Литмир - Электронная Библиотека

Przebiegł całą długość schodni i wniósł Suzę po schodkach. Czuł napięcie jej ciała, a więc wciąż była przytomna. Wspiął się po drabince na pokład główny, znalazł drzwi i wyszedł. Panowało tu lekkie zamieszanie. Ktoś przebiegł obok Dicksteina w stronę rufy, ktoś inny w przeciwną. Ktoś był na dziobie. W dole – na rufie, jeden, zapewne kontuzjowany podczas pożaru, leżał na pokładzie, a dwóch pochylało się nad nim.

Dickstein popędził ku drabince, którą dostał się na pokład. Zarzucił automat na ramię, poprawił trochę Suzę na drugim i przelazł przez reling. Kiedy ruszając w dół rzucił okiem na pokład, zrozumiał, że go odkryto. Zobaczyć na pokładzie obcego i mimo ciekawości, kim jest, odłożyć pytanie na później, ponieważ w tej chwili trwa alarm pożarowy, to jedna sprawa, ale zupełnie co innego ujrzeć kogoś, kto z ciałem przerzuconym przez ramię schodzi ze statku.

Nie był nawet w połowie drabinki, kiedy zaczęli do niego strzelać. Tuż obok głowy Dicksteina o burtę brzęknęła kula. Podniósł wzrok i ujrzał trzech mężczyzn wychylonych za reling: dwaj mieli pistolety. Trzymając się drabinki lewą ręką, prawą chwycił automat, wymierzył w górę i strzelił. Posłał serię panu Bogu w okno, ale tamci się cofnęli.

A on stracił równowagę.

Kiedy dziób statku skoczył w górę, Dicksteina odrzuciło w lewo, upuścił automat do morza i chwycił się drabinki prawą ręką. Prawa stopa ześlizgnęła mu się ze stopnia i stwierdził ze zgrozą, że Suza zaczyna mu się zsuwać z prawego ramienia.

– Trzymaj się! – wrzasnął, nie mając już pewności, czy jest przytomna. Poczuł, że jej dłonie chwytają go za sweter, ale zsuwała się ciągle, ściągając go jeszcze bardziej w lewo ciężarem swego ciała. – Nie! – ryknął.

Zsunęła mu się z ramienia i runęła w morze. Obejrzał się, dostrzegł szalupę, skoczył i runął na dno łodzi.

Wrzeszczał jej imię w ciemność otaczającego morza, miotając się od burty do burty, z każdą sekundą tracąc nadzieję, że Suza się wynurzy. Potem przez wycie wiatru usłyszał krzyk. Odwrócił się w tę stronę i pomiędzy szalupą a burtą “Karolinki” dostrzegł tuż nad powierzchnią wody głowę Suzy. Nie mógł do niej dosięgnąć. Znowu krzyknęła.

Szalupa była uwiązana do statku linką, której większa część leżała zwinięta na dnie łodzi. Dickstein przeciął ją nożem, puszczając koniec uwiązany do drabinki statku i rzucając Suzie drugi.

Kiedy wyciągnęła rękę w stronę liny, fala się podniosła i z powrotem ją wchłonęła. Z pokładu “Karolinki” znów zaczęto strzelać. Dickstein zignorował ogień. Omiótł spojrzeniem morze. Statek i łódź kołysały się i podskakiwały w różnych kierunkach, szanse trafienia były stosunkowo nikłe.

Po kilku sekundach, które Dicksteinowi wydały się godzinami, Suza wynurzyła się ponownie. Rzucił linę. Tym razem zdołała ją pochwycić. Szybko pociągnął i stopniowo doholował ją na tyle, że mógł ryzykownie wychylony za burtę chwycić Suzę za nadgarstki. Teraz ją miał i nie wypuści jej już nigdy.

Wciągnął ją do łodzi. W górze zagdakał pistolet maszynowy. Dickstein wrzucił bieg i padł na Suzę osłaniając ją własnym ciałem. Szalupa oddalała się od “Karolinki”, nie sterowana, unoszona przez fale jak bezpańska deska surfingowa. Strzelanina umilkła. Dickstein obejrzał się. “Karolinka” zniknęła z oczu.

Delikatnie odwrócił Suzę na wznak, przerażony, że nie żyje. Oczy miała zamknięte. Ujął koło sterowe, spojrzał na kompas i wszedł na przybliżony kurs. Włączył radiostację i wezwał “Coparellego”. Czekając na odpowiedź, przeniósł Suzę bliżej siebie i utulił w ramionach. Nad wodą rozległ się stłumiony huk, jak daleki wybuch: mina magnetyczna.

Odezwał się “Coparelli”. Dickstein powiedział:

– “Karolinka” płonie. Zawróćcie i weźcie mnie na pokład. Pełna gotowość w izbie chorych… dziewczyna ciężko poparzona. – Poczekał na potwierdzenie odbioru, potem wyłączył radiostację i wpił się oczyma w zmartwiałą twarz Suzy. – Nie umieraj – powiedział. – Błagam, nie umieraj.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć. Pochylił się.

