Литмир - Электронная Библиотека

Dalej poszło już gładko. Dickstein podziwiał kobietę, sposób, w jaki wodziła Sarnego za nos, pozwalając mu sądzić, że to on prowadzi grę. Oznajmiła, że zatrzymała się w Antwerpii tylko na jedną noc i dała do zrozumienia, że ma pokój w dobrym hotelu. Niebawem zaproponował szampana, ale szampan, który sprzedawano w klubie, był nędzny i zapewne gdzie indziej mogliby dostać lepszy; powiedzmy, w hotelu; na przykład w jej hotelu.

Wyszli, kiedy zaczynał się program rozrywkowy. Dickstein był zadowolony: sytuacja rozwijała się pomyślnie. Przez dziesięć minut oglądał fikające nóżkami panienki, a potem wyszedł. Pojechał taksówką do hotelu i pośpieszył do pokoju. Stanął przy wewnętrznych drzwiach, prowadzących do sąsiedniego numeru. Usłyszał chichot kobiety i ściszony głos Sarnego.

Usiadł na łóżku i sprawdził pojemnik z gazem. Odkręcił i szybko zakręcił zawór; z maski wciągnął w płuca ostry podmuch słodkiego gazu, który nie podział na niego. Zastanawiał się, jaką dawkę musiałby sobie zaaplikować, by gaz zaczął działać. Wcześniej nie miał czasu go wypróbować.

Odgłosy za drzwiami przybrały na sile i Dickstein poczuł zażenowanie. Zastanawiał się, jak obowiązkowy jest Sarne. Czy skończywszy z kobietą zechce powrócić na statek? To sprawiłoby kłopot. Oznaczało walkę na korytarzu hotelowym, rozwiązanie ryzykowne i nieprofesjonalne.

Dickstein czekał – napięty, zażenowany, pełen niepokoju. Kobieta była dobra w swoich fachu. Wiedząc, że Dickstein pragnie, by Sarne zasnął, usiłowała go najpierw wymęczyć. Trwało to wieczność.

Była druga nad ranem, kiedy zapukała do drzwi. Wedle umowy trzy powolne stuknięcia znaczyły, że Sarnę śpi, sześć szybkich – że wychodzi. Zapukała trzy razy, powoli.

Dickstein otworzył drzwi. Z pojemnikiem gazu w jednej ręce i maską w drugiej wszedł cicho do sąsiedniego pokoju. Sarne, nagi, leżał na wznak. Jego jasne włosy były potargane, usta miał szeroko otwarte i zamknięte oczy, ciało było sprawne i silne. Dickstein podszedł bliżej i wsłuchał się w jego oddech. Wdech – wydech, ponownie rozpoczął wdech i wtedy Dickstein odkręcił zawór i przycisnął maskę do nosa i ust uśpionego mężczyzny.

Sarne szeroko otworzył oczy. Dickstein przycisnął mocniej. Połowa wdechu: dezorientacja w oczach Samego. Oddech przemienił się w nagłe zachłyśnięcie się powietrzem… Sarnę poruszył głową, ale nie zdołał osłabić chwytu Dicksteina. Zaczął się miotać. Dickstein wparł łokieć w jego pierś, myśląc: na Boga, to działa za wolno! Wydech. Dezorientacja w oczach Samego ustąpiła miejsca przerażeniu i panice. Znów zachłysnął się powietrzem, gotując się do wzmożenia wysiłków. Dickstein myślał o przywołaniu kobiety na pomoc, ale drugi wdech zawiódł oczekiwania napadniętego; szarpanina osłabła; powieki zatrzepotały i opadły, przy drugim wydechu Sarnę usnął. Wszystko to trwało około trzech sekund. Dickstein mógł się odprężyć. Sarne prawdopodobnie niczego nie będzie pamiętać. Dla pewności Dickstein zaaplikował mu nieco więcej gazu, a potem wstał.

Popatrzył na kobietę. Miała na sobie pantofle, pończochy, podwiązki; nic więcej. Wyglądała zachwycająco. Dostrzegła jego spojrzenie i w geście oddania rozchyliła ramiona: do usług pana, sir. Dickstein pokręcił głową z uśmiechem żalu, który tylko częściowo był nieszczery.

Usiadł na krześle obok łóżka i patrzył, jak się ubiera: skąpe majteczki, nie usztywniony stanik, biżuteria, sukienka, płaszcz, torebka. Podeszła do niego, on zaś wręczył jej osiem tysięcy holenderskich guldenów. Najpierw pocałowała go w policzek, potem cmoknęła banknoty. Wyszła bez słowa. Dickstein podszedł do okna. Kilka minut później zobaczył światła jej sportowego wozu mijającego hotel i kierującego się w stronę Amsterdamu. Znów usiadł i czekał. Po jakimś czasie poczuł senność. Przeszedł do sąsiedniego pokoju i przez telefon zamówił kawę.

