Литмир - Электронная Библиотека

– Świetnie. Ale czy ten…

– Milczeć! – rzucił Rostow. – Żadnych nazwisk. Za dziesięć minut.

– Tak jest, przepraszam, ja…

Rostow odłożył słuchawkę. Co za idiotów znów wynajął ten Kair? Oczywiście takich, co to wypaplają twoje prawdziwe nazwisko w słuchawkę hotelowego telefonu. Zapowiadało się gorzej, niż myślał.

Był czas, kiedy przesadzał w profesjonalnym podejściu do sprawy, i żeby uniknąć zasadzki, gasił światło i wpatrując się w drzwi czekał z pistoletem w ręce na umówionego człowieka. Teraz uważał takie zachowanie za przesadne i zostawiał je aktorom filmów telewizyjnych. Nadzwyczajne środki ostrożności nie były w jego stylu. Nie nosił nawet broni, w razie gdyby celnikom na lotnisku zachciało się przeszukać jego bagaże. Ale różne bywają środki ostrożności i różna bywa broń. Miał przy sobie kilka drobiazgów używanych w KGB, a wśród nich elektryczną szczoteczkę do zębów, która wydawała dźwięk uniemożliwiający podsłuch, miniaturowy polaroid i sznurowadło do duszenia ofiary.

Szybko rozpakował walizeczkę. Było tam niewiele rzeczy – maszynka do golenia, szczoteczka do zębów, dwie amerykańskie niemnące się koszule i zmiana bielizny. Wyciągnął z barku butelkę i nalał do szklanki alkoholu. Szkocka whisky to dodatkowa darmowa atrakcja pracy za granicą. Dokładnie po dziesięciu minutach usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył. Do pokoju wszedł Jasif Hasan.

Hasan uśmiechnął się szeroko.

– Jak się masz?

– Witam – odparł sztywno Rostow i podał mu rękę.

– To już dwadzieścia lat… jak sobie radzisz?

– Ciągle mnóstwo pracy.

– Więc znów się spotykamy, po tylu latach, i to z powodu Dicksteina!

– Tak. Siadaj. Porozmawiajmy o Dicksteinie. – Rostow usiadł, Hasan poszedł w jego ślady. – Ustalmy aktualne fakty – ciągnął Rostow. – A więc spotkałeś Dicksteina, potem twoi ludzie widzieli go znów na lotnisku w Nicei. Co stało się później?

– Odbył z przewodnikiem wycieczkę po elektrowni jądrowej, po czym zgubił ogona – powiedział Hasan. – I raz jeszcze straciliśmy go z oczu.

– Musimy bardziej się starać. – Rostow nie ukrywał niezadowolenia.

Hasan uśmiechnął się (Rostow uznał, że ma uśmiech subiekta).

– Gdyby nie był agentem – powiedział – który potrafi rozpoznać ogona i zgubić go, nie musielibyśmy tak bardzo się nim zajmować, nieprawdaż?

Rostow zignorował tę uwagę.

– Czy używał samochodu?

– Tak. Jeździł wynajętym peugeotem.

– Aha. Co wiesz o jego ruchach przedtem, gdy przebywał tutaj, w Luksemburgu?

Hasan rozpoczął płynną, rzeczową relację dostosowaną do narzuconej przez Rostowa konwencji rozmowy o interesach.

– Mieszkał tydzień w hotelu “Alfa” pod nazwiskiem Ed Rodgers. Jako swój adres podał paryską filię redakcji pisma “Science International”. Istnieje takie pismo i faktycznie posługuje się takim adresem, choć jest to tylko kontakt pocztowy, faktycznie też zatrudniano tam współpracownika o nazwisku Ed Rodgers, ale nie odzywał się do nich od przeszło roku.

Rostow skinął głową.

– Jak zapewne wiesz, to typowy Mosadowski kamuflaż. Ładna historyjka i logiczna. Coś jeszcze?

– Tak. W noc poprzedzającą jego wyjazd zdarzył się wypadek przy rue Dicks. Znaleziono dwóch pobitych ludzi. Wyglądało to na profesjonalną robotę… precyzyjnie połamane kości i tak dalej. Policja nie bierze się do tego. Poszkodowani byli znani jako złodzieje, działali w pobliżu nocnego klubu dla homoseksualistów.

– Obrabiali pedałów, gdy tamci wychodzili z klubu?

– Można by tak powiedzieć. W każdym razie nic nie wskazuje na to, że Dickstein ma z tym wypadkiem coś wspólnego. Prócz tego, że potrafiłby to zrobić i że był w tym czasie w Luksemburgu.

– To wystarczy, by go podejrzewać – powiedział Rostow. – Czy myślisz, że Dickstein jest homoseksualistą?

– Możliwe, chociaż Kair mówi, że nie ma nic takiego w jego aktach, więc musiałby być szalenie dyskretny przez te wszystkie lata.