– Czy to naprawdę ty? – spytała.

– To ja – odrzekł.

Kąciki jej warg uniosły się w słabym uśmiechu.

– Przeżyję.

Rozległ się huk potężnej eksplozji. Ogień dotarł do zbiorników paliwa “Karolinki”. Na kilka chwil ściana płomieni rozświetliła niebo, powietrze rozdarł przeciągły ryk i przestało padać. Ryk umilkł, światło zgasło i nie było już “Karolinki”.

– Poszła na dno – powiedział do Suzy Dickstein. Spojrzał na nią. Oczy miała zamknięte, znów straciła przytomność, ale wciąż była uśmiechnięta.

EPILOG

Nathaniel Dickstein zrezygnował z pracy w Mosadzie, a jego nazwisko stało się legendą. Ożenił się z Suzą i zabrał ją do kibucu, gdzie w dzień doglądali winorośli, a przez pół nocy się kochali. W wolnym czasie Nat organizował kampanię polityczną na rzecz takiej zmiany prawa, by jego dzieci mogły zostać uznane za Żydów, lub też, co byłoby jeszcze lepsze, by zniesiono wszelkie różnice.

Przez jakiś czas nie mieli dzieci. Gotowi byli poczekać: Suza była młoda, a Nat się nie spieszył. Poparzenia nie zniknęły bez śladu. Czasem, w łóżku, Suza mówiła:

– Mam koszmarne nogi – a on całował jej kolana i zapewniał:

– Są cudowne, ocaliły mi życie.

Kiedy wybuch wojny w Jom Kippur zaskoczył izraelskie siły zbrojne, Pierre Borg został oskarżony o brak prewencyjnego działania wywiadu i podał się do dymisji. Prawda była bardziej złożona. Winę ponosił rosyjski oficer wywiadu, Dawid Rostow – niemłody mężczyzna, który do końca życia musiał chodzić w kołnierzu gipsowym. Rostow pojechał do Kairu, dokonał analizy wszystkich zdarzeń roku 1968, poczynając od przesłuchania i stracenia izraelskiego szpiega o imieniu Toufik na początku roku i doszedł do wniosku, że Kauasz jest podwójnym agentem. Zamiast osądzić i powiesić Kauasza za szpiegostwo, Rostow pouczył Egipcjan, jak mu podsunąć fałszywe informacje, które Kauasz w naiwności ducha rzetelnie przekazał Borgowi.

W rezultacie Nat Dickstein przerwał swój stan spoczynku i na okres wojny przejął funkcję Pierre’a Borga. W poniedziałek, 8 października 1973, uczestniczył w nadzwyczajnej sesji gabinetu. Po trzech dniach wojny Izraelczycy znaleźli się w tarapatach. Egipcjanie sforsowali Kanał Sueski i przy ciężkich stratach Izraelczyków odrzucili ich w głąb Synaju. Na drugim froncie – Wzgórzach Golan – Syryjczycy parli naprzód, też zadając Izraelczykom poważne straty. Rząd miał rozważyć propozycję zrzucenia bomb atomowych na Kair i Damaszek. Był to pomysł, który nie zachwycał nawet najbardziej zaciętych jastrzębi w gronie ministrów, lecz sytuacja wyglądała rozpaczliwie. Amerykanie zaś zwlekali z przerzutem broni drogą lotniczą, co mogłoby uratować sytuację.

Zebrani byli o krok od zaakceptowania idei użycia broni nuklearnej, gdy Nat Dickstein wniósł swój jedyny tego dnia wkład w dyskusję.

– Oczywiście – powiedział – możemy oświadczyć Amerykanom, że zamierzamy zrzucić te bomby… dajmy na to, w środę… jeśli natychmiast nie rozpoczną dostaw…

I tak właśnie postąpiono.

***

Dostawy odwróciły losy wojny i później podobna sesja nadzwyczajna odbyła się w Kairze. Znów nikt nie optował za wojną nuklearną na Bliskim Wschodzie; znów zgromadzeni przy stole politycy jęli się wzajem przekonywać, że nie ma innego wyjścia; i znów nieoczekiwana interwencja wstrzymała decyzję.

Tym razem wkroczyli wojskowi. Znając propozycję, jaką miano przedstawić zebranym głowom państw, na wypadek decyzji pozytywnej dokonali inspekcji stanu gotowości uderzeniowej sil nuklearnych i stwierdzili, że z bomb wyjęto cały pluton i zastąpiono go żelazem. Przypuszczano, że zrobili to Rosjanie, podobnie jak tajemniczo unieszkodliwili reaktor atomowy w Kattarze przed wydaleniem z Egiptu w 1972 roku.

Tego wieczoru jeden z prezydentów przed zaśnięciem w fotelu rozmawiał przez pięć minut z żoną.

87
{"b":"101331","o":1}