Литмир - Электронная Библиотека

– Dzwoń do Londynu.

– Dzwoniłem. Chcą upoważnienia.

– To wystąp o nie.

– Do diabła, Feliksie, przecież teraz właśnie o nie występuję!

– Nic nie mogę zrobić o tej porze. Zadzwoń rano.

– Jak to? Na pewno możesz… – Nagle Rostow uświadomił sobie, o co chodzi. Z trudem zapanował nad sobą. – W porządku, Feliksie… Zadzwonię rano.

– Do widzenia.

– Feliksie…

– Tak?

– Zapamiętam to sobie.

Linia była już głucha.

– Gdzie teraz? – zapytał telefonista.

– Trzymaj na linii Moskwę – polecił zasępiony Rostow. – Muszę chwilę pomyśleć. – Powinien był się domyślić, że Feliks mu nie pomoże. Ten stary dureń chce, żeby misja skończyła się niepowodzeniem, przez co mógłby dowieść, że to przede wszystkim on, Feliks, powinien ją nadzorować. Możliwe nawet, że Feliks był w zmowie z Pietrowem i nieoficjalnie zakazał mu współpracy.

Rostow mógł zrobić tylko jedno. Było to bardzo ryzykowne i mogło zakończyć się odsunięciem go od sprawy. Być może tego właśnie spodziewał się Feliks. Nie może jednak narzekać, że gra się toczy o wysoką stawkę, bo sam do tego zmierzał. Zastanowił się przez chwilę, jak precyzyjnie przeprowadzić swój plan. W końcu polecił:

– Powiedz Moskwie, niech mnie połączą z apartamentem Jurija Andropowa, prospekt Kutuzowa 26.

Dyżurny uniósł brwi. Prawdopodobnie po raz pierwszy i ostatni dostał polecenie połączenia się z samym szefem KGB. Nie odezwał się jednak ani słowem. Rostow tymczasem czekał, kręcąc się niespokojnie.

– Mogę iść o zakład, że nie tak się pracuje w CIA – mruknął.

Na znak telefonisty Rostow podniósł słuchawkę.

– Tak? – zapytał ktoś.

Rostow podniósł głos i warknął:

– Wasze nazwisko i stopień!

– Major Piotr Edwardowicz Szczerbicki.

– Tu pułkownik Rostow. Chcę mówić z Andropowem. To sprawa najwyższej wagi, jeśli nie zgłosi się do telefonu w ciągu stu dwudziestu sekund, resztę życia spędzisz na budowie tamy w Bracku. Czy wyrażam się jasno?

– Tak jest, pułkowniku, proszę się nie rozłączać.

W chwilę później Rostow usłyszał głęboki, pewny siebie głos Jurija Andropowa, jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie.

– Z powodzeniem udało ci się przestraszyć młodego Szczerbickiego, Dawidzie.

– Nie miałem innego wyjścia, towarzyszu.

– W porządku, mów śmiało. Mam nadzieję, że to nic złego.

– Mosad jest zainteresowany uranem.

– Do diabła!

– Pirat jest chyba w Londynie. Może kontaktować się ze swoją ambasadą. Chcę, by trzymano Izraelczyków pod obserwacją, ale stary dureń Pietrow z naszej ambasady robi mi trudności.

– Porozmawiam z nim, zanim wrócę do łóżka.

– Dziękuję, towarzyszu.

– Á propos, Dawidzie.

– Słucham?

– Dobrze, że mnie tym razem obudziłeś, ale na przyszłość uważaj.

Rozległ się charakterystyczny trzask odkładanej słuchawki. Rostow roześmiał się, wreszcie napięcie zaczęło go opuszczać. Choćby Dickstein, Hasan i Feliks stawali na głowie, poradzi sobie z nimi.

– Udało się? – zapytał z uśmiechem telefonista.

– Tak – odparł Rostow. – Nasz system jest nieskuteczny, ociężały i skorumpowany, ale w końcu zdobywamy to, co chcemy.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Rano niełatwo było Dicksteinowi rozstać się z Suzą i wracać do roboty.

Kiedy o jedenastej siedział przy oknie w restauracji na Fulham Road, czekając, aż pojawi się Pierre Borg, wciąż był… jak by to powiedzieć… oszołomiony. W informacji na Heathrow zostawił dla Borga wiadomość, by zjawił się w kawiarni dokładnie naprzeciwko lokalu, w którym sam się znajdował. Odnosił wrażenie, iż uczucie oszołomienia długo jeszcze go nie opuści, może nawet nigdy.

Obudziwszy się o szóstej rano, doznał chwilowej paniki, nie mając pojęcia, gdzie jest. Potem na poduszce dostrzegł przy swej twarzy długą smagłą rękę Suzy, zwiniętej we śnie w kłębek jak zwierzątko; wówczas to napłynęły wspomnienia nocy i Dickstein z trudem mógł uwierzyć swojemu szczęściu. Pomyślał, że nie powinien jej budzić, lecz nagle jego dłonie mimowolnie dotknęły ciała dziewczyny. Pod wpływem dotyku dziewczyna otworzyła oczy i zaczęli się radośnie kochać, uśmiechając się do siebie, a chwilami wybuchając głośnym śmiechem; w momencie spełnienia patrzyli sobie w oczy. Potem – półnadzy – wygłupiali się w kuchni, zaparzyli zbyt słabą kawę i przypalili grzanki. Dickstein pragnął zostać tu na zawsze.

