Литмир - Электронная Библиотека

– Stało się coś?

– Skądże – skłamał – wziąłem wolne, bo trzeba drzwi wstawić.

Nie uwierzyła, lecz znała go zbyt dobrze by wiedzieć, że molestowaniem nic nie wskóra. Ochłonie chłop, to sarn opowie. Podsunęła mu kopertę.

– Przynieśli z komitetu. Podobno pilne.

Pismo było krótkie. Komisja Kontroli Partyjnej domaga się stanowczo, by dziś o godzinie piętnastej stawił się „w sprawie własnej" oraz informuje uprzejmie, że w posiedzeniu weźmie udział delegat z Warszawy.

– Jeszcze tego brakowało – westchnął. – Dostałem kopa z prawej, a teraz zdaje się przyleją mi z lewej. Pełnia szczęścia.

Wolny czas wypełniła naprawa wejścia. Przywiózł bagażówką nowe drzwi, dopasował, wstawił do futryny. Kikut starych skrócił i owinął papierem pakowym: w sam raz prezent dla delegata z Warszawy. Odprężony, siadł do obiadu. Między jednym kęsem a drugim opisał taczkową podróż, z końcową refleksją, która zdumiała Maleńką:

– W gruncie rzeczy żal mi tych solidarnościowych palantów. Wyobrażają sobie, że wystarczy z zegarka wyrzucić parę czerwonych śrubek, wkręcić w ich miejsce białe, pokropić wodą święconą, a mechanizm będzie funkcjonował inaczej, lepiej. Rozczarują się, bo cholerny czasomierz wskaże jak poprzednio tylko dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dorwą się do władzy by rozkwasić sobie gęby o twardą rzeczywistość.

Z pięcioosobowego zespołu orzekającego, który miał rozpatrywać zarzuty przeciw niemu, nie znał nikogo. Przewodniczył starszy mężczyzna o spracowanych dłoniach, w pstrokatej koszuli z kołnierzykiem wyłożonym na marynarkę. Oskarżyciel został przedstawiony:

– Towarzysz Krabuś, dziennikarz, reprezentuje Centralną Komisję Kontroli Partyjnej.

– Znam towarzysza – powiedział Śliwa – czytuję jego organ.

– Tym lepiej – odparł Krabuś – nie możecie więc twierdzić, że nie znacie stanowiska partii wobec węzłowych problemów.

– Mam rozumieć, że to właśnie wasza gazeta wspomniane stanowisko reprezentuje?

– Oczywiście.

– Towarzyszu przewodniczący, proszę przejść do rzeczy. Nie wezwaliście mnie chyba po to, bym słuchał dowcipów redaktora.

Zbił oskarżyciela z pantałyku; na chwilę zaniemówił. Śliwa przyglądał mu się z niechęcią. Był dlań uosobieniem dwulicowości i karierowiczowstwa. Chwalił pod niebiosa słowem i piórem ekipę Bieruta, a gdy nadszedł rok 1956 szybko zmienił front i pisał peany na cześć Gomułki, zaś dla poprzedniego idola miał tylko słowa wzgardy. W roku 1970 włączył się błyskawicznie do chóru apologetów Gierka, a Gomułkę jął potępiać z neoficką gorliwością. W roku 1980 znów to samo – Gierka pod but, a dla jego następców hymny pochwalne. Zaskakujące zmiany frontu, dokonywane w porę, pozwalały wprawdzie utrzymać posadę, lecz politycznej kariery nie zrobił. Niespełnione ambicje jak robak toczyły jego jestestwo i w miarę upływu czasu garbił się, siwiał, na twarz wpełzały zmarszczki, zapewne sypiać nie mógł w obawie, by nie wypaść z gry, on, wszechpotężny – w swoim mniemaniu -dyktator opinii publicznej. Ściślej rzecz biorąc – części tej opinii, a jeszcze bardziej rzecz precyzując, warszawskiego odłamu inteligencji, który zwykł uważać się za opiniotwórczy nie dostrzegając, że małpuje poglądy już wypowiedziane przez suflerów.

– Centralna Komisja Kontroli uważa, że wy, towarzyszu Śliwa – wyjaśniał przewodniczący – dopuściliście się awanturnictwa politycznego, łamania dyscypliny partyjnej i czynów sprzecznych z programem PZPR. Obszerne uzasadnienie zarzutów w aktach.

– Otóż to – kontynuował Krabuś mowę oskarżycielską. – Czymże bowiem jeśli nie awanturnictwem jest okupowanie plebani…

– Zakrystii, redaktorze.

– …zakrystii, co tak szerokim echem1 odbiło się w zagranicznych środkach przekazu? Komu to miało służyć? Wrogom Polski, którzy skwapliwie wykorzystali incydent do zaostrzenia ataków na władzę ludową.

– A okupowanie szkoły przez wojujących klerykałów nie jest awanturnictwem? Zajmowanie gmachów państwowych przez „Solidarność" nie jest awanturnictwem? Paraliżowanie gospodarki strajkami nie jest awanturnictwem?

