– To nic nowego – zauważył Dickstein. – Wyłącznie frazesy w duchu “pokój za wszelką cenę”. Spodziewam się, że ten bystrzaczek Ministerstwa Obrony za taki referat już dawno poszedł na zieloną trawkę.
– Podwójny błąd, przyjacielu. Facet doszedł do wniosku, że powinniśmy zadać ostateczny cios armii arabskiej, kiedy następnym razem przekroczy nasze granice. Czyli że musimy mieć broń jądrową.
A wiec to takie buty! Dickstein aż gwizdnął z wrażenia. Ten szaleńczy pomysł wydawał się oczywisty, dopóki pozostawał w sferze projektów. Ale gdyby wprowadzić go w życie, mógł zmienić wszystko. Dickstein zastanawiał się nad tym w milczeniu. Nasuwały się tysięczne pytania. Jak wygląda sprawa od strony technicznej? Czy można liczyć na pomoc Amerykanów? Co na to rząd izraelski? Czy Arabowie mogą odpowiedzieć własną bombą?
– Do diabła! – Wreszcie się połapał. – Bystry chłopak z ministerstwa! To przecież projekt Mosze Dajana.
– Bez komentarza – uśmiechnął się Borg.
– I rząd się na to zgodził?
– Była długa debata. Starsi politycy widzieli już Bliski Wschód zmieciony z powierzchni ziemi przez broń nuklearną. Opozycja natomiast wyrażała przekonanie, że jeśli my będziemy mieli bombę, to Arabowie też się o nią postarają, i znajdziemy się w punkcie wyjścia. Okazało się to grubą pomyłką. – Borg wyjął z kieszeni małe plastikowe pudełko.
Dickstein zapalił światło. Pudełeczko miało około półtora cala kwadratowego powierzchni, było płaskie, w kolorze niebieskim. Wewnątrz znajdowała się papierowa koperta nie przepuszczająca światła.
– Co to jest? – zapytał.
– W lutym przyjechał do Kairu fizyk Friedrich Schulz. Jest Austriakiem, ale pracuje w USA. Niby to bawił w Europie na wakacjach, tyle że lot do Kairu opłacił mu rząd egipski. Śledziłem go, ale on zgubił mojego człowieka i na czterdzieści osiem godzin zniknął gdzieś na Pustyni Zachodniej. Wiemy od CIA, ze zdjęć satelitarnych, że rozpoczęto tam jakąś ważną budowę. Po powrocie Schulz miał to w kieszeni. To dozymetr. Koperta nie przepuszczająca światła zawierała kawałek zwykłej błony fotograficznej. Nosi się to w kieszeni, w klapie albo przy pasku od spodni. Jeśli się otrzyma jakąś dawkę promieniowania, klisza po rozwinięciu będzie naświetlona. Taki dozymetr musi nosić rutynowo każda osoba, która przebywa – czy to zwiedzając, czy pracując – na terenie elektrowni jądrowej.
– A więc twoim zdaniem Arabowie już konstruują bombę atomową. – Dickstein zgasił światło i oddał Borgowi pudełko.
– To fakt – odpowiedział Borg trochę za głośno.
– Czyli rząd wyraził zgodę na produkcję bomby.
– W zasadzie tak.
– To znaczy?
– Są pewne trudności. Sam mechanizm tego interesu jest prosty. Każdy, kto potrafi wyprodukować bombę konwencjonalną, może wyprodukować też jądrową. Problem tkwi w zdobyciu materiału wybuchowego, plutonu. Uzyskuje się go w reaktorze atomowym jako produkt uboczny. Reaktor w końcu mamy. W Dimonie, na pustyni Negew. Wiedziałeś chyba o tym?
– Tak.
– To tajemnica poliszynela. Natomiast nie dysponujemy aparaturą do uzyskiwania plutonu ze zużytego paliwa. Moglibyśmy nawet zbudować odpowiednią instalację, ale nie mamy własnego uranu, żeby go przepuścić przez reaktor.
– Poczekaj. – Dickstein zmarszczył brwi. – Musimy mieć uran na paliwo do normalnej pracy reaktora.
– Owszem. Dostajemy go z Francji, ale pod warunkiem, że zwracamy zużyte paliwo, czyli że oni otrzymują pluton.
– A inni dostawcy?
– Narzuciliby te same warunki, zgodnie z ogólnie obowiązującymi przepisami o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej.
– A czy ludzie z Dimony nie mogliby zachachmęcić trochę zużytego paliwa, nie zwracając niczyjej uwagi? – zapytał Dickstein.
– Nie. Znając ilość dostarczanego uranu, można precyzyjnie obliczyć ilość otrzymanego plutonu. Waży się go bardzo starannie, to drogi surowiec.
– Czyli sprawa rozbija się o uran?
– Właśnie.
– A istnieje jakieś rozwiązanie?
– Tylko jedno. Ty go ukradniesz.
