Литмир - Электронная Библиотека

– Tam jest krzesło, jeśli ma pani czas. – Zdołał wygłosić całe zdanie, nie wypuszczając powietrza z ust, dym z trawki ugrzązł mu w płucach.

Rozglądając się dokoła, wypatrzyłam stare, drewniane krzesełko ogrodowe, które przyciągnęłam pod schodek. Wówczas wysunęłam z torebki notes z adresami i podałam mu go, otwierając na samym końcu.

– Wiesz może, czyj to może być numer? Nie jest miejscowy.

Spojrzał na wpisane ołówkiem cyfry, a potem rzucił mi szybkie spojrzenie.

– Próbowała pani dzwonić?

– Jasne, próbowałam też z jedynym Blackmanem, jaki widniał w książce. Ale numer został odłączony. Dlaczego? Wie pan, kto to?

– Znam ten numer, ale to nie jest numer telefoniczny. Bobby przesunął łącznik.

– Do czego to służy? Nie rozumiem.

– Pierwsze dwie cyfry wskazują hrabstwo Santa Teresa. Ostatnie pięć to kierunkowy do kostnicy. To numer identyfikacyjny ciała, które mamy w lodówce. Mówiłem, że mamy dwóch, których trzymamy od lat. To Franklin.

– Ale dlaczego Blackman?

Kelly uśmiechnął się, zaciągając się głęboko skrętem, zanim odpowiedział.

– Franklin jest czarny. To chyba taki żart Bobby’ego.

– Jest pan pewny?

– Jestem. Proszę sprawdzić, jeśli mi pani nie wierzy.

– Sądzę, że szukał tam rewolweru. Nie ma pan pojęcia, od czego mógł zacząć?

– Nie. To duży budynek – osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt pomieszczeń, od lat nie używanych. Spluwa mogła znajdować się wszędzie. Bobby pracował na zmianie sam. Mógł biegać po budynku, dopóki ktoś nie spostrzegł, że nie ma go w pracy.

– No cóż. Muszę się zwijać. Doceniam twoją pomoc.

– Nie ma sprawy.

Pojechałam do biura. Kelly Borden powiedział mi, że chłopak o nazwisku Alfie Leadbetter będzie pracował w kostnicy na zmianie od trzeciej do jedenastej. Był kumplem Kelly’ego, który przyrzekł powiadomić go telefonicznie, że się pojawię. Znów wytaszczyłam maszynę do pisania, by sporządzić kilka notatek. O co tu chodzi? Co zwłoki Murzyna mają wspólnego z morderstwem Dwighta Costigana i szantażowaniem jego żony?

Zadzwonił telefon i automatycznie, niczym robot, podniosłam słuchawkę, gdyż głowę miałam zajętą bieżącą łamigłówką.

– Tak?

– Kinsey?

– Przy telefonie.

– Nie byłem pewien, czy to ty. Tu Jonah. Zawsze odpowiadasz w ten sposób?

Skupiłam się.

– Boże, przepraszam. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Obiło mi się o uszy coś, co chyba powinno cię zainteresować. Pamiętasz ten wypadek Callahana?

– Jasne. O co chodzi?

– Spotkałem właśnie faceta, który pracuje w drogówce; mówi, że dziś po południu chłopcy z laboratorium zbadali jego samochód. Przewody hamulcowe przecięto na cacy. Całą sprawę przejął wydział zabójstw.

Dokonałam podobnej rewizji poglądów, jak kilka minut temu, gdy dowiedziałam się, co znaczy nazwisko Blackman.

– Co?

– Twój przyjaciel, Bobby Callahan, został zamordowany – Jonah tłumaczył cierpliwie. – Przecięto przewody, przez co niemal cały płyn hamulcowy wyciekł, a on wpadł na drzewo, bo brał zakręt i nie mógł zwolnić.

– Myślałam, że autopsja określiła przyczynę jako atak.

– Może doznał ataku, gdy zauważył, co jest grane. Z tego, co wiem, to się trzyma kupy.

– No tak, masz rację. – Przez chwilkę sapałam tylko do ucha Jonaha. – Ile by to zajęło?

– Co, przecięcie przewodów czy wyciek płynu?

– I to, i to, skoro już wspomniałeś.

– Hm, jakieś pięć minut, by przeciąć przewody. Nic wielkiego, gdy ktoś wie, gdzie ma szukać. To drugie zależy od różnych czynników. Bobby najprawdopodobniej prowadził już auto dobrą chwilę, naciskając hamulec raz czy dwa. A potem jeszcze raz i ciemność.

– Więc tamtej nocy ktoś przeciął przewody.

– Zgadza się. Dzieciak nie mógł zajechać za daleko.

Zamilkłam, rozmyślając o wiadomości, jaką Bobby zostawił na sekretarce. W noc śmierci widział się z Kleinertem. Przypomniałam sobie, że i Kleinert o tym wspominał.

– Jesteś tam jeszcze?

– Nie wiem, co to wszystko znaczy, Jonah – powiedziałam. – W tej sprawie zaczyna się przełom, a ja nie mam pojęcia, co się właściwie dzieje.

– Jak chcesz, to wpadnę i obgadamy wszystko.

