Литмир - Электронная Библиотека

– O, cześć, Kinsey. Czy to twój samochód na podjeździe? Miałem właśnie wyjeżdżać i zastanawiałem się, kto do nas wpadł.

– Wpadłam, by porozmawiać z Nolą o Glen – powiedziałam. – Chyba nie czuje się za dobrze i zastanawiałam się, czy nie powinniśmy opracować jakiegoś planu, dzięki któremu mogłybyśmy kolejno spędzać z nią więcej czasu, teraz kiedy wyprowadził się Derek.

Potrząsnął głową ze smutkiem.

– Doktor Kleinert przewidział, że ona go przepędzi. Cholerna szkoda. Nie żebym go specjalnie lubił, ale ona i tak ma dość kłopotów na karku. Serce mi się kraje, że doszedł jej jeszcze jeden.

– I mnie – dodałam. – Chcesz, żebym przesunęła samochód?

– Nie, wszystko w porządku – powiedział, spoglądając na Nolę. – Muszę parę spraw załatwić w szpitalu, ale nie powinienem wracać zbyt późno. Czy mamy jakieś plany związane z obiadem?

Uśmiechnęła się miło, choć musiała przełknąć ślinę, zanim się odezwała.

– Myślałam, że zjemy w domu, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Jasne, może być. No cóż. Knujcie dalej te swoje plany. Miło było cię spotkać, Kinsey.

– Tak naprawdę, to już skończyłyśmy – powiedziała Nola, wstając.

– Ach tak, to dobrze – odparł. – Odprowadzę cię.

Wiedziałam, że posłużyła się jego osobą, by zakończyć rozmowę, ale nie przychodziła mi na myśl żadna strategia jej przedłużenia, szczególnie gdy tych dwoje wpatrywało się we mnie.

Pożegnałyśmy się bez ceregieli, a doktor Fraker przytrzymał przede mną drzwi i opuściłam pokoik. Spoglądając za siebie, zauważyłam, że na twarzy Noli maluje się niepokój; podejrzewałam, że żałuje swojej wylewności. Miała wiele do stracenia: wolność, pieniądze, status, szacunek ludzi. Była na łasce i niełasce każdego, kto wiedział to co ja. Zastanawiałam się, jak ważne jest dla niej to, co posiada, i ile w rezultacie od niej wyłudzono.

ROZDZIAŁ 23

Pojechałam do biura. Przy szczelinie pod drzwiami uzbierał się stos listów. Zebrałam wszystkie i rzuciłam na biurko, potem otworzyłam balkon, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Światełko na automatycznej sekretarce mrugało. Usiadłam i wcisnęłam przycisk odgrywania.

Wiadomość pochodziła od mojego przyjaciela w firmie telekomunikacyjnej, dotyczyła odłączenia telefonu S. Blackmana, o pełnym imieniu Sebastian S., wiek sześćdziesiąt sześć lat, adres Tempe w Arizonie. No cóż, informacja nie brzmiała zbyt obiecująco. Jeśli wszystko inne zawiedzie, musiałabym sprawdzić powtórnie i zorientować się, czy facet nie miał jakichś powiązań z Bobbym. Jakoś w to wątpiłam. Sporządziłam notkę w jego kartotece. Powierzając wszystko papierowi, czułam się zabezpieczona. Jeśli coś mi się stanie, ktoś się tu pojawi i podejmie trop. Ponura myśl, ale nie wyssana z palca, zważywszy na los Bobby’ego.

Następne półtorej godziny spędziłam na przeglądaniu poczty i regulowaniu moich finansów. Otrzymałam kilka czeków za wyświadczone usługi. Wypełniłam druczek wpłat na konto w banku. Jeden rachunek odesłano mi bez otwierania, oznaczając kopertę napisem „Adresat nieznany. Odesłane do nadawcy” i wielkim purpurowym palcem, wskazującym wprost na mnie. Boże, a to gnojek. Nie cierpię, jak mnie nabierają ci, którym świadczyłam usługi. Odwaliłam dla tego faceta kawał dobrej roboty. Wiedziałam, że zwykle nie śpieszy się z płaceniem, ale nie przewidywałam, że wymiga się tak po chamsku. Odłożyłam kopertę na bok. Dopadnę drania w wolnej chwili.

Dochodziło już prawie południe i spojrzałam na aparat. Wiedziałam, że muszę wykonać jeden telefon i podniosłam słuchawkę, wystukując szybko numer, by mój zapał nie wygasł.

– Komisariat policji w Santa Teresa. Dyżurny Collins.

– Chciałabym rozmawiać z sierżantem Robbem z wydziału osób zaginionych.

– Proszę chwilę poczekać. Połączę panią.

Serce tak mi łomotało, że poczułam wilgoć pod pachami.