– Proszę mi nie przerywać! – zapienił się oskarżyciel. – Warn damy głos na końcu. Chcieliście zaognić sytuację w kraju? Tak. Storpedować pojednawcze wysiłki władz? Tak. Działaliście bez porozumienia z instancjami? Tak. Czy to nie wy na szkoleniu stwierdziliście publicznie, że – cytuję – tylko siąść i płakać, żeśmy do władz wybrali ludzi bez jaj i z wodogłowiem? Wniosek nasuwa się jeden: człowiek do takiego stopnia nieodpowiedzialny nie może być członkiem partii. Proszę towarzyszy, musimy sobie uświadomić, że lewacy stanowią istotne zagrożenie dla linii reform, wypracowanych przez kierownictwo.

– Słuchamy was, towarzyszu Śliwa – rzekł przewodniczący, gdy redaktor usiadł i zaczął sapać nad swoimi notatkami.

– Pozwolę sobie zauważyć, że towarzysz Krabuś powołuje się na program, który nie istnieje; stary stracił aktualność, nowy zostanie dopiero uchwalony na Zjeździe. Powołuje się na wypracowaną przez kierownictwo linię, choć trudno ją dostrzec. Chyba, że za ową linię uznamy łańcuch niekonsekwencji i kapitulanctwa, namotany przez ostatni rok. Nazywa mnie lewakiem, a – jeśli wolno spytać – jestem członkiem włoskich Czerwonych Brygad, niemieckiej Frakcji Czerwonej Armii, latynoskiego Sendere Luminoso? Podkładałem bomby, dokonywałem zamachów terrorystycznych? Na czym więc to moje lewactwo polega? Co wspólnego z partyjną oceną ma obrzuca nie epitetami człowieka, który usiłuje wyrażać poglądy inne niż towarzysz Krabuś i jego przyjaciele?

– Nie chodzi o moje poglądy, tylko o stanowisko partii.

– Co w waszym rozumieniu jest równoznaczne. A przecież właśnie wasza publicystyka patronuje rozbijackim strukturom, głosi pochwałę kapitalizmu i, żeby było śmieszniej, rehabilituje dogmatyków z lat pięćdziesiątych, którzy za swe zbrodnie powinni gnić w więzieniu.

– To jest demagogia! – oburzył się redaktor, rzucając długopisem o stół.

– Takie są fakty. Siedzicie okrakiem na barykadzie, zerkacie w prawo, a wierzgacie w lewo: oto istota rzeczy.

– Nie pozwolę siebie obrażać!

– Przepraszam, powinienem docenić subtelność charakteru mego oskarżyciela. Jego zdumiewającą troskę, by nie narazić się zachodnim kolegom po piórze. Nie ważna społeczna istota konfliktów w kraju, ważne natomiast, co o nich mówią za granicą. Z taką busolą można tylko polski okręt wprowadzić na mieliznę albo roztrzaskać o skały.

– Skończyliście?

– Jedno zdanie. Ponieważ zjazd wybierze władze, również nowy skład Centralnej Komisji Kontroli, proponuję, by moja sprawę odłożyć.

– Jestem przeciw! – stwierdził stanowczo Krabuś.

– Czyżby redaktor obawiał się, że przepadnie w głosowaniu?

Pytanie zawisło w próżni. Śliwa z kąta dobył swój rekwizyt, rozpakował. Ułomek drzwi prezentował się okazale, zwłaszcza napis „Śmierć komunie"; powiało spalenizną.

– Prezent dla towarzysza delegata -wyjaśnił – niech sobie postawi na biurku. Będzie przypominał wizytę w naszym miasteczku i pewnego lewaka, którego dziś w nocy omal nie sfajczono żywcem wraz z rodziną.

Przewodniczący kazał Śliwie wyjść na korytarz ponieważ zespół musi się naradzić. Siadł opodal popielniczki i zapalił fajkę. Spoza drzwi dochodziły podniesione głosy, trwała zażarta dyskusja. Na parapecie okna harcowały wróble. Czemu uczepili się właśnie mnie -myślał. Widocznie towarzysze w stolicy potrzebują pretekstu, by ukazać swe liberalne oblicze. Opiszą, potępią, odetną się od betonu w Trzydębach, podziwiajcie narody jakie duszyczki nieskazitelne, chrześcijańskiej pokory pełne. Walą ich w jeden policzek, a oni czym prędzej podstawiają drugi. Pomoże im jak umarłemu kadzidło.

Do tej pory nie zastanawiał się głębiej nad znaczeniem tego, co robi. Bieg wydarzeń narzucał normy postępowania, wybór istniał tylko między biernością, a przeciwstawieniem się zjawiskom szkodliwym – jego zdaniem – dla kraju, w sposób najskuteczniejszy. Nie próbował kwalifikować swych decyzji, żołnierz na pierwszej linii frontu również kieruje się jednym przykazaniem – musi walczyć, jeśli chce przetrwać i przyczynić się do zwycięstwa; obce są mu kalkulacje sztabowców. Dopiero dzisiaj zrozumiał, że postawa takich jak on szeregowych członków partii, ma wymiar polityczny sięgający poza jego parktykularny horyzont.

17
{"b":"101057","o":1}