Литмир - Электронная Библиотека

Adrenalina przepływała przeze mnie niczym woda przez kanał burzowy i mogłam przysiąc, że serce bębni mi o kamizelkę jak na kreskówce dla dzieci. Rozejrzałam się pośpiesznie po pokoju. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Wymknęłam się na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi i wyciągając z kieszeni spodni pęk wytrychów. Latarka. Cholera! Zostawiłam ją na toaletce!

Rozległy się szmery przy wejściu. Lila i Henry. Moza grała na zwłokę, pytając o obiad. Pchnęłam drzwi i na palcach pokłusowałam do toaletki, złapałam latarkę i dałam susa, cicho jak gazela, z powrotem w stronę drzwi. Latarkę wcisnęłam pod pachę, modląc się jednocześnie, bym wkładała do zamka właściwy klucz. Skręt w lewo i usłyszałam, że zasuwka zachodzi w otwór. Cicho wyjęłam klucz trzęsącymi się dłońmi, uważając, by wytrychy nie zadzwoniły o siebie hałaśliwie. Spojrzałam przez ramię, myśląc nad sposobem ucieczki.

Nieopodal na prawo wycięto półkoliście wejście do salonu. Na samym końcu znajdowała się sypialnia Mozy. Po lewej ręce miałam alkowę z telefonem, garderobę, łazienkę i kuchnię, z widocznym w głębi przejściem do jadalni. Z kolei jadalnia łączyła się z salonem. Jeśli pójdą tą drogą, to – zgadywałam – przejdą wprost wejściem po mojej prawej stronie. Dwoma susami odskoczyłam w lewo i wpadłam do łazienki. Od razu pojęłam swój błąd. Powinnam była wybrać kuchnię, z wyjściem na zewnątrz. A tak dostałam się w ślepy zaułek. Tuż obok znajdowała się osobna kabina prysznica, z matowymi, szklanymi drzwiami, za nią wanna. Na prawo miałam umywalkę, a trochę dalej ubikację. Zapewne od lat nie otwierano jedynego małego okienka w pomieszczeniu. Głosy przybrały na sile i wkrótce Lila znalazła się w holu. Czmychnęłam pod prysznic, zamykając za sobą drzwi. Nie śmiałam ich ryglować. Wiedziałam, że specyficzny, metaliczny dźwięk rozlegnie się wyraźnie, ostrzegając ją o mojej obecności. Odłożyłam latarkę i przytrzymałam drzwi, przyciskając palce do kafelków. Przykucnęłam myśląc, że jeżeli ktoś wejdzie, mniej będę rzucać się w oczy. Na korytarzu wciąż buczały głosy i usłyszałam, jak Lila otwiera drzwi do swej sypialni.

Pod prysznicem nadal było mokro, bo niedawno go używano; czułam zapach mydła Zest. Z przewieszonego przez kurek od zimnej wody ręcznika co jakiś czas kapało mi na ramię. Wytężałam słuch, lecz na próżno. W podobnych sytuacjach dobrze znać zen. W przeciwnym razie bolą cię kolana, mięśnie nóg ogarniają skurcze i w krótkim czasie tracisz wszelką chęć do zachowania ostrożności, pragnąc jedynie wyskoczyć z krzykiem, bez względu na konsekwencje. Dotknęłam twarzą prawego ramienia, starałam się zachować jak najciszej. W ustach czułam ciągle smak cebuli z mojej kanapki. Marzyłam, by je przepłukać. Chciało mi się też siusiu. Miałam nadzieję, że mnie nie złapią: czułabym się jak osioł, gdyby Lila bądź Henry po otwarciu drzwi prysznica znaleźli mnie tu skuloną. Nawet nie dbałam o wymówkę, ponieważ nie istniała.

Podniosłam głowę. Głosy na korytarzu. Lila wyszła z pokoju i zamknęła go za sobą. Może wpadła tylko po to, żeby przekonać się, czy nie ruszono włosów? Zastanawiałam się, czy nie powinnam była zarekwirować duplikatów praw jazdy, kiedy miałam sposobność. Nie, lepiej, że zostały.

Nagle otwarły się drzwi do łazienki i głos Lili odbił się echem od ścian, jakby płynął z głośnika. Poczułam się, jakbym wskoczyła pod lód – tak gwałtownie zabiło mi serce. Stała obok kabiny prysznica, jej pulchna sylwetka rysowała się niewyraźnie na tle matowego szkła. Zacisnęłam powieki jak dziecko marzące o czapce niewidce.

– Zaraz wychodzę, słodziutki – wyśpiewała tuż przy mnie.

Podeszła do muszli. Usłyszałam szelest jej poliestrowej sukienki i trzask paska, z którym się zmagała.

Boże, proszę – pomyślałam. – Nie pozwól, by teraz miała ochotę na prysznic. Moje napięcie osiągnęło taki poziom, że odczuwałam przemożną ochotę kichnięcia, kaszlnięcia, chrząknięcia lub zachichotania. Usiłowałam wprowadzić się w stan hipnozy i czułam, jak pod pachami zbiera mi się wilgoć.