– Nie, jeszcze nie. Muszę zostać sama. Zadzwonię do ciebie później, gdy zdobędę więcej szczegółów.

– No dobra. Masz mój domowy numer, no nie?

– Lepiej, jak podasz mi go jeszcze raz – powiedziałam i zapisałam numer na kartce.

– A teraz posłuchaj – rzekł. – Przyrzeknij, że nie popełnisz żadnego głupstwa.

– Jak mogę popełnić coś głupiego? Nawet nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. – Poza tym „głupstwo” potwierdza się dopiero po fakcie. Zawsze podnieca mnie obmyślanie strategii działania.

– Do stu diabłów, wiesz, o czym mówię!

Zaśmiałam się.

– Masz rację, wiem. I uwierz mi, zadzwonię, gdy coś się zdarzy. Szczerze mówiąc, moim jedynym celem życiowym jest ochrona własnego tyłka.

– No cóż… Miło się tego słucha, ale w to wątpię.

Pożegnaliśmy się i odłożyłam słuchawkę. Lecz nie cofnęłam ręki od telefonu.

Spróbowałam wykręcić numer telefonu Glen. Czułam, że powinna poznać nowiny, a wątpiłam, czy policja zadzwoni do niej od razu, szczególnie że na tym etapie nie dysponowała większą liczbą danych niż ja.

Podniosła słuchawkę, a ja jej opowiedziałam, co się okazało, łącznie ze sprawą Blackmana z notesu Bobby’ego. Z konieczności powiadomiłam ją o wszystkim, co dotyczyło szantażowania Noli. Do diabła, a czemu by nie? To nie pora na tajemnice! Wiedziała już, że Nola i Bobby byli kochankami. Więc jest w stanie zrozumieć, czego chłopak podjął się w interesie Noli. Nawet pozwoliłam sobie wspomnieć o współudziale Sufi, choć wciąż nie byłam co do niego przekonana. Podejrzewałam, że była kurierem, przemycającym wiadomości między Nolą a Bobbym, doradzając mu, być może, gdy jego uczucie zderzyło się z młodzieńczą zapalczywością.

Przez jakiś czas milczała, zupełnie jak ja niedawno.

– Więc na czym stanęło?

– Jutro pogadam w wydziale zabójstw, opowiem wszystko, co wiem. Niech sobie łamią nad tym głowę.

– Uważaj na siebie – ostrzegła.

– Nie ma obaw.

ROZDZIAŁ 26

Gdy dotarłam do kompleksu medycznego, mieszczącego się w starym budynku okręgowym, wciąż pozostawało jakieś półtorej godziny do zapadnięcia zmroku. Wnioskując z liczby dostępnych miejsc na parkingu, większość gabinetów już pozamykano, a personel rozszedł się do domów. Kelly powiedział, że na tyłach znajduje się drugi parking, wykorzystywany nocą przez personel utrzymujący czystość. Nie widziałam powodu, by parkować w takiej odległości. Zatrzymałam się tak blisko wejścia, jak tylko udało mi się podjechać, i zauważyłam, że tuż obok stoi – przypięty łańcuchem do poręczy – rower. W ten sposób uwięziono starego schwinna z grubymi oponami i atrapą tablicy rejestracyjnej przydrutowaną z tyłu, z napisem „Alfie”. Kelly wyjaśnił mi, że budynek zamykany jest na ogół o siódmej, ale mogę zadzwonić i Alfie zwolni blokadę w drzwiach.

Zabrałam latarkę i pęk wytrychów, zatrzymując się, by na kamizelkę nałożyć sweter. Pamiętałam chłód panujący w budynku i wyobrażałam sobie, że po zachodzie słońca będzie jeszcze gorzej. Zamknęłam samochód i podeszłam do wejścia.

Zatrzymałam się przy podwójnych drzwiach i wcisnęłam guzik dzwonka. Po chwili rozległo się buczenie, zwolnił się zamek i weszłam. W przedsionku cienie zaczęły się już zbierać, pomyślałam o opuszczonej stacji metra z futurystycznego filmu. Panowała tu podobna atmosfera sędziwej elegancji: posadzka z marmurowej mozaiki, wysokie sklepienia, piękna stolarka z płowożółtego orzecha. Część wyposażenia musiała pochodzić jeszcze z lat dwudziestych, kiedy wzniesiono ten gmach.

Przeszłam przez sień, zerkając beznamiętnie na tablicę ścienną. Niemal instynktownie zwróciłam uwagę na jedno nazwisko. Zatrzymałam się, patrząc powtórnie. Leo Kleinert miał tu gabinet, o czym wcześniej nie wiedziałam. Czy Bobby przyjeżdżał aż tutaj na cotygodniowe sesje psychiatryczne? Wątpię. Zeszłam na dół schodami. Jak kiedyś, czułam opadającą temperaturę, niczym przy nurkowaniu w głębię jeziora. Na dole panowała posępna atmosfera, ale oszklone drzwi, prowadzące do kostnicy, były oświetlone i tworzyły jasny prostokąt w gęstniejącej ciemności korytarza. Sprawdziłam czas. Dochodziła siódma piętnaście.

49
{"b":"102019","o":1}