Литмир - Электронная Библиотека

Siedząc w wannie, zastanawiał się, co pocznie z resztą życia. Postanowił, że nie będzie już szpiegiem… ale cóż innego miałby robić? Na pozór otwierały się przed nim wszelkie możliwości. Mógł startować w wyborach do Knesetu, otworzyć własny interes albo po prostu siedząc w kibucu wyrabiać najlepsze wino w Izraelu. Czy ożeni się z Suzą? A jeśli tak, to czy zamieszkają w Izraelu? Ta niepewność – jak odgadywanie, co otrzyma w prezencie na najbliższe urodziny – wydała mu się niezmiernie przyjemna.

Jeśli tylko przeżyję, pomyślał. Lecz teraz ryzyko znacznie wzrosło – obawiał się śmierci. Do tej chwili śmierć była czymś, czego należało z całym kunsztem unikać, stanowiła bowiem – mówiąc językiem szachistów – przegrywający ruch w partii. Teraz rozpaczliwie chciał żyć: znów przespać się z Suzą, założyć z nią rodzinę i dowiedzieć się o niej wszystkiego. Poznać jej antypatie, nawyki, sekrety, zorientować się, jakie lubi książki, co sądzi o Beethovenie i czy w nocy chrapie.

Byłoby okropne stracić życie zaraz po tym, gdy mu je ocaliła.

Wyszedł z wanny, wytarł się do sucha i ubrał. Tak, jedynym sposobem przeżycia jest zwycięskie wyjście z tej walki. Musiał teraz zadzwonić. Zastanawiał się, czy z telefonu hotelowego, ale uznawszy, że na początek powinien wykazać nieco więcej ostrożności, wyszedł, aby poszukać budki.

Pogoda się zmieniła. Poprzedni dzień osuszył niebo z deszczu, było ciepło i przyjemnie grzało słońce. Wiedząc, że przezorności nigdy za wiele, minął budkę stojącą najbliżej hotelu i wszedł dopiero do następnej. Znalazł w książce telefonicznej numer londyńskiego Lloyda i wykręcił go.

– Lloyd, dzień dobry.

– Interesują mnie informacje na temat pewnego statku.

– Powinien się pan zwrócić do Lloyd’s of London Press… połączę pana.

Czekając na połączenie, Dickstein patrzył przez szybę budki telefonicznej na przejeżdżające samochody i zastanawiał się, czy uzyska od Lloyda to, na czym mu zależy. Miał taką nadzieję – nie przychodziła mu do głowy żadna inna instytucja, do której mógłby się zwrócić o pomoc w tej sprawie. Nerwowo postukiwał obcasem o podłogę.

– Lloyd’s of London Press, słucham.

– Dzień dobry. Pragnąłbym uzyskać pewne informacje o statku.

– Jakiego rodzaju informacje? – W głosie, zdaniem Dicksteina, pobrzmiewała nuta podejrzliwości.

– Interesuje mnie, czy pewien statek został zbudowany jako seryjny, a jeśli tak, to jak nazywają się jednostki siostrzane, do kogo należą i gdzie się obecnie znajdują. Ewentualnie pragnąłbym również uzyskać plany.

– Obawiam się, że nie mogę panu w tej sprawie pomóc.

Dicksteinowi serce zamarło.

– Dlaczego?

– Nie przechowujemy planów, tym zajmuje się biuro rejestrów Lloyda, które zresztą udostępnia je tylko właścicielom.

– A inne informacje? O statkach siostrzanych?

– W tym względzie też nic nie możemy dla pana zrobić.

Dickstein miał ochotę faceta udusić.

– A kto mógłby mi je udostępnić?

– Tylko my dysponujemy tego rodzaju danymi.

– I zachowujecie je w tajemnicy?

– Nie udzielamy takich informacji przez telefon.

– Chwileczkę, mówi pan, że nie można tego załatwić przez telefon?

– Tak jest.

– Gdybym jednak zwrócił się do panów listownie lub osobiście?…

– Mmm… tak, sprawdzenie w archiwum nie powinno trwać długo. Mógłby pan zatem zgłosić się osobiście.

– Proszę mi podać adres. – Zanotował podaną informację. – I zdoła pan ustalić te szczegóły od ręki?

– Tak sądzę.

– W porządku. Zatem już teraz podam panu nazwę statku, a pan sprawdzi wszystko, zanim przyjdę. Statek nazywa się “Coparelli” – Przeliterował.

– I jeszcze pańskie nazwisko.

– Ed Rodgers.

– Firma?

– “Science International”.

– Czy ją właśnie mamy obciążyć rachunkiem?

– Nie, zapłacę czekiem imiennym.

– Jeśli tylko ma pan jakiś dowód tożsamości.

– Oczywiście. Będę za godzinę. Do zobaczenia.