Lila spuściła wodę i przez całą wieczność zbierała się do wyjścia. Szelesty, trzaśnięcia, pstryknięcia. Umyła dłonie, kurek zaskrzypiał, gdy go przekręcała. Jak długo ma zamiar to jeszcze przeciągać? Wreszcie podeszła do drzwi łazienki, otworzyła je i znikła; odgłos kroków cichł, w miarę jak oddalała się w kierunku salonu. Gadka-szmatka, trele-morele, zduszony śmiech, odgłosy pożegnania i oto drzwi wyjściowe się zamknęły.

Czekałam dokładnie w tym samym miejscu, dopóki nie usłyszałam Mozy wołającej z holu:

– Kinsey, już poszli! Jesteś tam jeszcze?

Z ulgą wypuściłam powietrze i wstałam, chowając latarkę do tylnej kieszeni. To nie jest godny sposób zarabiania na życie – pomyślałam. Do licha, nawet mi za to nie płacą! Wyjrzałam z kabiny, sprawdzając, czy nie padam ofiarą jakiegoś przemyślnego wybiegu. W domu panowała cisza, nie licząc Mozy, która otwierała schowek na miotły, wciąż szepcząc:

– Kinsey? Kinsey?

– Tu jestem! – wrzasnęłam.

Wyszłam do holu. Moza nie złościła się na mnie, tak była uszczęśliwiona faktem, że nasz spisek się nie wydał. Wachlując się, przypadła do ściany. Pomyślałam, że lepiej się ulotnić, nim wrócą po coś jeszcze, odbierając kolejne dziesięć lat z mojego życia.

– Jesteś wspaniała – wyszeptałam. – Do końca życia mam u ciebie dług wdzięczności. Stawiam ci obiad u Rosie.

Przemknęłam przez kuchnię, zerknęłam ostrożnie zza drzwi, i dopiero wtedy odważyłam się wyjść na zewnątrz. Zapadł już zmrok, lecz zanim wynurzyłam się z cienia rzucanego przez dom Mozy, upewniłam się, że na ulicy jest pusto. Następnie, śmiejąc się do siebie, pomaszerowałam do domu. Jak fajnie jest igrać z niebezpieczeństwem, myszkować po czyichś szufladach. Mogłam zajmować się włamywaniem do mieszkań, gdybym nie opowiedziała się wcześniej po stronie prawa. Jeśli chodzi o Lili, powoli zaczęłam przejmować kontrolę nad tą nieprzyjemną sytuacją i poczucie własnej siły dodawało mi otuchy. Nie wiedziałam, do czego zmierza, ale postanowiłam to wyjaśnić.

ROZDZIAŁ 18

Kiedy znalazłam się już bezpiecznie w swoim mieszkaniu, wyciągnęłam paragon, który znalazłam w pudełku po butach Lili. Data wskazywała na 25 maja, a sklep mieścił się w Las Cruces. Na wypisku z karty kredytowej było napisane „Delia Sims”. W odpowiedniej rubryczce ktoś uprzejmie wpisał piórem numer telefonu. W książce telefonicznej wyszukałam kierunkowy do Las Cruces – 505. Podniosłam słuchawkę i wybrałam numer, namyślając się – kiedy wsłuchiwałam się w sygnał po drugiej stronie – co mam powiedzieć.

– Halo? – Męski głos. Średni wiek. Brak akcentu.

– Halo! – odparłam lekko. – Czy mogę mówić z Delią Sims?

Przez chwilę panowała cisza.

– Proszę się nie rozłączać.

Słuchawkę przykryto dłonią i w tle usłyszałam zduszoną rozmowę.

Najwyraźniej ktoś inny przejął telefon, gdyż nowy głos zapytał:

– W czym mogę pomóc?

Nie potrafiłam oszacować wieku tej kobiety.

– Delia? – zapytałam.

– A kto mówi? – W jej głosie wyczuwało się dystans, jakby otrzymała nieprzyzwoity telefon.

– Och, jakże mi przykro – powiedziałam. – Tu Lucy Stansbury. To nie ty, Delia? To chyba nie twój głos?

– Jestem przyjaciółką Delii. Chwilowo nie ma jej w domu. Czy jest coś, w czym mogłabym pomóc?

– Właściwie tak – odpowiedziałam, myśląc intensywnie. – Dzwonię z Kalifornii. Ostatnio spotkałam Delię, zostawiła kilka swoich rzeczy na tylnym siedzeniu mojego samochodu. Nie znam żadnego innego sposobu, by się z nią skontaktować, z wyjątkiem tego numeru, który był na paragonie za zakupy poczynione w Las Cruces. Czy jest wciąż w Kalifornii, czy też wróciła do domu?

– Jedną chwileczkę.

Znów dłoń na słuchawce i buczenie w tle. Kobieta podjęła rozmowę:

– Proszę zostawić swoje imię i numer telefonu. Zapewniam, że oddzwoni do pani.

– Jasne, doskonale – zgodziłam się. Ponownie podałam jej swoje imię, literując je pracochłonnie, potem wymyśliłam numer telefonu z kierunkowym Los Angeles. – Chce pani, abym przesłała pocztą te rzeczy, czy żebym je przetrzymała? Kiepsko bym się czuła, gdyby nie wiedziała, gdzie się podziały.

34
{"b":"102019","o":1}