Rankiem Cohen zadzwonił z informacją, że pierwszy oficer przetrząsa bary, burdele i noclegownie Antwerpii w poszukiwaniu swojego mechanika. O dwunastej trzydzieści zatelefonował ponownie. Skontaktował się z nim kapitan; ładunek na pokładzie – oświadczył – ale nie ma oficera mechanika. “Kapitanie – odparł Cohen – ma pan wyjątkowe szczęście”. O drugiej trzydzieści Cohen zadzwonił po raz trzeci: na pokładzie “Coparellego” widział Dietera Kocha z torbą narzędziową na ramieniu.

Za każdym razem, gdy Sarne zaczynał się budzić, Dickstein odkręcał na chwilę zawór pojemnika z gazem. Ostatnią dawkę dał mu o szóstej rano następnego dnia, potem zapłacił rachunek za dwa pokoje i zniknął.

***

Obudziwszy się wreszcie, Sarne stwierdził, że kobieta, z którą poszedł do łóżka, wyszła bez pożegnania. Stwierdził również, że jest głodny jak wilk. W ciągu ranka odkrył, że przespał nie jedną noc – jak mu się zdawało – lecz dwie i dzielący je dzień.

Gdzieś w głębi jego mózgu kołatała się natarczywa myśl, że zapomniał o czymś niezwykłym i ważnym, ale to, co się z nim działo podczas owych dwudziestu czterech zgubionych godzin, już na zawsze pozostało dlań tajemnicą.

***

Tymczasem w niedzielę, 17 listopada 1968, “Coparelli” wyszedł w morze.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Suza powinna była właściwie zadzwonić do ambasady Izraela i przekazać wiadomość dla Nata Dicksteina.

Ta myśl przyszła jej do głowy w godzinę po tym, jak oznajmiła ojcu, że pomoże Hasanowi. Pakowała akurat walizkę i natychmiast chwyciła za słuchawkę telefonu w sypialni, żeby zadzwonić do biura numerów. Wtedy jednak wszedł ojciec z pytaniem, do kogo dzwoni. Powiedziała, że na lotnisko, a on stwierdził, że sam się tym zajmie.

Od tej chwili nieustannie szukała okazji, by zatelefonować potajemnie, okazja taka jednak się nie nadarzała. Hasan nie opuszczał jej ani na chwilę. Pojechali na lotnisko, złapali samolot, w Nowym Jorku przesiedli się do innego, lecącego do Buffalo, a tam udali się prosto do domu Ala Cortonego.

Podczas podróży Suza zdążyła znienawidzić Jasifa Hasana. Bez końca przechwalał się swą pracą dla fedainów, uśmiechał się obleśnie, kładąc dłoń na jej kolanie, i napomykał, że z Eilą łączyło go coś więcej niż przyjaźń; nie miałby też nic przeciw temu, aby i z Suzą zostali więcej niż przyjaciółmi. Odpowiedziała, że Palestyna dopóty nie będzie wolna, dopóki nie będą wolne kobiety palestyńskie, i że arabscy mężczyźni muszą się nauczyć, na czym polega różnica pomiędzy zachowaniem męskim a chamskim. Tym go zgasiła.

Mieli kłopoty ze zdobyciem adresu Cortonego – Suza nie traciła nadziei, że go nie ustalą – ale na koniec spotkali taksówkarza, który wiedział, o jaki dom chodzi. Hasan wysadził przed nim Suzę; miał na nią czekać pół mili dalej przy drodze.

Dom był wielki, otoczony wysokim murem i strzeżony przez wartowników przy bramie. Suza powiedziała, że chce się widzieć z Cortonem i że jest przyjaciółką Nata Dicksteina.

Wiele myślała o tym, co powiedzieć Alowi Cortonemu: całą prawdę czy tylko jej część? Załóżmy, że wiedział bądź mógł ustalić, gdzie przebywa Dickstein: dlaczego miałby ją o tym informować? Powie mu, że Dickstein jest w niebezpieczeństwie, że musi go odnaleźć i ostrzec. Dlaczego miałby jej uwierzyć? Oczaruje go – wiedziała, jak postępować z mężczyzną w jego wieku – ale nie uśpi jego podejrzliwości.

Chciała przestawić Alowi Cortonemu pełny obraz sytuacji: że wprawdzie szuka Nata, aby go ostrzec, lecz jednocześnie wykorzystują ją wrogowie Dicksteina, którzy ścigają go idąc jej śladem, że pół mili od domu w taksówce czeka na nią Hasan. Wówczas jednak Cortone na pewno niczego jej nie powie.

Okazało się, że bardzo jej w tym wszystkim trudno o jasność myśli, zbyt wiele wchodziło tutaj w grę oszustw i podwójnych oszustw. A tak chciała zobaczyć Nathaniela i sama z nim pomówić!

Nie była jeszcze zdecydowana, co powie, kiedy strażnik otworzył bramę i poprowadził ją żwirowym podjazdem ku domowi. Rezydencja była piękna, lecz nieco przeładowana, jak gdyby niczym nie skrępowaną fantazję dekoratora mieszkańcy domu wzbogacili jeszcze mnóstwem kosztownych rupieci, nabytych wedle własnych upodobań. Miało się wrażenie, że jest tu dużo służby. Jeden ze służących zaprowadził Suzę na górę, informując, że pan Cortone je w sypialni spóźnione śniadanie.

67
{"b":"101331","o":1}