Литмир - Электронная Библиотека

– Dokąd, szefie?

Głos Dicksteina:

– Lime Street.

Rostow uniósł głowę znad kartki i zwrócił się do Tyrina:

– Czyli Lloyd, ten sam adres, który podano mu przez telefon. Jedziemy.

Tyrin uruchomił silnik i ruszył na wschód, w stronę centrum. Rostow wrócił do wydruku.

– W Lloydzie otrzyma prawdopodobnie raport na piśmie – powiedział Hasan z nutą pesymizmu w głosie.

– Pluskwa działa bez zarzutu… przynajmniej jak do tej pory – stwierdził Tyrin. Prowadził wóz jedną ręką, u drugiej obgryzał paznokcie.

Rostow znalazł to, czego szukał.

– Mam! – wykrzyknął. – “Coparelli”. Świetnie, świetnie, świetnie! – Rozentuzjazmowany walił się pięścią w kolano.

– Pokaż – powiedział Hasan.

Rostow zawahał się przez moment, ale uświadomiwszy sobie, że nie może się wymigać, z uśmiechem wskazał Hasanowi ostatnią stronicę.

– Pod nienuklearne. Na pokładzie motorowca “Coparelli” popłynie z Antwerpii do Genui dwieście ton rudy uranowej.

– A więc o to chodzi – powiedział Hasan. – Tym się właśnie interesuje Dickstein.

– Tylko że jeśli zameldujesz o tym Kairowi, Dickstein prawdopodobnie zacznie się interesować czymś innym. Słuchaj, Hasan…

Hasan poczerwieniał z gniewu.

– Już raz to mówiłeś – oświadczył chłodno.

– Dobra – ustąpił Rostow i pomyślał: cholera, trzeba być trochę dyplomatą. Następnie stwierdził: – Teraz wiemy, co i komu zamierza ukraść. Powiedziałbym, że jest to pewien postęp.

– Nie wiemy jednak gdzie, kiedy i jak – dorzucił Hasan.

Rostow twierdząco skinął głową.

– Cała ta historia ze statkami siostrzanymi musi mieć z tym coś wspólnego. – Pociągnął się za nos. – Tylko nie wiem co.

– Dwa szylingi sześć pensów, szefie.

– Reszty nie trzeba.

– Znajdź miejsce do zaparkowania, Tyrin – polecił Rostow.

– W tej okolicy to niełatwe – uskarżał się Tyrin.

– Jeśli nie znajdziesz miejsca, po prostu się zatrzymaj. Najwyżej ci wlepią mandat – odparł ze zniecierpliwieniem Rostow.

– Dzień dobry. Nazywam się Ed Rodgers.

– Ach, tak. Jedną chwileczkę, proszę… Raport dla pana jest właśnie przepisywany na maszynie. A oto rachunek.

– Jesteście panowie niezwykle sprawni.

– To raport na piśmie – powiedział Hasan.

– Dziękuję bardzo.

– Do widzenia, panie Rodgers.

– Niezbyt gadatliwy, co? – powiedział Tyrin.

– Jak wszyscy dobrzy agenci – odparł Rostow. – Weź to sobie do serca.

– Tak jest.

– Cholera – powiedział Hasan. – Przez tę małomówność nie poznamy odpowiedzi na nasze pytania.

– To bez znaczenia – stwierdził Rostow. – Właśnie przyszła mi do głowy pewna myśl. – Uśmiechnął się. – Znamy pytania. Wystarczy, że je zadamy sami sobie, a otrzymamy takie same odpowiedzi jak on. Posłuchajcie, znów jest na ulicy. Zrób rundkę, Tyrin, i spróbuj go wypatrzyć.

Ruszyli, lecz zanim skończyli okrążenie, znowu umilkły płynące z głośnika uliczne odgłosy.

– Czym mogę służyć, sir?

– Wszedł do sklepu – powiedział Hasan.

Rostow spojrzał na niego. Kiedy Arab zapominał o dumie, emocjonował się wszystkim jak uczniak – furgonetką, śledzeniem, pluskwami. Może, choćby tylko po to, by nadal bawić się z Rosjanami w szpiega, będzie jednak trzymał gębę na kłódkę.

– Chciałbym kupić nową koszulę.

– Och, nie! – jęknął Tyrin.

– Rozumiem, sir. Co to było?

– Kawa.

– Należało to od razu spłukać. Teraz będzie bardzo trudno wywabić plamę. Czy życzy pan sobie podobną?

– Tak. Gładka, biała, nylonowa, mankiety na spinki, kołnierzyk czternaście i pół.

– Proszę. Ta kosztuje trzydzieści dwa szylingi i sześć pensów.

– Doskonale.

– Idę o zakład – powiedział Tyrin – że dopisze ją do wydatków służbowych.

– Dziękuję. Może chciałby pan ją od razu włożyć?

– Jeśli to możliwe.

– Przymierzalnia jest tam.

Kroki, potem chwila ciszy.

– Czy życzy pan sobie torbę na starą koszulę?

– Niech ją pan po prostu wyrzuci.

– Ten guzik kosztował dwa tysiące rubli! – stwierdził Tyrin.

– Oczywiście, sir.

