeby brzmiało to tak histerycznie. Wszystko, co mówię, przypomina monolog maniaka. No dobrze. Dajmy temu spokój. Jestem pewna, że nie po to przyjechałaś, by słuchać mojego bełkotu. Napijesz się kawy?

– Nie, dzięki. Chciałam tylko skontaktować się z tobą i poinformować cię o najświeższych wydarzeniach. Większość z tego łączy się z Bobbym, więc jeśli nie chcesz teraz o tym mówić, mogę wpaść innym razem.

– Nie, nie. Wszystko w porządku. Może będę mogła pomyśleć o czymś innym. Naprawdę chcę się dowiedzieć, kto zabił Bobby’ego. Może to jedyna forma ukojenia, jaka mi pozostała? Zatem co ustaliłaś?

– Niewiele. Składam tę układankę po kawałeczku i nie wiem jeszcze, jak interpretować fakty. Po pierwsze, ludzie mogą kłamać, ale skoro nie znam całej prawdy, nie mogę być pewna – wyjaśniłam.

– Rozumiem.

Zawahałam się, czując dziwną niechęć do wyjawiania moich odkryć. Spekulowanie o jego przeszłości było czymś natrętnym; dyskutowanie o prywatnych szczegółach życia Bobby’ego z kobietą, która tak się starała opanować po jego śmierci, zakrawało na brak wyczucia.

40
{"b":"102019","o":1}