Dickstein odwiesił słuchawkę. Wychodząc z budki telefonicznej pomyślał: dzięki Bogu, udało się. Wszedł do kawiarni po drugiej stronie ulicy, zamówił kawę i kanapkę.

Borgowi oczywiście zełgał, wiedział bowiem dokładnie, w jaki sposób uprowadzi “Coparellego”. Kupi jeden ze statków siostrzanych – jeśli takowe istnieją – zaokrętuje na nim swoją grupę i wypłynie “Coparellemu” na spotkanie. Następnie przechwyci go i zamiast się wikłać w ryzykowny interes z przerzucaniem ładunku na pełnym morzu, po prostu zatopi swój statek, przeniesie jego papiery na “Coparellego”, zamaluje starą nazwę i zastąpi ją imieniem zatopionej jednostki. Po czym popłynie do Hajfy.

Wszystko wyglądało nieźle, choć był to tylko zarys planu. Co zrobić z załogą “Coparellego”? Jak wyjaśnić pozorne zaginięcie statku? Jak uniknąć międzynarodowego śledztwa w sprawie zatonięcia w morzu dziesiątek ton rudy uranowej?

Ten ostatni problem wydawał mu się tym poważniejszy, im dłużej się nad nim zastanawiał. Ilekroć zachodzi podejrzenie, że zatonął duży statek, rozpoczynają się poszukiwania zakrojone na szeroką skalę. Jednostka transportująca uran wzbudzi zainteresowanie opinii publicznej, co sprawi, że poszukiwania będą dokładniejsze niż zwykle. A co się stanie, jeśli ekipy poszukiwawcze znajdą nie “Coparellego”, lecz statek siostrzany, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa rozpoznają jako jego własność?

Przez dobrą chwilę intensywnie myślał o tym wszystkim, ale żadne rozwiązanie nie przychodziło mu do głowy. Równanie wciąż jeszcze zawierało zbyt wiele niewiadomych. W końcu nie rozwiązany problem, a może kanapka spowodowała ból w żołądku, tak że sięgnął po pastylkę.

Zaczął teraz rozmyślać nad sprawą zmylenia przeciwników. Czy dostatecznie starannie zatarł ślady? O jego planach mógł wiedzieć tylko Borg. Jeśli nawet w pokoju założono podsłuch… jeśli założono go również w najbliższej hotelu budce telefonicznej… wciąż nikt nie mógł wiedzieć, że interesuje się “Coparellim”. Zachowywał przecież nadzwyczajną ostrożność.

Popijał kawę; nagle któryś z klientów wychodząc z kafejki potrącił Dicksteina w łokieć i zawartość filiżanki wylała się na przód jego czystej koszuli.

***

– “Coparelli” – rzekł Dawid Rostow z podnieceniem w głosie, – Gdzie to ja słyszałem o statku “Coparelli”?

– I mnie ta nazwa wydaje się znajoma – oświadczył Jasif Hasan.

– Zerknijmy na wydruk komputerowy.

Siedzieli w furgonetce z urządzeniami do nasłuchu, zaparkowanej opodal hotelu “Jacobean”. Pojazd, stanowiący własność KGB, nie miał żadnych napisów, był granatowy i bardzo brudny. Choć większość przestrzeni zajmowała w nim potężna aparatura radiowa, za przednimi siedzeniami znalazło się trochę miejsca, w które wcisnęli się Rostow i Hasan. Za kierownicą siedział Piotr Tyrin. Z wielkich głośników nad ich głowami dobiegał szmer odległych rozmów i od czasu do czasu brzęk naczyń. Przed chwilą usłyszeli ledwie zrozumiałą wymianę zdań: ktoś za coś przepraszał, a następnie Dickstein mówił, że wszystko w porządku i że nic się nie stało. Odgłosy, które dochodziły potem, były już zupełnie niewyraźne.

Przyjemność podsłuchiwania rozmowy Dicksteina psuł Rostowowi fakt, że słuchał jej również Hasan, który stał się bardzo zadufany w sobie, odkąd odniósł sukces, ujawniając obecność Dicksteina w Anglii. Poczuł się takim samym zawodowym szpiegiem, jak wszyscy pozostali. Nalegał, by go wtajemniczać we wszelkie szczegóły londyńskiej operacji, i groził interwencją w Kairze, gdyby go z niej wyłączono. Rostow myślał nawet, żeby sprawdzić, czy nie blefuje, oznaczało to wszakże następny niepożądany kontakt z Feliksem Woroncowem, a Rostow nie chciał znów, za jego plecami, zwracać się z tym bezpośrednio do Andropowa. Zdecydował się zatem na inne wyjście: pozwoli Hasanowi uczestniczyć w akcji, ale zarazem ostrzeże go, by nie próbował składać Kairowi jakichkolwiek meldunków.

Hasan przejrzał wydruk i podał go Rostowowi. Kiedy Rosjanin czytał, z głośników znów popłynęły odgłosy ulicy, a potem dialog.

45
{"b":"101331","o":1}