– Teraz ty powiedz, kogo kochasz – poprosił Dickstein.
– Tak. – Zastanowiła się chwilę. – Tak… – powtórzyła i położyła łyżeczkę. – Cholera, Nathaniel, myślę, że kocham ciebie.
***
Jej pierwsza myśl: Co, u diabła, strzeliło mi do głowy? Dlaczego to powiedziałam? Potem pomyślała: Wszystko jedno, powiedziałam prawdę. A na koniec: Ale dlaczego go kocham?
Nie wiedziała dlaczego, wiedziała za to kiedy. Dwa razy zdołała; wejrzeć w niego i zobaczyć prawdziwego Dicksteina: raz, kiedy mówił o londyńskich faszystach w latach trzydziestych, i drugi raz, kiedy wspomniał o chłopcu, którego ojciec zginął na wojnie sześciodniowej. W obu przypadkach zrzucił maskę. Myślała, że ujrzy małego przestraszonego człowieczka, dygocącego w kącie. A tymczasem okazywał się silny, pewny siebie i zdeterminowany. W takich momentach wyczuwała jego siłę, tak jak czuje się intensywny zapach. Aż jej się zakręciło w głowie.
Ten mężczyzna był tajemniczy, intrygujący i silny. Chciała zbliżyć się do niego, poznać jego umysł, jego skryte myśli. Chciała dotykać jego szczupłego ciała i czuć uścisk jego mocnych rąk. I patrzeć w jego smutne brązowe oczy, gdy krzyczy z rozkoszy. Pragnęła jego miłości. Coś takiego nie zdarzyło jej się nigdy przedtem.
***
Nat Dickstein wiedział, że to wszystko nie tak. Suza ustaliła swój stosunek do niego, kiedy miała pięć lat, a on był tym dorosłym, który umiał rozmawiać z dziećmi i kotami. Teraz wykorzystywał to dziecięce uczucie.
Kochał Eilę, która nie żyła. Było coś niezdrowego w jego stosunku do córki, tak do niej podobnej. Był nie tylko Żydem, lecz także Izraelczykiem. Nie tylko Izraelczykiem, ale i agentem Mosadu. Zwłaszcza on nie powinien kochać tej dziewczyny, pół-Arabki.
Zawsze gdy piękna dziewczyna zakochuje się w szpiegu, szpieg musi zadać sobie pytanie, dla jakiego wrogiego wywiadu ta dziewczyna może pracować.
Przez lata, ilekroć jakaś kobieta zwracała na niego uwagę, Dickstein wynajdywał podobne przyczyny, żeby odpłacać jej chłodem, i wcześniej czy później ona to pojmowała, odchodziła. A to, że Suza przechytrzyła jego podświadomość, atakując zbyt szybko, by dał radę się obronić, stanowiło dodatkowy powód do podejrzliwości.
Wszystko nie tak. Ale Dickstein nie dbał o to.
***
Taksówką pojechali do mieszkania, w którym miała zostać na noc. Zaprosiła go – właściciele, jej znajomi, wyjechali na wakacje – i poszli do łóżka. I wtedy właśnie zaczęły się problemy.
Z początku Suza myślała, że jest aż nazbyt podniecony, gdy stojąc w małym przedpokoju obejmował ją i całował mocno, brutalnie. I kiedy jęczał: – Och, Boże – gdy wzięła jego ręce i położyła na swoich piersiach. Zaświtała jej cyniczna myśl: już to przerabiałam, tak go podbiła moja uroda, że po prostu mnie zgwałci, a w pięć minut po wejściu do łóżka zaśnie jak kamień i zacznie chrapać. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy – łagodne, duże, brązowe. Pomyślała: cokolwiek się zdarzy, to nie będzie tak.
Zaprowadziła go do małej sypialni z oknem na podwórko. Zatrzymywała się tu tak często, że czuła się jak u siebie. W szafie i szufladach miała nawet trochę swoich rzeczy. Usiadła na brzegu wąskiego łóżka i zrzuciła buty. Dickstein stał w drzwiach. Patrzył, czekał. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
– Rozbierz się – powiedziała.
Zgasił światło.
Była zaintrygowana: trafiło ją to jak pierwszy w życiu odlot po marihuanie. Jaki on jest naprawdę? Jest chłopakiem z londyńskiego przedmieścia, ale Izraelczykiem. Czterdziestoletnim chłopcem. Drobnym mężczyzną, silnym jak koń. Trochę nietaktownym i nerwowym, ale jednocześnie opanowanym i niezwykle mocnym. Jak taki ktoś zachowuje się w łóżku?
Wśliznęła się pod prześcieradło, dziwnie rozczulona, że on chce się kochać po ciemku. Położył się obok i całował ją, teraz już delikatnie. Przebiegała rękami po jego mocnym, kościstym ciele i rozchylała usta do pocałunków. Po krótkim wahaniu odpowiedział tym samym. Domyśliła się, że nigdy przedtem tak się nie całował, a przynajmniej od bardzo dawna.
