– Czy ma pan tam rodzinę?
– Cały kibuc jest moją rodziną… Ale nigdy się nie ożeniłem.
– Z powodu mojej matki?
– Może. Częściowo. Jesteś bardzo bezpośrednia.
Znów poczuła, że się rumieni. Było to bardzo intymne pytanie, a przecież zadała je komuś, kogo nie znała. Ale nasunęło się właściwie samo.
– Przepraszam – powiedziała.
– Nie przepraszaj – odparł Dickstein. – Rzadko tak mi się rozmawia. Ta cała podróż jest, powiedziałbym, wypełniona przeszłością. Ma zapach przeszłości.
– To znaczy zapach śmierci.
Wzruszył ramionami.
Zapadła cisza. On mi się bardzo podoba, pomyślała Suza. Podoba mi się, gdy mówi i gdy milczy, podobają mi się jego duże oczy i ten stary garnitur. I jego wspomnienia. Chciałabym, żeby został jeszcze chwilę.
Zebrała filiżanki ze stołu, otworzyła zmywarkę. Ze spodka spadła łyżeczka i potoczyła się pod wielką starą lodówkę.
– Cholera – wyrwało się Suzie.
Dickstein ukląkł, zajrzał pod lodówkę.
– No to klops, już tam zostanie – powiedziała Suza. – To pudło jest za ciężkie, nie da się ruszyć.
Dickstein uniósł prawą ręką róg lodówki, a lewą wsunął pod spód. Po chwili wstał i wręczył łyżeczkę Suzie. Spojrzała na niego.
– Kto ty jesteś, kapitan America? To jest naprawdę ciężkie.
– Pracuję w polu. Ale co ty możesz wiedzieć o kapitanie America? Był bohaterem mojego dzieciństwa.
– Teraz też jest. Rysunki w tych komiksach są fantastyczne.
– A to ci dopiero – zdziwił się. – My musieliśmy je czytać w tajemnicy, bo uchodziły za śmiecie. A teraz się je podziwia. Zresztą słusznie.
Uśmiechnęła się.
– Naprawdę pracujesz w polu? – Wyglądał na urzędnika, nie na kogoś, kto pracuje na roli.
– Oczywiście.
– Sprzedawca wina, który rzeczywiście urabia sobie ręce w winnicy. To niezwykłe.
– Nie w Izraelu. Chyba mamy lekkiego fioła… wiesz, na punkcie ziemi.
Suza spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że jest już tak późno.
– Tata powinien być za chwilę. Zjesz z nami, dobrze? Ale będą tylko kanapki.
– Doskonale.
Pokroiła francuski chleb i chciała się zabrać do przyrządzania sałaty. Dickstein zaproponował, że ją opłucze, wiec dała mu fartuch. Po chwili spostrzegła, że znów jej się przygląda. Z uśmiechem.
– O czym myślisz?
– Coś sobie przypomniałem. Ale może cię to wprawić w zakłopotanie.
– Wszystko jedno. Mów.
– Zaszedłem tu pewnego wieczoru, około szóstej – zaczął. – Twojej matki nie było w domu. Chciałem pożyczyć książkę od twojego ojca. Ty leżałaś w wannie. Ojciec miał właśnie telefon z Francji, nie pamiętam w jakiej sprawie. Rozmawiał, a ty zaczęłaś płakać. Poszedłem na górę, wytarłem cię i ubrałem w nocną koszulę. Musiałaś mieć wtedy cztery lata, może pięć.
Suza się roześmiała. Stanął jej nagle przed oczami Dickstein w zaparowanej łazience, jak pochyla się i bez wysiłku wyjmuje ją z wanny pełnej piany. Ale w tej wizji nie była dzieckiem, lecz dorosłą kobietą z mokrym biustem i pianą między udami, a jego ręce były silne i pewne, gdy przytulał ją do siebie. Otworzyły się drzwi kuchni, wszedł ojciec i marzenie uleciało, zostawiając po sobie posmak miłostki i ślad winy.
***
Nat Dickstein pomyślał, że profesor Ashford trzyma się dobrze. Był łysy i tylko wianuszek białych włosów okalał mu tył czaszki. Trochę przytył, ruchy miał wolniejsze, ale w oczach wciąż błyszczały iskierki intelektualnej ciekawości.
– Niespodziewany gość, tatusiu – powiedziała Suza. Ashford spojrzał na niego i bez wahania wykrzyknął:
– Młody Dickstein! A niech to! Mój drogi chłopcze!
Podali sobie ręce. Uścisk był mocny.
– Jak się pan miewa, profesorze?
– Jak w raju, drogi chłopcze, zwłaszcza że moja córka jest tutaj i mnie dogląda. Pamiętasz Suzę?
– Spędziliśmy cały ranek na wspomnieniach – odparł Dickstein.
– Właśnie widzę, że już cię ubrała w fartuch. Szybko, nawet jak na nią. Mówiłem jej, że w ten sposób nigdy nie złapie męża. Zdejmuj to, chodź, napijemy się.
Uśmiechnąwszy się smętnie do Suzy, Dickstein zrobił, co mu kazano, i ruszył za Ashfordem do gabinetu.
– Sherry? – zapytał profesor.
– Odrobinę. Dziękuję. – Przypomniał sobie nagle o celu swojej wizyty. Musi wydobyć od Ashforda informacje bez wzbudzania podejrzeń. Na parę godzin mógł zapomnieć o obowiązkach, lecz teraz czas wracać do pracy. Spokojnie, tylko spokojnie, pomyślał.
