– Pójdziemy razem… – rzekł bosman. Ikonen i Hadejnen usiedli na zwojach lin.
Olaf Nilsen spokojnie przyglądał się, jak bosman z Christiansenem ściągali ciężki brezent z rumu. Później spojrzał na nieruchome ciało sztormana i ślady krwi na pokładzie.
Gdzie są Mikołaj Skalny i kuk? – myślał Nilsen. – Podczas bójki nie zauważyłem ich. Co się z nimi stało?
Olaf Nilsen nie wiedział, co się działo na szonerze od chwili, gdy do załogi wstąpili Polacy.
Gdy na pokładzie szonera zjawił się Pitt Hardful, człowiek z innego świata, przyniósł on z sobą jakiś nowy powiew, zanikły od dawna, lecz budzący myśl i wspomnienia nieraz rzewne lub gorzkie. Jednak tylko dwoje ludzi odczuło ten powiew. Jednym z nich był Otto Lowe, czyli Elza – kobieta, jak zwykle, nawet w chwili upadku wrażliwa i podatna na zew szlachetny. Nazwała ona ten nowy powiew po swojemu – „jasnym życiem".
Drugim człowiekiem, który wyczuł też coś nowego, wrywającego się do wspólnego życia na okręcie, był Olaf Nilsen. Na razie walczył z tym uczuciem ciągłego zakłopotania i jakby wstydu za przeszłość, lecz później, poznawszy bliżej Pitta i zrozumiawszy jego poglądy, pomyślał stojąc kiedyś na warudze:
Prawe życie – to dobrze! Nie wstydzić się swoich twardych, spracowanych dłoni, niezgrabnych ruchów, marynarskiej kurty i grubego głosu, nawykłego do klątw i komendy podczas zwani, dmy i szturmu. Móc zasiąść przy jednym stole z najdostojniejszymi i najszlachetniejszymi, bo w sercu się nosi uczciwość i siłę w dążeniu do jasnego celu, co nie każdy elegant miejski posiada – to bardzo dobrze!
Może zresztą Olaf Nilsen nigdy by tak nie pomyślał, gdyby nie pragnął z całą namiętnością swojej prostaczej, dzikiej natury przykuć do siebie serce ukochanej kobiety. Znal ją i rozumiał, że powinien wzbudzić w niej zachwyt i uwielbienie nie tym, czego może dokonać lada szyper lub odważny rybak, gdyż Elza wszystko to już widziała, lecz czymś innym – wznioślejszym i jaśniejszym, co nie jest każdemu dane.
Chwytał się więc wszystkiego, co mogło zbliżyć go do wymarzonej miłości. Poszedł chętnie za radami nowego sztormana. Mówił o nim- „mister Siwir", myślał zaś -„Człowiek".
Pitt Hardful był dla Olafa Nilsena, zrodzonego w mglistych fiordach Norwegii, wśród huku i łoskotu siwych, zimnych fal, bijących w stare, czarne urwiska, pomiędzy prostymi i twardymi jak rodzime skały rybakami – ideałem człowieka, który mógł i miał prawo kierować życiem innych ludzi. Gdy patrzał na sztormana, nieraz myślał, że takimi muszą być królowie, ministrowie, wielcy wodzowie, członkowie parlamentu, którzy królom prawdę mówią w oczy, biskupi obcujący z Bogiem i ci bogacze, dla których pracują cale flotylle dużych parowców handlowych, mrowie szonerów, szkut, barkasów i innych drobnych statków.
Może nawet święci tak wyglądali, albo nawet apostołowie Chrystusa… – z trwogą i rozrzewnieniem nieraz myślał Norweg.
Majtkowie „Witezia", przyglądający się podejrzliwie nowemu sztormanowi, ujrzeli w nim wkrótce silę wrogą, a przynajmniej obcą. Nie mogli bowiem ci ciemni ludzie, nieraz w życiu dopuszczający się różnych, często krwawych zbrodni, zrozumieć wysiłku Pitta w kierunku wprowadzenia swoich nowych towarzyszy na drogę uczciwego życia, o którym tak marzył i którego pragnął.
Zaczęli go wkrótce nienawidzieć, ukrywając to w strachu przed kapitanem. Stało się to wtedy, gdy zauważyli niezawodny wpływ sztormana na Nilsena… Groziło to tym ludziom nowymi powikłaniami życiowymi. Olaf Nilsen mógł porzucić raz na zawsze dawny półkaperski, półprzemytniczy proceder, dający tak świetne zyski całej bandzie, mógł stać się zwykłym szyprem handlowego statku, a wtedy trzeba byłoby każdemu z ludzi załogi wylegitymować się, stanąć w szeregu zwykłych, prawem nie ściganych obywateli tego lub innego kraju. Tymczasem ciemna przeszłość marynarzy „Witezia" nie rokowała po temu żadnej nadziei. Dla nich na całej kuli ziemskiej nie było bardziej bezpiecznego miejsca nad dek „Witezia", na krótki czas wchodzącego do portów, a na długo znikającego w pustyni oceanu i rzadko odwiedzanych mórz.
