Литмир - Электронная Библиотека

Człowiek z Euratomu jęknął jak zranione zwierzę.

– Czemu?

– Na wypadek gdyby przyszło ci do głowy wyspowiadać się swoim szefom. Młody Pierre będzie naszym zakładnikiem. Wychodź.

Nik otworzył drzwi. Mężczyzna przez chwilę stał na chodniku. Nik wrócił do wozu, Tyrin ruszył.

– Czy on to zrobi? – zapytał Hasan.

– Będzie dla nas pracował, dopóki mamy jego przyjaciela – odparł Rostow.

– A potem?

Rostow nie odpowiedział. Pomyślał, że trzeba chyba będzie zabić ich obu. Ostrożności nigdy za wiele.

***

Oto nocny koszmar Suzy.

Zielono-biały dom nad rzeką. Wieczór. Jest sama. Bierze kąpiel. Długo leży w gorącej wonnej wodzie. Potem idzie do sypialni, siada naprzeciw trójskrzydłowego lustra i pudruje się pudrem z onyksowego puzderka, które należało do jej matki.

Otwiera szafę spodziewając się, że znajdzie tam nadjedzone przez mole ubrania matki, spadające z wieszaków łachmany, zetlałe, niemal przezroczyste ze starości. Ale tak nie jest: wszystkie są czyste i nowiutkie, zalatują tylko zapachem naftaliny. Wybiera koszulę nocną, białą jak całun, i wkłada na siebie. Idzie do łóżka.

Leży nieruchomo przez długi czas, czeka, aż Nat Dickstein przyjdzie do swojej Eili. Wieczór zmienia się w noc. Rzeka szepcze. Otwierają się drzwi. W nogach łóżka staje mężczyzna i rozbiera się. Kładzie się na niej, a jej zaskoczenie rozpłomienia się pożarem od jednej małej iskierki, gdy uświadamia sobie, że to nie Nat Dickstein, ale jej ojciec. Ona zaś jest od dawna martwa. Koszula rozsypuje się w proch, jej wypadają włosy, ciało wiotczeje, a skóra na twarzy wysycha i kurczy się, odsłaniając zęby i czaszkę. Ona sama powoli zamienia się w szkielet, chociaż ten mężczyzna porusza jej ciałem. Krzyczy więc, krzyczy, krzyczy i budzi się. Leży spocona, drżąca, przerażona. Dlaczego nikt nie przychodzi i nic pyta, co się stało? W końcu z ulgą uświadamia sobie, że krzyczała we śnie. Uspokojona zastanawia się nad znaczeniem tego snu, dopóki znów nie zaśnie.

Rano jest jak zwykle radosna. I tylko jakiś nieuchwytny cień kładzie się chmurką na jej nastrój. Nie pamięta już wcale swego snu. Wie tylko, że coś odebrało jej spokój. Lecz już się nie martwi, bo przecież sen przychodzi czasem zamiast zmartwienia.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Nat Dickstein chce ukraść uran – oznajmił Jasif Hasan.

Dawid Rostow skinął potakująco głową. Myślał o czymś innym. Myślał, jak pozbyć się Jasifa Hasana.

Szli spacerkiem przez dolinę u podnóża skały, gdzie znajdowała się luksemburska starówka. Tu, nad brzegami rzeki Petrusse, rozpościerały się trawniki, rosły ozdobne drzewa i wiły się ścieżki dla pieszych. Hasan ciągnął:

– Mają reaktor atomowy w Dimonie na pustyni Negew. W budowie pomagali Francuzi i chyba dostarczyli im również paliwa. Od wojny sześciodniowej de Gaulle przerwał dostawy broni, z czego by wynikało, że wstrzymał też dostawy uranu.

To jasne, pomyślał Rostow, najlepiej uśpić podejrzenia Hasana skwapliwą zgodą.

– Bardzo typowe posuniecie Mosadu, ot tak, po prostu ukraść gdzieś uran – przyznał. – Oni właśnie myślą takimi kategoriami. Że za nimi już tylko ściana. I to pozwala im lekceważyć niuanse międzynarodowej dyplomacji.

Ze zdobytych właśnie informacji mógł wyciągnąć znacznie dalej idące wnioski niż Hasan; wpadłszy na tak ekscytujący trop, chciał na jakiś czas usunąć Araba z gry. Wiedział o egipskich planach nuklearnych w Kattarze, Hasan prawie na pewno nie miał o tym pojęcia. Kto by powierzał takie sekrety agentowi z Luksemburga?

Przez nieudolność Kairu również Izrael prawdopodobnie wiedział o egipskiej bombie. Co Izraelczycy mogliby zrobić? Własną bombę, do której potrzebowali, jak się wyraził człowiek z Euratomu, “materiału rozszczepialnego”. Dickstein pewnie spróbuje zdobyć uran do izraelskiej bomby atomowej. Ale Hasan nigdy by na to nie wpadł. Przynajmniej jeszcze nie teraz. A Rostow wcale nie zamierzał mu pomóc, bo nie chciał, by Tel-Awiw odkrył, jak krąg się zacieśnił.