Profesor podał mu szklaneczkę jasnego sherry.
– No a teraz powiedz mi, co się z tobą działo przez te wszystkie lata?
Dickstein sączył sherry. Było bardzo wytrawne, takie, jakie lubiano pić w Oksfordzie. Opowiedział profesorowi historyjkę, którą wcześniej uraczył Hasana i Suzę: szukanie rynków zbytu na izraelskie wino. Pytania Ashforda zdradzały znawcę problemów regionu. Czy młodzi ludzie przenoszą się z kibuców do miast? Czy czas i dobrobyt nie naruszyły idei komunalizmu wśród mieszkańców kibuców? Czy europejscy Żydzi wchodzą w związki rodzinne z Żydami afrykańskimi i lewantyńskimi? Odpowiedzi Dicksteina brzmiały „tak”, “nie” i “raczej nie”. Ashford kurtuazyjnie unikał wszelkich kwestii dotyczących ich poglądów na moralność polityczną Izraela, bo tu się różnili, niemniej w jego pytaniach, jakkolwiek bezstronnych, dał się wyczuć cień nadziei na złe wieści.
Zanim Dickstein miał okazję wypytać profesora, Suza zawołała ich do kuchni na lunch. Francuskie kanapki były wielkie i smakowite. Otworzyła butelkę czerwonego wina. Dickstein zrozumiał, dlaczego Ashford przybrał na wadze.
– Parę tygodni temu wpadłem na kolegę. W Luksemburgu, kto by pomyślał? – powiedział, kiedy wypili kawę.
– Na Jasifa Hasana? – spytał profesor.
– Skąd pan wie?
– Byliśmy w kontakcie. Wiem, że mieszka w Luksemburgu.
– Często pan go widywał? – Spokojnie, tylko spokojnie.
– Kilka razy w ciągu tych wszystkich lat. – Ashford przerwał. – Trzeba tu zaznaczyć, Dickstein, że wojny, które dały ci wszystko, jemu wszystko zabrały. Jego rodzina straciła majątek i poszła do obozu uchodźców. Nic dziwnego, że czuje pewne rozgoryczenie wobec Izraela.
Dickstein pokiwał głową. Był już prawie pewien, że Hasan bierze udział w grze.
– Widziałem go bardzo krótko, śpieszyłem się na samolot. Co jeszcze u niego słychać?
Ashford zmarszczył brwi.
– Sprawiał wrażenie, jakby był… distrait – dokończył nie znajdując odpowiedniego słowa w języku angielskim. – Nagłe zlecenia, umówione spotkania, dziwne telefony o najróżniejszych porach, tajemnicze zniknięcia. Możliwe, że to typowe dla wywłaszczonego arystokraty.
– Możliwe – przyznał Dickstein. Faktycznie zaś było to typowe dla agenta. Teraz miał już stuprocentową pewność, że spotkanie z Hasanem go spaliło. – Widuje pan kogoś jeszcze z mojego roku? – zapytał.
– Tylko starego Toby’ego. Zasiada w parlamencie z ramienia konserwatystów.
– Kapitalne! – rzucił rozbawiony Dickstein. – Zawsze przemawiał jak rzecznik opozycji, pompatycznie i zarazem trzymając się w defensywie. Świetnie, że znalazł miejsce dla siebie.
– Jeszcze kawy, Nat? – zaproponowała Suza.
– Nie, dziękuję. – Wstał. – Pomogę ci w sprzątaniu, a potem muszę już wracać do Londynu. Tak się cieszę, że was zastałem.
– Tata posprząta. – Suza uśmiechnęła się. – Mamy taką umowę.
– Obawiam się, że tak – przyznał Ashford. – Ona nie zamierza się dla nikogo zaharowywać, a już najmniej dla mnie. – Ta uwaga zdziwiła Dicksteina, gdyż była zupełnie nieprawdziwa. Być może Suza nie stoi przy ojcu na posterunku dzień i noc, ale opiekuje się nim jak żona.
– Wyjdę z tobą na miasto – powiedziała. – Poczekaj, tylko coś na siebie włożę.
Profesor na pożegnanie uścisnął mu dłoń.
– Prawdziwa przyjemność widzieć cię, chłopcze, prawdziwa przyjemność.
Suza wróciła w sztruksowej kurtce. Ashford odprowadził ich do drzwi, z uśmiechem pomachał ręką.
Na ulicy Dickstein odzywał się tylko po to, by móc na nią patrzeć. Oprócz kurtki i spodni, z takiego samego czarnego sztruksu, miała jeszcze na sobie luźną kremową bluzkę, chyba z jedwabiu. Podobnie jak matka, wiedziała, w co się ubrać, żeby podkreślić piękno lśniących ciemnych włosów i smagłej skóry. Dickstein podał jej ramię – gest trochę staromodny, lecz chciał czuć jej dotyk. Bez wątpienia, miała w sobie taki sam fizyczny magnetyzm jak matka, coś, co przepełniało mężczyzn pożądaniem, chęcią posiadania. Nie była to jednak zwykła żądza, raczej pragnienie posiadania pięknego przedmiotu, który nigdy nie zostanie odebrany. Dickstein miał już swoje lata, toteż wiedział, jak zwodnicze okazują się takie uczucia, wiedział też, że Eila Ashford nie mogła dać mu szczęścia. Ale córka promieniowała jeszcze czymś, czego brakowało matce – ciepłem. Jaka szkoda, że już nigdy nie zobaczy Suzy. Kto wie, z czasem mógłby… No cóż. To przecież niemożliwe.