Z powrotem Olafa Nilsena do życia „białych" szyprów byliby porzuceni na laskę losu, a prawo karne niezawodnie nałożyłoby na nich swoją surową dłoń. Majaczyły przed oczami tych wilków i panter morskich mroczne mury i kraty więzienne, a czasami w nocy ci nieznani zbrodniarze miotać się zaczynali, gdy w sennej marze wypływały przed nimi ohydne zarysy szubienicy. Rozumieli, że mogli istnieć bezkarnie pływając od dowództwem „czarnych" kapitanów, których już coraz mniej spotkać teraz można na wodach nawet dalekich północnych i południowych oceanów.
Pitt zamierzał odebrać im tę ostatnią deskę ocalenia, pragnął przekształcić Olafa Nilsena w „białego" szypra, więc nienawidzieć zaczęli nowego sztormana.
Nienawiść ich podsycała też obawa, że Nilsen, porzuciwszy dawny niebezpieczny i niewyraźny proceder półhandlarza, półpirata, zechce urządzić życie na brzegu i założyć własne gniazdo rodzinne, wprowadzając doń Elzę.
Elza!… Ciemne jak noc burzliwa serca bosmana i jego czeladzi nie znały miłości. Miotały nimi inne uczucia, dzikie instynkty i żądze. Nie rozumieli, dlaczego Olaf Nilsen, mając na pokładzie młodą i piękną kobietę, za którą nikt się ująć nie może, pozwolił jej ukrywać się pod postacią zwykłego marynarza, dlaczego oszczędzał ją i otaczał szacunkiem, niemal ubóstwieniem.
Obecność kobiety drażniła tych silnych, młodych i zdrowych jak dęby ludzi. Nieraz zrywała się żądza i chęć gwałtu, lecz wyrastała postać Olafa Nilsena, groźna w swej sile i Otoczona postrachem, odziedziczonym po przodkach Norwega – wojownikach, zwycięskich wikingach, a być może jeszcze po innych – czarownikach i krwawych najeźdźcach, których krew wlała mu w żyły matka, Mongołka z Karelii.
Pod surowym spojrzeniem czarnych, skośnych oczu kapitana odchodzili dzicy majtkowie skuleni-jak pobite psy, warcząc z cicha.
Tymczasem w kajutach obydwóch kasztelów zaszły wielkie zmiany.
Polacy, ludzie bywali i kulturalni, od razu się rozejrzeli dokładnie i zrozumieli, że mało będą mieli wspólnego z załogą „Witezia".
Michał Ryba, który na razie lgnął do nowo zaciągniętych ciurów, gdyż mógł rozmawiać z nimi w swojej ojczystej mowie, wkrótce odkrył przed Polakami swoją duszę, co zwykle czynią Rosjanie. Jednak dusza ta była mroczna, ponura, pełna dzikich porywów i żądz, więc Polacy natychmiast ujrzeli w niej przepaściste bagno, w którym się zrodził bolszewizm z jego krwawymi rządami.
Nic nie mogli mieć wspólnego z dzikim bosmanem synowie narodu, który odczuwał na sobie od wieków brzemię posłannictwa, słysząc w duszy swojej brzmiące hasło wolności i pokoju dla ludzkości całej.
Inni przypadkowi towarzysze byli ludźmi tegoż rodzaju co bosman, z wyjątkiem Udo Ikonena, niezawodnie wyrzutka cichego, pracowitego i wytrwałego społeczeństwa fińskiego. Był to zbrodniarz z krwi i kości, kierowany poziomymi namiętnościami, złośliwy, mściwy, drapieżny.
Inaczej było z Mikołajem Skalnym.
Olbrzym był milczący jak głaz; zdawało się, że spał i że we śnie dokonywał swych czynności, sprawny jak automat i jak maszyna bezmyślny.
Twarde życie na jałowych piachach wybrzeża najbiedniejszego w ryby Morza Bałtyckiego i ciężka ręka obcego narodu, rządząca prastarym szczepem słowiańskim, wytworzyły i ukształtowały charakter Kaszubów. W ludziach nie pokładali oni nadziei, tylko w Bogu. Toteż we wszystkim widzieli Kaszubi dopust Boży i błagali Twórcę i Syna Jego o przebaczenie, łaskę i pomoc.
Marynarze z czeladzi „Witezia" nieraz drwili sobie z olbrzymiego, ponurego mechanika okrętowego, gdy udając się na spoczynek lub czując nadchodzący szturm, korzył się przed małym obrazkiem Matki Bożej i bił się w pierś potężnymi, do miotów kowalskich podobnymi pięściami, aż dudniło w kajucie.
Mikołaj Skalny był rad Polakom. Nie znał nikogo z tych dalekich, oderwanych rodaków, lecz mowę przechował wspólną, zrozumiałą, chociaż pełną obcych zwrotów i germańskich słów. Czuł Kaszub w Wielkopolanach pobramatymczą krew, i przywiązał się do nich.