Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie powiem.

– Dlaczego?

– Zakazała.

– Esperanza?

Wielka Cyndi skinęła głową.

– Będzie jej potrzebna pomoc – rzekł Myron.

– Nie chce pańskiej pomocy.

Bolesne słowa. Wciąż lało. Usiadł na schodach obok Cyndi.

– Gniewa się na mnie, że wyjechałem?

– Nic panu nie powiem, panie Bolitar. Przykro mi.

– Dlaczego?

– Nie kazała.

– Esperanza sama sobie z tym nie poradzi. Potrzebuje adwokata.

– Już ma.

– Kogo?

– Hester Crimstein.

Wielka Cyndi sapnęła, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo, lecz być może wymknęło się to jej celowo.

– Jak ją wynajęła? – spytał.

– Pan się na mnie nie gniewa, panie Bolitar, ale nic więcej nie powiem.

– Ja się nie gniewam, po prostu się martwię.

Na widok jej uśmiechu z trudem powstrzymał krzyk.

– Miło, że pan wrócił – powiedziała.

– Dziękuję.

Położyła mu głowę na ramieniu, tak ciężką, że się zachwiał, ale zdołał jakoś utrzymać pion.

– Wiesz, co do niej czuję – rzekł.

– Tak. Kocha ją pan. A ona pana.

– Więc pozwól mi pomóc.

Wielka Cyndi podniosła głowę. Krew w jego ramieniu znów zaczęła krążyć.

– Nic tu teraz po panu. Myron wstał.

– Chodź. Podwieziemy cię do domu.

– Zostaję.

– Pada i jest późno. Ktoś może cię napaść. Tu nie jest bezpiecznie.

– Poradzę sobie – odparła.

Zrezygnował z wyjaśnienia, że nie jest tu bezpiecznie dla napastników.

– Nie możesz spędzić tutaj całej nocy.

– Nie zostawię Esperanzy samej.

– Ależ ona nawet nie wie, że tu jesteś.

Wielka Cyndi otarła z twarzy deszcz dłonią wielką jak opona samochodu.

– Wie.

Myron obejrzał się na limuzynę. Oparty w pozie Gene'a Kelly'ego o jej drzwiczki Win – z rękami skrzyżowanymi na piersi i parasolem na ramieniu – skinął mu głową.

– Jesteś pewna?

– Tak, panie Bolitar. Aha, jutro spóźnię się do pracy. Mam nadzieję, że pan rozumie. Potwierdził skinieniem głowy. Patrzyli na siebie, a po twarzach ściekał im deszcz. Na ryk śmiechu oboje obrócili się w prawo i spojrzeli na przypominający twierdzę gmach, w którym w aresztanckiej celi osadzono osobę im obojgu najbliższą. Myron ruszył do limuzyny, ale po chwili się odwrócił.

– Esperanza nikogo by nie zabiła – powiedział i zaczekał.

Lecz Wielka Cyndi, zamiast potwierdzić to lub przynajmniej skinąć głową, znowu się zgarbiła i zamknęła w sobie.

Myron wsunął się do samochodu. Win, który poszedł w jego ślady, podał mu ręcznik. Kierowca ruszył.

– Jej adwokatką jest Hester Crimstein – poinformował Myron.

– Telewizyjna pani sędzia?

– We własnej osobie.

– Aha – rzekł Win. – Przypomnij, jak się nazywa jej program.

– Kryminały Crimstein. Win zmarszczył brwi.

– Uroczo.

– Wydała książkę pod tym samym tytułem. Dziwne. – Myron pokręcił głową. – Hester Crimstein rzadko podejmuje się obrony. Jak skłoniła ją do tego Esperanza?

– Nie jestem pewien – Win postukał palcem wskazującym w podbródek – ale parę miesięcy temu chyba miała z nią romans.

– Żartujesz.

– A jakże, już taki ze mnie filut. Dziś to mój najlepszy wic.

Impertynent. Ale mówił do rzeczy. Esperanza była idealną biseksualistką – idealną, gdyż podobała się każdemu, niezależnie od płci i preferencji seksualnych. Kto się udziela na prawo i lewo, posiada uniwersalny seksapil, no nie?

– Wiesz, gdzie mieszka Hester Crimstein? – spytał Myron po chwili zastanowienia.

– Dwa domy ode mnie, na Central Park West.

– Więc złóżmy jej wizytę. Win zmarszczył brwi.

– Po co?

– Może wprowadzi nas w sprawę.

– Nie zechce z nami rozmawiać.

– Może zechce.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Po pierwsze, jestem czarujący.

– Mój Boże. – Win pochylił się do kierowcy. – Niech pan depnie gaz.

5

Win mieszkał w Dakocie, należącej do najbardziej szpanerskich kamienic na Manhattanie, a Hester Crimstein w San Remo, równie szpanerskim budynku dwie przecznice dalej na północ. Prócz niej mieszkali tam również między innymi Dianę Keaton i Dustin Hoffman, ale San Remo zasłynął najbardziej z tego, że nie przyjął pod swój dach Madonny.