Kiedy wieczorem dostanie listę, posunie się o kolejny krok. Bo z tej listy Dickstein wybrał pewnie swój cel. Rostow wolał, żeby Hasan o tym również się nie dowiedział.

Krew zaczęła krążyć szybciej w jego żyłach. Czuł się jak podczas partii szachów, gdy trzy, cztery ruchy przeciwnika układają się we wzór, a wówczas można przewidzieć atak i odeprzeć go. Nie zapomniał jeszcze powodów, dla których rozpoczął batalię z Dicksteinem – konflikt z Woroncowem, list do Andropowa i miejsce dla syna na wydziale matematyczno-fizycznym – ale te już się nie wysuwały na pierwszy plan. Liczył się kolejny ruch, liczyła się gorączka polowania i woń ściganej zwierzyny w nozdrzach. To go trzymało w napięciu i gotowości, każąc odrzucić wszelkie względy.

Hasan stał mu na drodze. Pełen chęci działania, drażliwy Hasan, dyletant i partacz kablujący do Kairu. W tym momencie stwarzał większe zagrożenie niż sam Dickstein. Mimo swoich wad wcale nie był głupi. Odznaczał się typowo lewantyńską inteligencją, niewątpliwie odziedziczoną po ojcu-kapitaliście. Mógłby się domyślić, że Rostow chce go usunąć. Dlatego trzeba zlecić mu prawdziwą robotę.

Przeszli pod mostem Adolfa; Rostow zatrzymał się, podziwiając widoki. Przypomniał mu się Oksford i nagle wpadł na pomysł, co zrobić z Hasanem.

– Dickstein wie, że ktoś go śledził, i pewnie łączy to ze spotkaniem z tobą – powiedział.

– Tak sądzisz? – spytał Hasan.

– Sam pomyśl. Idzie na spotkanie, wpada na Araba, który zna jego prawdziwe nazwisko, i zaraz ktoś mu siedzi na ogonie.

– Może i tak mu się zdaje, ale przecież nie wie na pewno.

– Masz rację. – Spojrzawszy na Hasana, Rostow uświadomił sobie, że Arab wprost uwielbia dźwięk tych słów, zwłaszcza w jego ustach. Pomyślał: “On mnie nie lubi, ale piekielnie mu zależy na mojej aprobacie. Jest dumny i ja to wykorzystam”. – Dickstein musi to sprawdzić – ciągnął. – Czy mają twoje akta w Tel-Awiwie?

Hasan wzruszył ramionami z nonszalancją starego arystokraty.

– Kto wie?

– Jak często miewałeś bezpośrednie kontakty z innymi agentami, Amerykanami, Brytyjczykami, Izraelczykami?

– Nigdy – zapewnił Hasan. – Jestem na to za ostrożny.

Rostow z trudem powstrzymał śmiech. W istocie Hasan był zbyt poślednim agentem, żeby zwróciły na niego uwagę co bardziej znaczące służby wywiadowcze, nie zrobił też dotąd nic tak ważnego, żeby się stykać z innymi szpiegami.

– Jeśli nie mają cię w aktach – ciągnął Rostow – Dickstein kontaktuje się pewnie z twoimi przyjaciółmi. Macie jakichś wspólnych znajomych?

– Nie. Nie widziałem go od czasów studenckich. Poza tym od moich przyjaciół niczego by się nie dowiedział. Oni nie wiedzą nic o moim podwójnym życiu. Nie rozpowiadam o tym na prawo i lewo.

– Ależ oczywiście, że nie. – Rostow z trudem skrywał niecierpliwość. – Tyle, że Dickstein mógł zadać kilka najzwyklejszych pytań dotyczących twojego sposobu zachowania i sprawdzić, czy pasuje do schematu faceta od cichej roboty. Choćby czy miewasz tajemnicze telefony, czy zdarza ci się nagle zniknąć, czy masz przyjaciół, których nie przedstawiasz. Widujesz jeszcze kogoś z Oksfordu?

– Nikogo spośród studentów. – Hasan wyraźnie zaczął się bronić; Rostow wiedział, że już go prawie ma. – Miewałem kiedyś kontakty z moim wydziałem. Szczególnie z profesorem Ashfordem. Raz czy dwa skontaktował mnie z ludźmi, którzy byli gotowi wyłożyć pieniądze na naszą sprawę.

– Jeśli pamiętam, Dickstein znał Ashforda.

– Oczywiście. Ashford miał katedrę języków semickich, studiowaliśmy tam obaj z Dicksteinem.

– Właśnie. Wystarczy, że Dickstein zadzwoni do Ashforda i mimochodem wymieni twoje nazwisko. Ashford powie mu, co robisz i jak się zachowujesz. A wtedy już będzie wiedział, że jesteś agentem.

– Trochę to naciągane – zauważył Hasan z powątpiewaniem.

35
{"b":"101331","o":1}