Dickstein wyjrzał przez okno. Na polu, w poświacie księżyca, ujrzał stado owiec, przy nim pasterza – Araba z kijem w ręce. Scena jak z Biblii. A wiec takie było jego zadanie. Wykraść uran dla krainy mlekiem i miodem płynącej. Poprzednio trzeba było dla niej w Damaszku zabić przywódcę terrorystów, jeszcze wcześniej, w Monte Carlo, zmusić szantażem bogatego Araba, żeby przestał opłacać fedainów.
Kiedy Borg mówił o polityce, Schulzu i reaktorach jądrowych, Dickstein zapomniał o swych obawach. Ale teraz uświadomił sobie, że te sprawy dotyczą go osobiście. Powrócił strach, a wraz z nim wspomnienia. Po śmierci ojca jego rodzina znalazła się w skrajnej nędzy. Kiedy przychodzili wierzyciele, Nata wysyłano do drzwi, żeby mówił, że mamy nie ma w domu. Mając trzynaście lat zdał sobie sprawę, jakie to upokarzające, albowiem ci ludzie wiedzieli, że on klanie, on wiedział, że oni wiedzą, patrzyli więc na niego z mieszaniną wzgardy i litości, co dotykało go do żywego. Nigdy tego nie zapomniał – a teraz tamto uczucie wracało, jakby wygrzebane z podświadomości, kiedy taki ktoś jak Borg mówił coś w tym rodzaju: “Nathianielku, ukradnij trochę uranu dla swojej ojczyzny”.
Matki w takich sytuacjach pytał zawsze: “Naprawdę muszę?” Ale teraz rozmawiał z Borgiem.
– Czy koniecznie trzeba go ukraść? – powiedział. – Dlaczego nie można go kupić i po prostu odmówić zwrotu do dalszej przeróbki?
– Bo wtedy wszyscy by się dowiedzieli, co jest grane.
– I co z tego?
– Na dalszą przeróbkę potrzeba wielu miesięcy. W tym czasie mogłyby nas spotkać dwie poważne przykrości: po pierwsze Egipcjanie przyśpieszyliby swoje prace, po drugie Ameryka użyłaby wszelkich nacisków, żebyśmy zaniechali produkcji.
– Więc chcesz, żebym ukradł ten materiał i żeby nikt się nie dowiedział, że go mamy?
– Więcej. – Głos Borga brzmiał szorstko i ochryple. – Nikt się nie może dowiedzieć, że w ogóle miała miejsce taka kradzież. To ma wyglądać, jakby surowiec po prostu zaginął. Właściciele, a także agencje międzynarodowe, w związku z jego zniknięciem wpadną w takie tarapaty, że zatuszują całą sprawę. A kiedy odkryją, że zostali obrabowani, będą się obawiali kompromitacji.
– Ale w końcu mogą to ujawnić.
– Wtedy będziemy już mieli bombę.
Dotarli nad brzeg morza, do drogi łączącej Hajfę z Tel-Awiwem. Podczas gdy samochód przedzierał się przez noc, Dickstein parę razy rzucił okiem na fale Morza Śródziemnego; niczym szlachetne kamienie połyskiwały w świetle księżyca. Kiedy się wreszcie odezwał, nuta rezygnacji w jego głosie samego go zaskoczyła.
– Ile uranu potrzebujemy?
– Na dwanaście bomb. Około stu ton rudy.
– Do kieszeni tego nie schowam. – Dickstein zmarszczył brwi. Ile by kosztowało, gdybyśmy chcieli kupić rudę?
– Nieco ponad milion dolarów.
– I myślisz, że tamci to tak po prostu zatuszują?
– Jeśli dobrze wykonasz robotę.
– Czyli jak?
– To już twoja sprawa, Piracie.
– Nie jestem pewien, czy to się da zrobić.
– Musi się dać. Powiedziałem premierowi, że ruszymy sprawę. Od tego zależy moja kariera, Nat.
– Mam gdzieś twoją zasraną karierę.
Borg, dotknięty takim lekceważeniem, zapalił nerwowo następne cygaro. Dickstein uchylił okno, żeby trochę przewietrzyć. Jego nagła niechęć nie miała nic wspólnego z niezręczną uwagą Borga o charakterze osobistym. Stanowiła raczej typowo męski sprzeciw wobec niepojętej właściwości tego człowieka: wszyscy ogromnie łatwo mu ulegali. Ponadto nękały Dicksteina koszmarne wizje: chmury w kształcie grzyba nad Jerozolimą i Kairem, pola bawełny po obu stronach Nilu i winnice u wybrzeży Morza Galilejskiego tonące w pyle radioaktywnym, Bliski Wschód trawiony ogniem i nienormalne, kalekie dzieci przez całe pokolenia.
– Wciąż uważam, że jest szansa na pokój – powiedział.
– Nie wiem. Nie mieszam się do polityki – wzruszył ramionami Borg.
– Gówno prawda!
– Zauważ – westchnął Borg – że jeśli oni będą mieli bombę, my też musimy ją mieć, prawda?