Podeszła do niego i oparła głowę na jego ramieniu. W milczeniu tulili się do siebie. Wiedział, że nie obchodzi jej polityka wewnętrzna Izraela; Suzę poruszyła wzmianka o dziecku.
Kiedy tak to wszystko rozpamiętywał siedząc w restauracji, zrozumiał, że właśnie Suzy pragnął przez całe swoje życie, i zastanawiał się, co by zrobił, gdyby nie zechciała wyjechać z nim do Izraela. Z czego by zrezygnował, z Izraela czy z Suzy? Nie miał pojęcia.
Obserwował ulicę. Pogoda była typowo czerwcowa – panował chłód i nieustannie lało. W powodzi deszczu, rozpryskując kałuże, mknęły raz w jedną, raz w drugą stronę znajome czerwone autobusy i czarne taksówki. Własny kraj, kobieta – kto wie, może będzie miał jedno i drugie. Zasłużył sobie na to.
Przed kawiarnią po przeciwległej stronie ulicy zatrzymała się taksówka; Dickstein, nagle cały napięty, przywarł do szyby i próbował przeniknąć wzrokiem zasłonę deszczu. Rozpoznał masywną sylwetkę Pierre’a Borga, który ubrany w krótki płaszcz i filcowy kapelusz, wysiadł akurat z samochodu. Nieznany mu był natomiast drugi pasażer, który już wysiadł i płacił za kurs. Obaj mężczyźni weszli do kawiarni. Dickstein omiótł spojrzeniem ulicę.
Pięćdziesiąt metrów od kawiarni, na podwójnej żółtej linii, zatrzymał się szary jaguar Mark II. Po chwili cofnął się w boczną uliczkę i zaparkował za rogiem. Kierowca wysiadł i skierował się do kawiarni.
Dickstein wstał i pośpieszył do telefonu w hallu. Stąd nadal miał na widoku kawiarnię po drugiej stronie ulicy. Wykręcił jej numer.
– Tak?
– Chciałbym mówić z Billem.
– Z Billem? Nie znam takiego.
– Może jednak zechce pan go poprosić.
– Jasne. Hej, czy któryś z panów ma na imię Bill? – cisza. – Już podchodzi.
Po chwili Dickstein usłyszał głos Borga:
– Tak?
– Kim jest ten drugi?
– Szef placówki londyńskiej. Czy sądzisz, że możemy mu ufać?
Dickstein zignorował sarkazm.
– Któryś z was złapał ogona. Dwóch facetów w szarym jaguarze.
– Widzieliśmy ich.
– To ich zgubcie.
– Oczywiście. Posłuchaj, znasz to miasto… podsuń najlepszy sposób.
– Odeślij szefa placówki taryfą do ambasady. W ten sposób powinieneś pozbyć się jaguara. Odczekaj dziesięć minut, potem pojedź taksówką na… – Dickstein zawahał się, szukając w pamięci niezbyt odległej cichej uliczki -…na Redcliffe Street. Tam się spotkamy.
– W porządku.
Dickstein spojrzał na ulicę.
– Twój ogon właśnie wchodzi do kawiarni. – Odwiesił słuchawkę. Wrócił na swoje miejsce przy oknie i podjął obserwację. Towarzysz Borga wyszedł z kawiarni, otworzył parasol i stojąc na krawężniku, rozglądał się za taksówką. Albo ogon rozpoznał Borga na lotnisku, albo też z jakichś powodów śledził szefa placówki. Nie miało to zresztą znaczenia. Podjechała taksówka. Kiedy ruszyła, z przecznicy wytoczył się jaguar i podążył jej śladem. Dickstein opuścił restaurację i też złapał taksówkę. Pomyślał, że taksiarze nieźle zarabiają na szpiegach.
Polecił kierowcy wjechać w Redcliffe Street i czekać. Po dziesięciu minutach zjawiła się druga taksówka, z której wysiadł Borg.
– Proszę błysnąć światłami – rzekł Dickstein. – To ten facet, z którym mam się spotkać. – Borg skinieniem głowy potwierdził, że dostrzegł sygnał. Kiedy płacił za kurs, w uliczce zatrzymała się trzecia taksówka. Borg ją zauważył.
Ogon nie wysiadał i czekał na rozwój wydarzeń. Borg dostrzegł go i zaczął się oddalać od swojej taksówki. Na prośbę Dicksteina kierowca nie włączał więcej świateł. Kiedy Borg ich mijał, ogon wysiadł z auta, zapłacił za kurs i ruszył za Borgiem. Ten odczekał, aż odjedzie taksówka ogona, po czym zawrócił, podszedł do wozu Dicksteina i wsiadł do środka.
– Dobra, ruszamy – powiedział Dickstein. Odjechali, a ogon, stojąc na chodniku, gorączkowo rozglądał się za następną taksówką. Ulica należała do mało uczęszczanych, pewnie będzie musiał poczekać pięć albo i dziesięć minut.
– Sprytne – powiedział Borg.
– Banalne – odparł Dickstein.