– I na tym koniec – powiedział Hasan. – Nic więcej się nie dowiemy.

– Dwa tysiące rubli! – powtórzył Tyrin.

– Myślę, że odstukamy sobie ten wydatek – stwierdził Rostow.

– Dokąd jedziemy? – zapytał kierowca.

– Z powrotem do ambasady – zarządził Rostow. – Muszę rozprostować nogi. W lewej zupełnie straciłem czucie. Cholera, ale przynajmniej odwaliliśmy dzisiaj rano kawał roboty.

Kiedy Tyrin skierował się na zachód, Hasan powiedział w zamyśleniu:

– Musimy ustalić, gdzie w tej chwili znajduje się “Coparelli”.

– Tym mogą się zająć trutnie – odparł Rostow.

– Trutnie?

– Pracownicy moskiewskiej centrali. Nic nie ryzykują, siedzą spokojnie na tyłkach, a zarabiają znacznie lepiej niż agenci terenowi. Jedyne niebezpieczeństwo, na jakie są narażeni, to przechodzenie przez ulicę Granowskiego w godzinach szczytu. – Rostow postanowił wykorzystać okazję, aby Hasana nieco podszkolić. – Zapamiętaj, agent nic powinien tracić czasu na zdobywanie ogólnie dostępnych informacji. Wszystko, co jest w książkach, raportach czy archiwach, mogą odszukać trutnie. Skoro truteń i tak mniej kosztuje niż agent – oczywiście nic dlatego, że się mu mniej płaci, ale dlatego, że nie wymaga kosztów dodatkowych – Komitet woli, by zawsze, kiedy to tylko możliwe, on wykonywał konkretną robotę. Należy korzystać z ich usług. Nikt nie poczyta ci tego za lenistwo.

W nonszalanckim uśmiechu Hasana można było dostrzec cień jego dawnego lenistwa.

– Dickstein pracuje inaczej.

– Izraelczycy mają inne podejście do sprawy. Poza tym, podejrzewam, że Dickstein nie jest zwolennikiem działań grupowych.

– Jak długo zajmie tym trutniom ustalenie miejsca pobytu “Coparellego”?

– Może dzień. Wyślę zlecenie, jak tylko dotrzemy do ambasady.

– Czy przy tej okazji nie moglibyście złożyć drobnego zamówienia? – spytał przez ramię Tyrin.

– Na co?

– Na sześć następnych guzików do koszul.

– Sześć?

– Jeśli będą takie, jak te z poprzedniej dostawy, pięć nada się tylko do wyrzucenia.

Hasan wybuchnął śmiechem.

– Czy komunistyczna produkcja zawsze jest taka niezawodna?

– Na komunistyczną nie można narzekać – odparł Tyrin. – To rosyjska jest do luftu.

Furgonetka wjechała w Zaułek Ambasad. Pełniący służbę policjant pomachał im dając znak, że mogą jechać dalej.

– Co zrobimy, kiedy już zlokalizujemy “Coparellego”? – zapytał Hasan.

– To oczywiste – odrzekł Rostow. – Umieścimy na pokładzie naszego człowieka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Don miał zły dzień. Najpierw, przy śniadaniu, nadeszły wieści, że w nocy policja aresztowała paru jego ludzi. W Albany gliniarze zatrzymali i przeszukali ciężarówkę przewożącą dwa i pół tysiąca par futrzanych kapci oraz pięć kilo fałszywej heroiny. Ładunek jechał z Kanady i przeznaczony był dla Nowego Jorku. Heroinę skonfiskowano, a obu kierowców przymknięto.

Towar nie był własnością dona. Natomiast przewoźnicy płacili mu haracz i w zamian oczekiwali ochrony. Zechcą pewnie, aby wyciągnął ich ludzi z więzienia i odzyskał heroinę, co było prawie niemożliwe. Mógłby to zrobić, jeśliby w sprawę zaangażowała się tylko policja stanowa, ale gdyby to była ich inicjatywa, to do wpadki nigdy by nie doszło.

To jeszcze nie wszystko. Jego najstarszy syn zadepeszował z Harvardu żądając pieniędzy, bo już kilka tygodni przed rozpoczęciem zajęć przegrał forsę, którą dostał na cały semestr. Don spędził ranek, próbując ustalić, dlaczego w sieci jego restauracji spadają obroty. Po południu musiał tłumaczyć kochance, czemu w tym roku nie może jej zabrać do Europy. Na koniec dowiedział się od swojego lekarza, że znów złapał trypra.

Spojrzał w lustro, poprawił muszkę i powiedział do siebie:

– Co za zasrany dzień.

Okazało się, że za aresztowaniem stoi policja nowojorska – zawiadomili policję stanową, żeby nie narobić sobie kłopotów z działającą w mieście mafią. Stanowa, rzecz jasna mogła ten cynk zignorować; jednak fakt, że tego nie uczyniła, mógł sugerować, iż informacja wyszła od kogoś ważnego – na przykład z Agencji do spraw Zwalczania Narkotyków przy Ministerstwie Skarbu. Don przydzielił adwokatów aresztowanym kierowcom, wysłał swoich ludzi do ich rodzin i wszczął negocjacje w sprawie wykupienia heroiny od policjantów.

46
{"b":"101331","o":1}