Suza z okrzykiem zgrozy podniosła jego podkoszulek.

– Co to?

– Podkoszulek.

– Podkoszulek? Zabraniam ci nosić podkoszulki. Są staroświeckie, niehigieniczne i przeszkadzają w pieszczotach.

Miała tak przewrotną minę, że aż wybuchnął śmiechem.

– Dobra – powiedział. – Nie będę ich nosił.

– O to chodzi. – Otworzyła okno, a kiedy cisnęła podkoszulek na ulicę, Dickstein znów się roześmiał.

– A tobie – oświadczył – nie wolno nosić spodni.

– Niby dlaczego?

Teraz on z kolei posłał jej dwuznaczny uśmieszek.

– Przecież we wszystkich moich spodniach są rozporki.

– Co z tego? – odrzekł. – Nie ma pola manewru.

I tak dalej.

Zachowywali się, jakby właśnie wynaleźli seks. Jedyny smutniejszy moment nastąpił wówczas, gdy spojrzała na jego blizny i zapytała, jak się ich dorobił.

– Mieliśmy trzy wojny, odkąd przeniosłem się do Izraela – odparł. Była to prawda, ale nie cała.

– Dlaczego wyjechałeś do Izraela?

– Ze względu na bezpieczeństwo.

– Ależ tam nie ma mowy o bezpieczeństwie!

– Chodzi o bezpieczeństwo innego rodzaju. – Powiedział to, by ją zbyć, nie chcąc wdawać się w wyjaśnienia, lecz zaraz zmienił zdanie, bo zapragnął, by wiedziała o nim wszystko. – Musi być jakieś miejsce, gdzie nikt nie będzie mógł powiedzieć: “Jesteś inny, nie jesteś człowiekiem, jesteś Żydem”, gdzie nikt nie wybije mi okien ani z powodu mojego żydowskiego pochodzenia nie zrobi ze mnie królika doświadczalnego. Bo widzisz… – Wbijała weń to swoje jasne, szczere spojrzenie i Dickstein usiłował powiedzieć jej całą prawdę, bez jakichkolwiek przemilczeń czy upiększeń. – Bo widzisz, było mi zupełnie obojętne, czy wybierzemy Palestynę, Ugandę czy Manhattan – bylebym mógł powiedzieć: “To jest moje miejsce”, a potem walczyć o nie zębami i pazurami. Oto dlaczego nigdy nie próbowałem kwestionować moralnego aspektu działań tych, którzy rządzą Izraelem. Sprawiedliwość i zasada fair play nie mają tu nic do rzeczy. Po wojnie… cóż, twierdzenie, że fair play może odgrywać jakąkolwiek rolę w polityce światowej, wydawało mi się niesmacznym żartem. Nie staram się ciebie przekonać, że to postawa godna aprobaty, po prostu mówię, jak to wszystko postrzegam. W innych zaś skupiskach Żydów – w Nowym Jorku, Paryżu, Toronto – bez względu na to, jak dobrze im się tam żyje, jak bardzo są zasymilowani, nie wiadomo nigdy, czy taka sytuacja długo jeszcze potrwa ani kiedy nastąpi nowy kryzys, za który ich właśnie obarczy się odpowiedzialnością, bo tak będzie wygodniej. Wiem, że w Izraelu bez względu na to, co nastąpi, nie padnę ofiarą podobnej nagonki. Mając ten problem z głowy, możemy zajmować się tym wszystkim, co stanowi treść ludzkiego życia; a więc siać i zbierać plony, handlować, walczyć i umierać. Chyba dlatego tam wyjechałem… Może wtedy nie widziałem tych spraw równie jasno – w gruncie rzeczy nigdy dotąd nie próbowałem ująć tego w słowa – lecz tak to mniej więcej wyglądało.

Na chwilę zapadła cisza.

– Mój ojciec jest zdania, że dzisiejszy Izrael to państwo rasistowskie – powiedziała.

– Tak samo twierdzi nasza młodzież. Ma rację. Jeśli…

Patrzyła nań z wyczekiwaniem.

– Jeśli mielibyśmy dziecko, nie zostałoby uznane za Żyda. Byłoby obywatelem drugiej kategorii. Nie sądzę jednak, by podobna sytuacja mogła trwać wiecznie. W tej chwili fanatycy religijni mają w rządzie potężne wpływy, to nieuniknione, skoro syjonizm był ruchem religijnym. Ale to minie, gdy społeczeństwo dojrzeje. Już w tej chwili prawa rasowe uznaje się za kontrowersyjne. Walczymy z nimi, i w końcu wygramy.

39
{"b":"101331","o":1}