Dotykał jej teraz czule końcami palców, odkrywał jej dało, westchnął: – Och! – ze zdziwieniem w głosie, gdy natrafił na sterczący sutek. Jego pieszczoty nie miały w sobie nic z tej łatwej rutyny, którą tak dobrze znała. Był jak… – no tak, jak prawiczek. Na tę myśl uśmiechnęła się w ciemności.
– Masz takie piękne piersi – powiedział.
– Ty też – odrzekła dotykając go.
Magia zaczęła działać i Suza utonęła w doznaniach. Jego szorstka skóra, włosy na nogach, nieuchwytny męski zapach. Nagle wyczuła w nim zmianę. Przez moment myślała, że jej się zdaje, bo wciąż ją pieścił, ale wiedziała, że teraz było to mechaniczne. Myślał o czymś innym. Straciła go.
Już miała coś powiedzieć, gdy naraz odsunął ręce i szepnął:
– Nic z tego. Nie mogę.
Poczuła lęk i przemogła go. Bała się, nie o siebie, (Poznałaś, dziewczyno, w życiu dość twardych kutasów, nie licząc kilku sflaczałych), ale o niego, o jego reakcje, poczucie klęski albo wstyd i…
Objęła go obiema rękami i przytuliła mocno.
– Cokolwiek zrobisz, proszę, nie odchodź.
– Nie odejdę.
Chciała zapalić światło, żeby zobaczyć jego twarz, ale teraz byłoby to nie na miejscu. Przylgnęła policzkiem do jego piersi.
– Masz gdzieś żonę?
– Nie.
Wysunęła język, dotknęła nim jego skóry.
– Pomyślałam, że może czujesz się winny z jakiegoś powodu. Na przykład, że jestem pół-Arabką?
– Nie sądzę.
– Albo że jestem córką Eili Ashford. Kochałeś ją, prawda?
– Skąd wiesz?
– Z tego, jak o niej mówisz.
– Och. Nie czuję się winny z takich powodów, ale coś jest nie tak, pani doktor.
– Mmm. – Wychodził ze swojej skorupy. Całowała jego pierś. – Czy możesz mi coś powiedzieć?
– Chyba tak.
– Kiedy ostatnio się kochałeś?
– W czterdziestym czwartym.
– Żartujesz! – Była autentycznie zaskoczona.
– To pierwsza niedowcipna rzecz, jaką powiedziałaś.
– Ja… masz rację. Przepraszam – zawahała się. – Ale dlaczego?
Westchnął.
– Nie mogę… nie potrafię o tym mówić.
– Ale musisz. – Sięgnęła do nocnej lampki i zapaliła światło. Dickstein zamknął oczy. Oparła się na łokciu i ciągnęła: – Posłuchaj. Nic nas nie krępuje. Jesteśmy dorośli, nadzy, leżymy w łóżku i jest tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy rok. Cokolwiek na ciebie działa, nie ma w tym nic złego, naprawdę.
– Nic nie działa. – Oczy miał wciąż zamknięte.
– I żadnych sekretów. Jeśli się boisz, brzydzisz, jeśli coś cię drażni, powiedz to, musisz powiedzieć. Ja nigdy przedtem nie powiedziałam nikomu “kocham cię”. Nat. Mów do mnie, proszę.
Zapadła długa cisza. Leżał bez ruchu, z zamkniętymi oczami. W końcu się odezwał.
– Nie wiedziałem, gdzie jestem. Wsadzili mnie do bydlęcego wagonu. Wtedy jeszcze nie umiałem rozróżnić jednego kraju od drugiego. To był specjalny obóz, centrum badań medycznych. Wybierano tam więźniów z innych obozów. Wszyscy byliśmy młodzi i zdrowi. Wszyscy byliśmy Żydami. Warunki były lepsze niż w moim pierwszym obozie. Mieliśmy jedzenie, koce, papierosy. Nikt nie kradł, nie było żadnych bójek. Najpierw pomyślałem, że mam szczęście. Robili mnóstwo badań: krew, mocz, dmuchnij w tę rurę, złap piłkę, przeczytaj litery. Jak w szpitalu. Potem zaczęły się eksperymenty. Do dziś nie wiem, czy w tym wszystkim chodziło o jakąkolwiek naukową ciekawość: Na przykład kiedy ktoś robi te rzeczy ze zwierzętami, to może i tak. Może to jest interesujące, może i odkrywcze. Ale chyba ci lekarze musieli być chorzy. Nie wiem.
Przerwał, przełknął ślinę. Nie mógł o tym mówić spokojnie.
– Musisz mi powiedzieć, co się stało. Wszystko – szepnęła Suza.