Kleinert poruszył się niecierpliwie.
– Tak naprawdę po tym wszystkim, przez co przeszedł, to cud, że przeżył tak długo. Nie chcieliśmy przysparzać Glen zmartwień, ale chyba każdy z nas obawiał się, że tak się to może skończyć.
Wyglądało na to, że wszystko zostało już powiedziane.
Ostatecznie Kleinert zwrócił się do Frakera:
– Jadłeś już coś? Ann i ja wychodzimy na kolację, możesz przyłączyć się do nas z Nolą?
Fraker nie przyjął zaproszenia, ale chciał napełnić kieliszek i spoglądał na tłum w poszukiwaniu żony.
Obaj lekarze pożegnali się grzecznie.
Stałam chwiejnie, przeglądając w myślach fakty. Teoretycznie Bobby Callahan zmarł z przyczyn naturalnych, ale, mówiąc szczerze, jego zgon nastąpił w konsekwencji urazów doznanych dziewięć miesięcy temu w wypadku, o którym przynajmniej on sądził, że był próbą zabójstwa. O ile sobie przypominałam, prawo Kalifornii powiada, że „zabicie jest morderstwem, jeśli ofiara umrze w ciągu trzech lat i jednego dnia od chwili, kiedy zadano cios albo wywołano okoliczność prowadzącą do śmierci”. A więc zamordowano go i co za różnica, czy stało się to tej nocy, czy tydzień temu? Oczywiście na razie nie dysponowałam żadnymi dowodami. Wciąż rozporządzałam pokaźną kwotą pieniędzy, jaką mi Bobby wypłacił, i przejrzystym zestawem instrukcji od niego, zatem ciągle mogłam pracować, jeśli tylko chciałam.
Otrząsnęłam się z marazmu. Nadszedł czas, by odłożyć smutek na bok i wziąć się do roboty. Odstawiłam kieliszek i wymieniłam kilka słów z Glen, dając jej znać, gdzie będę, po czym poszłam na górę i przeszukałam skrupulatnie pokój Bobby’ego. Brakowało mi tego czerwonego notesu.
ROZDZIAŁ 13
Miałam nadzieję, że notes z adresami Bobby schował gdzieś na terenie domu. Mówił, że pamięta, iż przekazywał go komuś, ale to niekoniecznie musi być prawda. Nie byłam w stanie przetrząsnąć całego domu, ale z pewnością mogłam pomyszkować w niektórych kątach. W buduarze Glen, może w pokoju Kitty. Na górze panował spokój i z przyjemnością odetchnęłam samotnością. Szukałam przez półtorej godziny, ale na nic nie natrafiłam. Nie zrażałam się. W pewien przedziwny sposób poczułam się zahartowana. Może pamięć Bobby’ego nie płatała mu figli?
O szóstej wyszłam na korytarz. Oparłam łokcie o balustradę na półpiętrze i wsłuchałam się w odgłosy dobiegające z dołu. Najwidoczniej liczba gości znacznie zmalała. Doszły mnie strzępy śmiechów i rozmów, czasem głośniejszych, czasem cichszych, ale wyglądało na to, że pozostali już tylko nieliczni. Wróciłam i zapukałam do pokoju Kitty.
– Kto tam? – doszła mnie jej zduszona odpowiedź.
– To ja, Kinsey – odparłam do pustych drzwi. Po chwili usłyszałam trzask otwieranego zamka, ale wciąż nie zostałam wpuszczona do środka.
Zamiast tego rozległo się:
– Wejść!
Wielkie nieba, to zaczynało mnie nużyć. Weszłam.
Pokój był posprzątany, a łóżko zasłane, jestem pewna, że bez jej pomocy. Wyglądała, jakby niedawno płakała. Nos miała zaczerwieniony, makijaż rozmazany. Oczywiście, brała jakieś proszki. Wyciągnęła lusterko, żyletkę i podzieliła kokę na działki. Na nocnym stoliku stał niedopity kieliszek wina.
– Czuję się parszywie – powiedziała.
Zamieniła swe cygańskie wdzianko na jedwabne kimono w bujnych odcieniach zieleni, z motylami zdobiącymi rękawy i plecy. Ręce miała tak szczupłe, że przywodziła na myśl modlącą się modliszkę, jej zielone oczy błyszczały.
– Kiedy wracasz do Świętego Terry’ego? – spytałam.
W milczeniu wytarła nos, nie chcąc popsuć stanu, w jakim się znajdowała.
– Kto wie? – odpowiedziała posępnie. – Chyba dziś wieczór. Przynajmniej będę mogła spakować kilka swoich ubrań i wziąć je z sobą. Cholera, trafiłam na oddział psycholi bez niczego!
– Dlaczego to robisz, Kitty? Kleinertowi to na rękę.
– Wspaniale. Nie wiedziałam, że przyjdziesz mnie tu pouczać.