– O co w tym wszystkim chodziło? – zapytał taksówkarz.
– Niech pan będzie spokojny – zapewnił Dickstein – jesteśmy tajnymi agentami.
Taksówkarz zachichotał.
– Dokąd teraz… do MI5?
– Do Muzeum Nauki.
Dickstein rozparł się wygodnie i popatrzył z uśmiechem na Borga.
– No i co tam, do cholery, u ciebie nowego, parszywy staruchu?
– A ty co się tak cieszysz, jakby ci kto w kieszeń narobił? – odburknął zasępiony Borg.
Poza tą wymianą zdań nie odezwali się już do siebie ani słowem.
Dickstein uświadomił sobie nagle, że nie przygotował się należycie do tego spotkania. Powinien zawczasu ustalić, co i w jaki sposób pragnie od Borga uzyskać. Czego naprawdę chcę, zastanawiał się w duchu. Odpowiedź, która napłynęła gdzieś z najgłębszych zakamarków mózgu, poraziła Dicksteina jak cios. Chcę dać Izraelowi bombę… a potem wracać do domu.
Odwrócił twarz od Borga. Krople deszczu spływały po szybie samochodu niczym łzy. Ucieszył się nagle, że w obecności taksówkarza nie mogą rozmawiać. Na chodniku trzech kompletnie przemoczonych hipisów bez płaszczy rozkoszowało się deszczem, wystawiając pod jego strugi twarze i dłonie. Gdybym zdołał tego dokonać, gdybym zdołał doprowadzić tę misję do końca, mógłbym odpocząć.
Ta myśl sprawiła, że poczuł niewypowiedziane szczęście. Spojrzał na Borga i uśmiechnął się radośnie. Borg odwrócił twarz do okna.
Dojechali do muzeum i weszli do środka. Stanęli przed zrekonstruowanym dinozaurem.
– Myślę o zdjęciu cię z tej roboty – powiedział Borg.
Dickstein przytaknął i usiłując opanować niepokój gorączkowo myślał. Hasan zapewne wysyła meldunki do Kairu, a człowiek Borga w Kairze zdobywa te raporty i przekazuje do Tel-Awiwu.
– Stwierdziłem, że jestem spalony – oznajmił Dickstein.
– Wiem o tym już od kilku tygodni. Ty też byś wiedział, gdybyś utrzymywał stały kontakt.
– Gdybym utrzymywał stały kontakt, wpadałbym znacznie częściej. – Borg mruknął coś i ruszył przed siebie. Wyjął cygaro, kiedy jednak Dickstein ostrzegł go, że tu nie wolno palić, schował je z powrotem.
– Wpadka nie ma najmniejszego znaczenia – stwierdził Dickstein. – Zaliczyłem to ładnych parę razy. Ważne tylko, ile wiedzą.
– Zostałeś wystawiony przez Hasana, który znał cię z dawnych czasów. Teraz pracuje dla Rosjan.
– Ale co oni wiedzą?
– Że byłeś w Luksemburgu i we Francji.
– To niewiele.
– Zgadzam się, że niewiele. Ja też wiem, że byłeś w Luksemburgu i we Francji, a nie mam pojęcia, co tam robiłeś.
– Więc mnie zostawisz – powiedział Dickstein, patrząc twardo na Borga.
– To zależy. Co tam robiłeś?
– Cóż. – Dickstein wciąż wpatrywał się uparcie w Borga, który zaczynał czuć się nieswojo; nie mogąc palić, nie wiedział, co z rękoma. Jasne światła gablotek podkreślały bezlitośnie jego niezdrową cerę – miał ponurą twarz, przywodzącą na myśl żwirowany parking. Dickstein musiał bardzo uważać, żeby nie powiedzieć za dużo; dość, żeby stworzyć wrażenie, iż osiągnął już bardzo wiele, nie tyle jednak, aby Borg uznał, że realizację planu Dicksteina może powierzyć komuś innemu… – Namierzyłem ładunek uranu, który moglibyśmy zwinąć – zaczął. – W listopadzie zostanie przewieziony statkiem z Antwerpii do Genui. Zamierzam porwać ten statek.
– O cholera! – Śmiałość pomysłu zdawała się wprawiać Borga zarazem w zachwyt jak i w przerażenie. – Jak, do diabła, zamierzasz utrzymać to w tajemnicy?
– Pracuję nad tym. – Dickstein postanowił rzucić Borgowi jeszcze jeden apetyczny kąsek. – Muszę wpaść do londyńskiego biuru Lloyda. Spróbuję sprawdzić, czy zbudowano jeszcze jeden taki sam statek, mówiono mi, że statki buduje się seriami, po kilka. Jeśli zdołam kupić identyczny, będę mógł go zamienić gdzieś na środku Morza Śródziemnego.
Borg dwukrotnie przeciągnął dłonią po krótko ostrzyżonej czuprynie, po czym szarpnął się za ucho.
– Nie rozumiem, jak…
– Szczegóły muszę jeszcze dopracować, ale jestem pewien, że to jedyny sposób przeprowadzenia operacji w tajemnicy.