Zetknęłam się z Jonahem podczas śledztwa dotyczącego zniknięcia kobiety, niejakiej Elaine Boldt. Był miłym facetem z pospolitą twarzą, jakimiś dwudziestoma funtami nadwagi, zabawnym, bezpośrednim. Miał w sobie coś z rebelianta: wbrew wszelkim przepisom sporządzał dla mnie pirackie kopie raportów dotyczących pewnego zabójstwa. Całe lata przeżył w małżeństwie ze swoją sympatią jeszcze z czasów szkoły podstawowej, która jednak odeszła od niego wraz z dwiema córkami, zostawiając jedynie zamrażarkę pełną kiepskich obiadów własnego wyrobu. Nigdy nie był błyskotliwy, ale ja na to i tak nie zważam. Bardzo go polubiłam. Nie byliśmy kochankami, ale wykazywał odrobinkę zdrowego, męskiego zainteresowania, a ja to mgliście dostrzegłam, aż tu nagle z powrotem zszedł się z żoną. Co tu dużo mówić, poczułam się urażona i od tego czasu unikałam z nim spotkań.

– Tu Robb.

– Jezu – powiedziałam. – Jeszcze z tobą nie zaczęłam rozmawiać, a już jestem podkręcona.

Słyszałam, że się zawahał.

– Kinsey, czy to ty?

Zaśmiałam się.

– Tak, to ja i właśnie zdałam sobie sprawę, jak jest mi zimno.

Dobrze wiedział, o czym mówię.

– Boże, wiem, kotku. Ależ to było łajno. Myślałem o tobie często.

– Tak, tak – powiedziałam swoim, mam nadzieję, najbardziej sceptycznym tonem. – A jak się ma Camilla?

Westchnął i oczami wyobraźni zobaczyłam, jak gładzi ręką włosy.

– Podobnie jak przedtem. Traktuje mnie jak śmieć. Nie wiem, dlaczego pozwoliłem jej wrócić do mojego życia.

– Jednak to miło, że dziewczynki są z powrotem w domu, no nie?

– Hm, to prawda – odparł. – Widujemy się z doradcą rodzinnym. Nie one. Ja i żona.

– Może to coś da.

– A może nie. Cóż, nie powinienem się skarżyć – zmienił nagle ton. – Chyba sam sobie nawarzyłem tego piwa. Przepraszam, że skończyło się to tak przykro dla ciebie.

– Tym się nie przejmuj. Jestem dużą dziewczynką. Poza tym obmyśliłam sposób, w jaki możesz się zrehabilitować. Pomyślałam, że może zaproszę cię dzisiaj na lunch i wyciągnę trochę informacji.

– Jasne, z wielką przyjemnością, tylko że ja stawiam. To mi pomoże częściowo okupić swoją winę. Jak ci się podoba słowo „okupić”? To słowo dnia w moim słownikowym kalendarzu. Wczoraj było „niechybny”. Nie mogłem wpaść, jak mam tego użyć. Gdzie chcesz pójść? Wymień miejsce.

– Och, dajmy sobie spokój. Nie chcę tracić czasu na towarzyskie uprzejmości.

– Co powiesz na budynek sądu. Zdobędę jakieś kanapki i zjemy na trawniku.

– Boże, na oczach gawiedzi? Czy na posterunku nie będą plotkować?

– Mam nadzieję, że będą. Może Camilla zwącha pismo nosem i znowu ode mnie odejdzie.

– No to do zobaczenia o dwunastej trzydzieści.

– Czy jest coś, czym mógłbym się zająć?

– Słuszna uwaga. – Przekazałam mu streszczenie dotyczące zastrzelenia Costigana, nie mieszając w to Noli Fraker. Później zdecyduję, jaką część tej historii mogę powierzyć jego uszom. Na razie nakarmiłam go obowiązującą wersją, prosząc, by zerknął do kartotek.

– Całą sprawę przypominam sobie jak przez mgłę. Zobaczę, co da się odkopać.

– I jeszcze jedno, jeśli można – poprosiłam. – Czy mógłbyś sprawdzić poprzez NCIC kobietę o nazwisku Lila Sams? – Podałam mu dwa inne nazwiska, Delia Sims i Delilah Sampson, datę urodzenia, które odpisałam z prawa jazdy, dodatkowo informacje z moich notatek.

– W porządku. Zrobię, co w mojej mocy. Do zobaczenia wkrótce – powiedział i odłożył słuchawkę.

Przyszło mi do głowy, że skoro Lila obmyśliła jakiś szwindel dotyczący Henry’ego, mogła należeć do osób mających własną kartotekę. Żadnym sposobem nie mogłam uzyskać dostępu do Narodowego Centrum Informacji o Zbrodniach, chyba że za pośrednictwem autoryzowanej, prawnej agencji. Jonah mógł wklepać nazwisko do komputera i w ciągu paru minut otrzymać zbiór danych, dzięki czemu upewniłabym się, czy instynkt wciąż mnie nie zawodzi.

Posprzątałam w biurze, wzięłam depozyt bankowy, pozamykałam wszystko i wstąpiłam jeszcze na pogawędkę do rezydującej obok Very Lipton, jednej z likwidatorek szkód w California Fidelity Insurance. Po drodze do sądu zajrzałam do banku, ulokowałam większość pieniędzy na rachunkach oszczędnościowych, lecz pozostawiłam dość na rachunku czekowym, by pokryć bieżące wydatki.

44
{"b":"102019","o":1}