Obu wejść do San Remo pilnowali odźwierni wystrojeni jak Breżniew na defiladzie na placu Czerwonym. Breżniew Pierwszy oznajmił lakonicznie, że pani Crimstein jest „nieobecna”. Naprawdę użył tego rzadko spotykanego słowa. Do Wina się uśmiechnął, na Myrona spojrzał z wyższością, co nie przyszło mu łatwo, musiał bowiem odchylić głowę do tyłu tak mocno (Myron był kilkanaście centymetrów wyższy), że dziurki w jego nosie wyglądały jak zachodni wlot do tunelu Lincolna. Dlaczego służba bogatych i sławnych zadziera nosa bardziej niż ich państwo? Z czystego resentymentu? Dlatego, że przez cały dzień ktoś patrzy na nich z góry, więc szukają okazji do rewanżu? A może ludzie, których pociąga taka praca, to po prostu zakompleksieni fagasi? dziwce, której trafił się los na loterii. Trudno w to uwierzyć, sądząc z jej obecnego wyglądu.

– Rozumiem – skłamał Myron, chcąc podtrzymać rozmowę. – Pani Crimstein, nazywam się…

– Myron Bolitar – przerwała mu. – Przy okazji, co za straszne imię. Myron! Co sobie myśleli pańscy rodzice?

Świetne pytanie.

– Skoro pani wie, kim jestem, wie pani również, w jakiej sprawie.

– Tak i nie.

– Tak i nie?

– Znam pana, bo mam fioła na punkcie sportu. Oglądałam pana w akcji. Mecz z Indianą o akademickie mistrzostwo Stanów to, kurza stopa, klasyka. Pamiętam też, że trafił pan z pierwszego zaciągu do Celtów. Ile to lat temu? Jedenaście, dwanaście?

– Mniej więcej.

– Jednak szczerze mówiąc… bez obrazy, Myron… nie wiem, czy nie był pan za wolny, żeby zostać wielkim graczem. Strzał, owszem. Miał pan strzał. Grał agresywnie. Ale… ile pan ma wzrostu? Niewiele ponad metr dziewięćdziesiąt.

– W przybliżeniu.

– W NBA nie miałby pan łatwego życia. Babska opinia. Ale oczywiście los zrządził, że rozwalił pan kolano. Prawdę zna jedynie świat równoległy. – Uśmiechnęła się. – Miło się z panem rozmawia. – Spojrzała na Wina. – Z panem również, gaduło. Dobranoc.

– Chwileczkę. Jestem tu w związku z Esperanzą Diaz. Sapnęła, udając zaskoczenie.

– Naprawdę? To pan nie chciał powspominać kariery sportowej? Myron spojrzał na Wina.

– Włącz wdzięk – szepnął Win.

– Esperanza jest moją przyjaciółką – rzekł Myron.

– No i?

– Chcę jej pomóc.

– To wspaniale. Zacznę panu przesyłać rachunki. Ta sprawa będzie słono kosztować. Jestem bardzo droga. Nie uwierzy pan, ile płacę za mieszkanie w tym budynku. Odźwierni zażądali nowych liberii. Chyba w kolorze lila.

– Nie to miałem na myśli.

– Nie?

– Chciałbym wiedzieć, co się dzieje w jej sprawie. Hester Crimstein zacisnęła usta.

– Gdzie pan zniknął na kilka tygodni? – spytała.

– Wyjechałem.

– Dokąd?

– Na Karaiby.

– Ładna opalenizna.

– Dziękuję.

– Tak opalić się można również w kabinie. No a pan wygląda na bywalca kabin do opalania.

– Wdzięk, Lukę – szepnął Win, naśladując najlepiej jak umiał głos Aleca Guinnessa w roli Obi – Wana Kenobiego. – Pamiętaj o wdzięku.

– Pani Crimstein…

– Czy ktoś może potwierdzić, że był pan na Karaibach, Myron?

– Proszę?

– Kłopoty ze słuchem? Powtarzam: czy ktoś może potwierdzić, że w czasie domniemanego morderstwa był pan na Karaibach?

Domniemanego?! Gość obrywa trzy kulki we własnym mieszkaniu, a morderstwo jest tylko „domniemane”? Prawnicy!

– Po co pani ta informacja?

– Domniemane narzędzie zbrodni znaleziono w agencji RepSport MB. To pańska firma, tak?

– Tak.

– Poza tym jeździ pan samochodem, w którym znaleziono domniemaną krew i domniemane włókna z miejsca zbrodni.

– „Domniemany” to słowo najważniejsze – wtrącił Win.

– Znaczące.

Hester Crimstein spojrzała na Wina. Uśmiechnął się.

5
{"b":"101691","o":1}