– Mimo wszystko bym go nie wykluczał.
– Niewiele mnie to obchodzi, Myron. Zależy mi tylko na znalezieniu córki.
– Te sprawy są zapewne powiązane.
– W jaki sposób?
Myron przełożył słuchawkę do drugiego ucha.
– Mam być szczery?
– Oczywiście.
– Przypomnę więc, że szanse, iż pani córka nadal żyje, są…
– Słabe.
– Bardzo słabe.
– Słabe, pozostanę przy swoim. A nawet większe.
– Naprawdę wierzy pani, że Lucy gdzieś żyje?
– Tak.
– Że gdzieś jest i czeka na odnalezienie?
– Tak.
– Rodzi to doniosłe pytanie: dlaczego?
– Co pan ma na myśli?
– Dlaczego nie wróciła? Sądzi pani, że ktoś od lat ją więzi?
– Nie wiem.
– A czy jest jakieś inne wyjaśnienie? Jeżeli pani córka wciąż żyje, dlaczego nie ma jej w domu? Dlaczego nie zadzwoniła? Przed kim się ukrywa?
– Sądzi pan – przerwała krótkie milczenie Sophie – że ktoś wskrzesił pamięć o Lucy w odwecie na mnie?
– Musimy to mieć na względzie – odparł.
– Doceniam pańską szczerość. Nadal na nią liczę. Niech pan niczego przede mną nie ukrywa. Ale ja mimo wszystko zachowam nadzieję. Kiedy dziecko nagle znika, powstaje wielka pustka. Trzeba ją czymś wypełnić. Dlatego dopóki się nie przekonam, że się myliłam, wypełnię ją nadzieją.
– Rozumiem.
– Niech więc pan szuka dalej.
Zapukano do drzwi. Myron zakrył dłonią słuchawkę. Wielka Cyndi, która weszła na jego zaproszenie, usiadła na wskazanym krześle. Odziana w jaskrawą zieleń, przypominała planetę.
– Nie mogę obiecać, że coś zdziałam, Sophie – powiedział.
– Jared zbada sprawę kontroli antynarkotykowej – odparła. – Dowie się, jeśli coś było nie tak. A pan niech szuka mojej córki. Być może ma pan rację co do jej losu. Albo nie. Niech pan nie rezygnuje. Nim zdążył odpowiedzieć, Sophie Mayor skończyła rozmowę. Odłożył słuchawkę.
– I co? – spytała Wielka Cyndi.
– Nie traci nadziei. Skrzywiła się.
– Nadzieję od ułudy dzieli cienka linia. Pani Mayor chyba ją przekroczyła. Myron skinął głową. Poprawił się w fotelu.
– Czegoś potrzebujesz? – spytał.
Pokręciła głową, która ze względu na zbliżony do sześcianu kształt kojarzyła się mu z grą Dajcie im wycisk, roboty! Nie bardzo wiedząc, co począć, splótł dłonie i położył je na biurku. Ile razy był w sytuacji sam na sam z Wielką Cyndi? Mógł policzyć na palcach jednej ręki. Przykro mówić, ale czuł się przy niej nieswojo.
– Moja matka była potężną, brzydką kobietą – odezwała się po dłuższej chwili Wielka Cyndi. Myron nie znalazł na to riposty.
– Bardzo nieśmiałą, jak większość dużych, brzydkich kobiet. Tak to już jest z dużymi, brzydkimi kobietami. Przywykają do stania samotnie w kącie. Kryją się. Gorzknieją, wycofują. Spuszczają głowy, pozwalają na pogardliwe traktowanie, niechęć i… Urwała i machnęła mięsistą łapą. Myron siedział jak trusia.
– Nienawidziłam mojej matki. Przysięgłam, że nie będę taka jak ona. Odważył się lekko skinąć głową.
– Dlatego musi pan ocalić Esperanzę.
– A co ma jedno do drugiego?
– Ona jedyna widzi więcej.
– Więcej czego?
Wielka Cyndi zamyśliła się na moment.
– Co panu najpierw przychodzi do głowy na mój widok, panie Bolitar? – spytała.
– Nie wiem.
– Ludzie lubią się gapić.
– Trudno to im mieć za złe, nie sądzisz? Mam na myśli, jak się ubierasz i w ogóle. Uśmiechnęła się.
– Wolę ich szokować, niż wzbudzać politowanie – odparła. – Wolę, żeby widzieli we mnie bezwstyd, ekstrawagancję, a nie nieśmiałość, strach, smutek. Rozumie pan?
– Tak sądzę.
– Nie stoję dłużej sama w kącie. Dość się nastałam. Nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć, Myron poprzestał na skinieniu głową.
– W wieku lat dziewiętnastu zostałam zawodową zapaśniczką. Oczywiście obsadzono mnie w roli łajdaczki. Szydziłam, robiłam groźne miny, oszukiwałam. Uderzałam przeciwniczki, kiedy nie patrzyły. Ma się rozumieć, udawałam. Na tym to polegało.
Myron usiadł wygodniej.
