Jean-Pierre mówił, że przed każdym karmieniem powinna przemywać piersi chirurgicznym spirytusem, ale nigdy tego nie robiła wiedząc, że Chantal nie spodobałby się jego smak. Usiadła na kobiercu opierając się plecami o ścianę i położyła sobie Chantal w zgięciu prawego ramienia. Dziecko zatrzepotało w powietrzu małymi rączkami i pokręciło główką, szukając czegoś niecierpliwie otwartą buzią. Jane podsunęła jej sutek. Bezzębne dziąsełka zacisnęły się na nim mocno i dziecko zaczęło ssać łapczywie. Jane skrzywiła się z bólu przy pierwszym silnym pociągnięciu, potem przy drugim. Trzecie było łagodniejsze. Mała pulchna rączka sięgnęła w górę i dotknęła krągłego boku nabrzmiałej piersi Jane, pociskając ją ze ślepą, niezdarną pieszczotą. Jane rozluźniła się.
Karmienie dziecka napełniało ją uczuciem ogromnej czułości i opiekuńczości. Ku swemu zaskoczeniu, czerpała z niego również wrażenia erotyczne. Z początku krępowało ją podniecenie, jakiego doznawała podczas karmienia, ale szybko doszła do wniosku, że jeśli to naturalne, to nie ma w tym nic złego i postanowiła nie wzbraniać się przed tym doznaniem.
Wybiegła myślą w przód, do chwili, kiedy pochwali się Chantal, jeśli kiedykolwiek wrócą do Europy. Matka Jean-Pierre’a niewątpliwie od razu powie, że wszystko robi źle, a jej matka będzie nalegała na ochrzczenie małej, ale ojciec zacznie adorować Chantal poprzez mgiełkę alkoholowego odurzenia, a siostra będzie dumna i nastawiona entuzjastycznie. Kto jeszcze? Ojciec Jean-Pierre’a nie żyje…
– Jest tam kto? – dobiegł z podwórka czyjś głos. To był Ellis.
– Wejdź – zawołała Jane. Uznała, że nie musi się okrywać – Ellis nie jest
Afgańczykiem, a zresztą byli kiedyś kochankami.
Wszedł, zobaczył, że Jane karmi małą, i zmieszany nie wiedział, co ze sobą począć.
– Mam wyjść?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Widziałeś już przecież moje piersi.
– Nie wydaje mi się – powiedział. – Musiałaś je podmienić. Roześmiała się.
– Przy ciąży piersi rosną. – Wiedziała, że Ellis był już żonaty i miał dziecko, chociaż wszystko wskazywało na to, że nie widuje już ani tego dziecka, ani jego matki. Był to jeden z tematów, które niechętnie poruszał. – Nie pamiętasz tego z czasów, kiedy twoja żona chodziła w ciąży?
– Niestety – odparł owym suchym tonem, który przybierał zawsze, kiedy chciał, aby ktoś się zamknął. – Nie było mnie przy tym.
Była zbyt rozluźniona, by odpowiedzieć mu w podobnym tonie. Prawdę mówiąc, było jej go żal. Zmarnował sobie życie, choć nie tylko z własnej winy; i na pewno został ukarany za swe grzechy – nie tylko przez nią.
– Jean-Pierre nie wrócił? – spytał Ellis.
– Nie. – W miarę opróżniania się piersi, Chantal ssała coraz łagodniej. Jane wyciągnęła delikatnie sutek z buzi małej i uniósłszy dziecko na wysokość ramion dała jej lekkiego klapsa w wąską pupę, żeby jej się odbiło.
– Masud chciałby pożyczyć te mapy – powiedział Ellis.
– Oczywiście. Wiesz, gdzie są. – Chantal beknęła głośno. – Grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją Jane. Przystawiła teraz dziecko do lewej piersi. Chantal, znowu głodna po beknięciu, zaczęła ssać. Działając pod wpływem nagłego impulsu Jane spytała: – Dlaczego nie widujesz się ze swoim dzieckiem?
Ellis wyjął mapy ze skrzyni, zamknął wieko i wyprostował się.
– Widuję się – powiedział. – Ale nie za często.
Jane była wstrząśnięta. Żyłam z nim przez niemal sześć miesięcy, pomyślała, i tak naprawdę – wcale go nie poznałam.
– To chłopiec czy dziewczynka?
– Dziewczyna.
– Musi mieć z…
– Trzynaście lat.
– Mój Boże. – Była praktycznie dorosła. Jane ogarnęła nagle nieprzeparta ciekawość. Dlaczego nigdy nie wypytała go o to wszystko? Może dopóki sama nie urodziła dziecka, te sprawy jej nie interesowały.
– Gdzie mieszka? Zawahał się.
– Lepiej już nie mów – powiedziała. Potrafiła czytać z jego twarzy. – Właśnie chciałeś mi skłamać.
– Masz rację – przyznał. – Ale czy rozumiesz, dlaczego w tym przypadku nie mogę ci powiedzieć prawdy?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Obawiasz się, że wrogowie zaatakują cię poprzez twoje dziecko?
– Tak.
– To wystarczający powód.