– A więc zbyt dyskretny, by udać się do pedalskiego klubu, zwłaszcza mając zadanie do wypełnienia. Twój argument sam się zbija, czyż nie?

Na twarzy Hasana pojawił się cień złości.

– Więc co ty o tym myślisz? – zapytał.

– Myślę, że znalazł informatora wśród pedałów. – Wstał i zaczął przemierzać pokój w tę i z powrotem. Czuł, że jeśli chodzi o Hasana, jest na dobrej drodze. Z niczym nie przesadził. W niczym go nie upewnił. Można się było nieco rozluźnić. – Zastanówmy się chwilę. Dlaczego się kręcił wokół elektrowni jądrowej?

– Od wojny sześciodniowej – wyjaśniał Hasan – stosunki między Francją a Izraelem się zepsuły. De Gaulle przerwał dostawy broni. Być może Mosad planuje jakiś odwet. Na przykład wysadzenie reaktora?

Rostow pokręcił głową.

– Nawet Izraelczycy nie są tak nieodpowiedzialni. Poza tym dlaczego Dickstein znalazł się w Luksemburgu?

– Kto to może wiedzieć.

Rostow znów usiadł.

– Co tu jest, tu, w Luksemburgu? Z jakiego powodu to miejsce może być ważne? Dlaczego na przykład tutaj znajduje się twój bank?

– Bo jest to ważna stolica europejska. Mój bank mieści się tutaj, bo tutaj mieści się Europejski Bank Inwestycyjny. Ale jest tu jeszcze kilka instytucji Wspólnego Rynku. Na przykład Centrum Europejskie na Kirchberg Plateau.

– Jakie instytucje?

– Sekretariat Parlamentu Europejskiego, Rada Ministrów, Pałac Sprawiedliwości. No i Euratom.

Rostow spojrzał na Hasana.

– Euratom?

– To skrót od Europejska Komisja Energii Atomowej, ale każdy…

– Ja wiem, co to jest – powiedział Rostow. – Nie dostrzegasz związku? Przylatuje do Luksemburga, gdzie Euratom ma swoją główną siedzibę, a potem jedzie zwiedzać reaktor jądrowy.

Hasan wzruszył ramionami.

– Interesująca hipoteza. Co pijesz?

– Whisky. Poczęstuj się. O ile sobie przypominam, Francuzi pomogli zbudować Izraelczykom reaktor jądrowy. A teraz prawdopodobnie wstrzymali pomoc. Być może Dicksteinowi chodzi o tajemnice naukowe.

Hasan nalał sobie drinka i usiadł.

– Jak będziemy działać, ty i ja? Mam rozkaz współpracować z tobą.

– Mój zespół przybywa dziś wieczorem – powiedział Rostow. A w duchu pomyślał: “Współpracować? Do diabła, będziesz wykonywał moje rozkazy”. – Używam zawsze tych samych dwóch ludzi, Nika Bunina i Piotra Tyrina. Znakomicie pracuje nam się razem. Oni wiedzą, jakie lubię metody. Chcę, byś pracował z nimi i robił to, co ci powiedzą. Dużo się nauczysz, to bardzo dobrzy agenci.

– A moi ludzie…

– Nie są nam już potrzebni – przerwał Rostow pośpiesznie. – Mały zespół jest najlepszy. Pierwszym naszym zadaniem będzie teraz upewnić się, czy i kiedy Dickstein wraca do Luksemburga.

– Trzymam człowieka na lotnisku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Dickstein musiał to wziąć pod uwagę, nie przyleci samolotem. Musimy obstawić inne miejsca. Możliwe, że zjawi się w Euratomie.

– Tak, w gmachu Jeana Monneta.

– Możemy zdobyć kontakt z hotelem “Alfa”, przekupić człowieka w recepcji, ale Dickstein pewnie tam nie wróci. Ani do klubu przy rue Dicks. Powiedziałeś, że wynajął samochód.

– Tak, we Francji.

– Mógł go porzucić. Wiedział, że znacie numery. Zadzwoń do wypożyczalni i dowiedz się, gdzie go porzucił. Pozwoli to nam ustalić, w jakim kierunku podróżuje.

– Zrobione.

– Moskwa przesłała jego fotografię telegraficznie, więc nasi ludzie będą go szukać we wszystkich stolicach świata. – Rostow dokończył drinka. – Złapiemy go. Jeżeli nie tak, to inaczej.

– Naprawdę tak myślisz? – zapytał Hasan.

– Grałem z nim w szachy, wiem, jak rozumuje. Jego ruchy otwierające są typowe, łatwe do przewidzenia. Potem nagle robi coś zupełnie nieoczekiwanego, zwykle wysoce ryzykownego. Musisz tylko czekać, aż nadstawi karku. Sam ci położy głowę na pieńku.

– O ile pamiętam, wtedy z nim przegrałeś – zauważył Hasan.

Rostow uśmiechnął się złowróżbnie.

– Zgadza się, ale teraz gramy naprawdę – wycedził.

27
{"b":"101331","o":1}