– Któregoś wieczoru wyznaczono mnie do walki z Esperanza, czyli Małą Pocahontas. Tak zawarłyśmy znajomość. Już wtedy była najpopularniejszą zapaśniczką spośród nas. Miłą, ładną, filigranową. Była tym wszystkim… czym nie byłam ja. Występowałyśmy w szkolnej sali gimnastycznej gdzieś pod Scranton. Scenariusz ten sam co zwykle. Walka nierozstrzygnięta. Esperanza zdobywała przewagę dzięki umiejętnościom, ja dzięki oszustwom. Było umówione, że dwa razy ją przyduszę, a kiedy tłum oszaleje z emocji, ona zacznie tupać nogą, jakby doping dodał jej sił, a widownia klaskać rytmicznie w takt jej tupania. Wie pan, jak to działa.
Myron skinął głową.
– Równo z sygnałem oznajmiającym kwadrans walki Esperanza miała wykonać przewrót w tył i mnie przy dusić. Zrobiłyśmy to perfekcyjnie. Świetnie wypadł także następny punkt. Gdy podniosła ręce na znak zwycięstwa, podkradłam się do niej i zdzieliłam ją w plecy metalowym krzesełkiem.
Padła na ring. Publiczność zachłysnęła się z oburzenia. Ja, Ludzki Wulkan – tak mnie wtedy nazywano – podniosłam triumfalnie ręce. Publika zaczęła buczeć i ciskać we mnie przedmiotami.
Zaśmiałam się szyderczo. Spikerzy odegrali zatroskanie biedną Małą Pocahontas. Sprowadzono nosze.
Widział pan to w kablówce tysiąc razy.
Myron ponownie skinął głową.
– Po naszej walce odbyło się kilka innych i publiczność opuściła salę. Postanowiłam przebrać się dopiero po powrocie do hotelu. Do autobusu wyszłam kilka minut przed innymi dziewczętami. Było oczywiście ciemno. Dochodziła północ. Lecz grupa widzów, chyba ze dwudziestu, pozostała. Ruszyli na mnie i zaczęli krzyczeć. Uśmiechnęłam się szyderczo jak na ringu, naprężyłam muskuły – na moment Wielką Cyndi zawiódł głos – i wtedy oberwałam prosto w usta kamieniem. Myron ani drgnął.
– Poleciała krew. W ramię trafił mnie następny kamień. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Chciałam schronić się do środka, ale mnie okrążyli. Byłam w kropce. Zaczęli się zbliżać. Któryś rąbnął mnie w głowę butelką po piwie. Kolanami uderzyłam w chodnik. Ktoś kopnął mnie w brzuch, inny pociągnął za włosy.
Wielka Cyndi urwała. Zamrugała, podniosła oczy w górę i je odwróciła. Myronowi przyszło na myśl, żeby wyciągnąć do niej rękę, lecz się powstrzymał. Zastanawiał się później dlaczego.
– W tym momencie wkroczyła Esperanza – powiedziała po kilku chwilach Wielka Cyndi. – Przeskoczyła przez któregoś z tych debili i wylądowała tuż przy mnie. Myśleli, że chce do nich dołączyć. Tymczasem ona próbowała mnie osłonić przed ciosami. Wezwała ich, żeby przestali. Nie posłuchali. Któryś odciągnął ją na bok, bo przeszkadzała im w biciu. Oberwałam następny kopniak. Ktoś pociągnął mnie za włosy tak mocno, aż trzasnęło mi w karku. Pomyślałam, że mnie zatłuką. Wielka Cyndi urwała ponownie i wzięła głęboki oddech. Myron pozostał w fotelu i czekał.
– I wie pan, co zrobiła Esperanza? – spytała. Pokręcił głową.
– Raptem ni z tego, ni z owego oznajmiła, że będziemy walczyć w parze. Krzyknęła, że po tym, jak wyniesiono ją na noszach, odwiedziłam ją i zdałyśmy sobie sprawę, że jesteśmy zagubionymi siostrami. Że będziemy partnerkami i przyjaciółkami, a Ludzki Wulkan przyjmie odtąd miano Wielka Szefowa. Niektórzy z napastników się cofnęli. Inni pozostali nieufni. „To podstęp! – ostrzegli ją. – Ludzki Wulkan cię nabiera!”. Lecz Esperanza została przy swoim. Pomogła mi się pozbierać, zdążyła przyjechać policja i na tym się skończyło. Tłum się rozproszył.
Wielka Cyndi uniosła w górę grube ręce i uśmiechnęła się.
– Koniec.
Myron odpowiedział jej uśmiechem.
– W ten sposób zostałyście partnerkami?
– Tak. Kiedy prezydent WDW usłyszał o tym incydencie, postanowił na tym zarobić. Dalszy ciąg znają wszyscy.
Siedzieli w milczeniu, nie przestając się uśmiechać.
– Sześć lat temu ktoś złamał mi serce – odezwał się Myron.
– Jessica, tak?
– Tak. Przyłapałem ją z innym. Z niejakim Dougiem. – Myron urwał. Nie mógł uwierzyć, że jej o tym mówi. I że ta zdrada wciąż go boli. Boli mimo upływu czasu. – Jessica odeszła wtedy ode mnie. Czy to nie dziwne? Nie rzuciłem jej. Po prostu odeszła. Nie odzywaliśmy się do siebie cztery lata, aż do jej powrotu. Zaczęliśmy od nowa. To już wiesz.