– Dziękuję. I dzięki za to. – Pomachał jej mapami na pożegnanie i wyszedł. Chantal zasnęła z sutkiem Jane w buzi. Jane odsunęła ją delikatnie od piersi i uniosła na wysokość ramion. Mała beknęła przez sen. To dziecko prześpi wszystko.
Jane zaczynała niepokoić się o Jean-Pierre’a. Była pewna, że jest teraz nieszkodliwy, ale mając go na oku czułaby się jednak pewniej. Nie miał możliwości skontaktowania się z Rosjanami, bo rozwaliła mu radio. Żadnej innej drogi łączności pomiędzy Bandą a ich terytorium nie było. Oczywiście Masud mógł przesyłać wiadomości poprzez kurierów; ale Jean-Pierre nie miał kurierów do dyspozycji, a nawet gdyby kogoś wysłał, dowiedziałaby się o tym cała wioska. Jedyne, co mógłby w tej sytuacji zrobić, to pójść na piechotę do Rokhy, a na to nie miał czasu.
Nie dość, że dręczył ją niepokój, to jeszcze nie cierpiała spać sama. W Europie nie robiło jej to różnicy, ale tutaj bała się brutalnych, nieobliczalnych tubylców, którzy bicie żony przez mężczyznę uważali za coś tak samo normalnego, jak bicie dziecka przez matkę. A w ich oczach Jane nie była zwyczajną kobieta
– ze swoimi postępowymi poglądami, śmiałym spojrzeniem i bezpośredniością stanowiła symbol zakazanych rozkoszy cielesnych. Nie stosowała się do przyjętych kanonów seksualnego zachowania, a ich zdaniem tylko nierządnice mogły tak postępować.
Kiedy był przy niej Jean-Pierre, przed zaśnięciem wyciągała zawsze rękę, żeby go dotknąć. Zwykł sypiać zwinięty w kłębek, odwrócony plecami do niej i chociaż wiercił się przez sen, robił to tak, że nigdy nawet się o nią nie otarł. Oprócz niego jedynym mężczyzną, z którym przez dłuższy czas dzieliła łóżko, był Ellis. Stanowił całkowite przeciwieństwo Jean-Pierre’a – dotykał jej przez całą noc, tulił i całował; czasami na wpół rozbudzony, a czasami śpiąc twardo. Dwa czy trzy razy próbował się z nią kochać przez sen; chichotała i próbowała mu to ułatwić, ale po kilku sekundach zsuwał się z niej i zaczynał chrapać, a rano nie pamiętał, co wyczyniał. Jak bardzo różnił się od Jean-Pierre’a. Pieścił ją z niezgrabną czułością bawiącego się z ukochanym zwierzakiem dziecka; Jean-Pierre dotykał jej jak skrzypek grający na stradivariusie. Kochali ją inaczej, ale zdradzili w ten sam sposób.
Chantal zagaworzyła. Nie spała. Jane posadziła ją sobie na kolanach, podparła jej główkę tak, by mogły na siebie patrzeć, i zaczęła do niej przemawiać trochę bezsensownymi sylabami, trochę prawdziwymi słowami. Chantal to lubiła. Po chwili Jane wyczerpała swój repertuar dziecinnych rozmówek i zaczęła śpiewać. Była właśnie w środku piosenki Tatuś pojechał ciuchcią do Londynu, kiedy przerwał jej głos z zewnątrz.
– Wejść – zawołała i zwracając się Chantal powiedziała: – Goście walą do nas drzwiami i oknami, prawda? Zupełnie jakbyśmy mieszkały w Galerii Narodowej, co? – Ściągnęła przód koszuli, żeby zakryć dolinę między piersiami.
Wszedł Mohammed.
– Gdzie jest Jean-Pierre? – spytał w narzeczu dari.
– Poszedł do Skabun. Mogę ci w czymś pomóc?
– Kiedy wróci?
– Spodziewam się go rano. Powiesz mi, o co chodzi, czy wolisz dalej prowadzić tę rozmowę w stylu policjanta z Kabulu?
Uśmiechnął się. Odzywając się do niego obcesowo podniecała go, chociaż wcale nie było to jej zamiarem.
– Z Masudem przybył Alishan – powiedział. – Chce jeszcze pigułek.
– Ach, tak. – Alishan Karim był bratem mułły i chorował na anginę pectoris. Oczywiście nie chciał słyszeć o przerwaniu swojej partyzanckiej działalności, więc Jean-Pierre dał mu trinitrinę z zaleceniem zażywania bezpośrednio przed bitwą albo innym wysiłkiem fizycznym. – Dam ci trochę pastylek – powiedziała. Wstała i dała Mohammedowi Chantal do potrzymania.
Mohammed automatycznie wziął od niej dziecko i natychmiast się zmieszał. Jane uśmiechnęła się do niego i weszła do izby frontowej. Znalazła tabletki na półce pod ladą sklepikarza. Odsypała około setki do pojemniczka i wróciła do izby gościnnej. Chantal zafascynowana wpatrywała się w Mohammeda. Jane odebrała od niego małą i wręczyła mu pastylki.