– Przyszłam, by przeszukać pokój Bobby’ego. Rozglądam się za niewielkim, czerwonym notesem z adresami, o który pytał cię w zeszły wtorek. Nie wiesz, gdzie się znajduje?
– Nie. – Pochyliła się. Zamiast słomki wykorzystała zwinięty w trąbkę banknot dolarowy, a jej nozdrza uformowały się w niewielki odkurzacz.
Patrzyłam, jak proszek frunie do nosa, niczym w magicznej sztuczce.
– A nie wiesz, komu mógł go dać?
– Nie. – Usiadła na łóżku i zacisnęła nos. Mokrym palcem wyczyściła powierzchnię lusterka, potem pocierała dziąsła, jakby tym sposobem chciała zażegnać ból zębów. Sięgnęła po kieliszek z winem i oparła się o poduszki, zapalając papierosa.
– Boże, cudownie – powiedziałam. – Dzisiaj to już przeginasz. Działka koki, łyk wina, papierosy. Nim dotrzesz na „trzecie południowe”, skierują cię na oddział ostrych zatruć. – Wiedziałam, że ją drażnię, ale ona działała mi na nerwy, a ja rwałam się do kłótni, co zgodnie z moim przypuszczeniem miało skutecznie zdusić smutek.
– Pieprz się – rzekła znudzona.
– Mogę usiąść? – zapytałam.
Gestem wyraziła zgodę i usadowiłam się na skraju łóżka, rozglądając się z ciekawością.
– Co się stało z twoim zapasem? – zainteresowałam się.
– Jakim zapasem?
– Tym, który tam trzymałaś. – Wskazałam szufladkę w stoliku.
Wybałuszyła oczy.
– Nigdy nie trzymałam tam żadnych zapasów.
Spodobał mi się ten ton słusznego oburzenia.
– To śmieszne – mówiłam. – Widziałam, jak doktor Kleinert wyciąga stamtąd całego ziploca wypełnionego tabletkami.
– Kiedy? – zapytała z niedowierzaniem.
– W poniedziałek wieczór, kiedy cię odwieźli. Quaalude, placidyl, tuinals, wszystkiego od groma. – Tak naprawdę nie wierzyłam, by te tabletki były jej własnością, ale z niecierpliwością czekałam, co mi odpowie.
Patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, potem wypuściła kłąb dymu, który następnie z wprawą wciągnęła do nosa.
– Nie biorę nic z tego – powiedziała.
– A co wzięłaś w poniedziałek wieczór?
– Valium. Na receptę.
– Doktor Kleinert wystawił ci receptę na valium? – zapytałam.
Wstała zniecierpliwiona i zaczęła przemierzać pokój.
– Nie potrzeba mi twojego pieprzenia, Kinsey. Pochowano dziś mojego przyrodniego brata, może ci pamięć nie dopisuje? Mam inne sprawy na głowie.
– Czy byłaś związana z Bobbym?
– Nie, nie byłam „związana” z Bobbym. Co to ma znaczyć? Czy uprawialiśmy razem seks? Czy miałam z nim romans?
– Coś w tym stylu.
– Boże, ale ty masz wyobraźnię. Tak dla twojej wiadomości: nawet nie pomyślałam o nim w ten sposób.
– Ale może on myślał o tobie w ten sposób?
Zatrzymała się.
– Kto tak twierdzi?
– To taka moja teoria. Wiesz, że cię kochał. Dlaczego nie miałby chcieć uprawiać z tobą seksu?
– Och, daj spokój. Czy Bobby powiedział ci coś podobnego?
– Nie, ale obserwowałam jego zachowanie tej nocy, kiedy cię hospitalizowano. Nie byłam przekonana, czy przyglądam się czysto braterskiej miłości. Pytałam wtedy o to Glen, ale powiedziała, że nie sądzi, aby coś między wami zaszło.
– No i nie zaszło.
– A szkoda. Bo mogliście uratować się nawzajem.
Przewróciła oczami, obrzucając mnie spojrzeniem mówiącym: Boże, ale z tych dorosłych palanty! Była niespokojna i rozkojarzona. Sięgnęła do popielniczki stojącej na sekretarzyku i zgasiła papierosa. Uniosła przykrywkę pozytywki, uwalniając kilka taktów z „Lara’s Theme”, potem ją zatrzasnęła. Kiedy powtórnie spojrzała na mnie, miała w oczach łzy, i to ją zawstydzało.
Odsunęła się od sekretarzyka.
– Muszę się spakować.
Poszła do garderoby, skąd wyjęła płócienny wór. Wysunęła najwyższą szufladę szafy i wyciągnęła z niej kilka par majtek. Zatrzasnęła szufladę z hukiem i otworzyła następną, wydobyła z niej koszulki, dżinsy i skarpetki.
Wstałam i podeszłam do drzwi, odwróciłam się, trzymając rękę na gałce.
– Wiesz, nic nie trwa wiecznie. Nawet rozpacz.
– No tak, pewnie. Szczególnie moja. A myślisz, że dlaczego biorę prochy? Dla zdrowia?