Miguel przy tych słowach poruszył się nerwowo i wybuchając śmiechem, wyrecytował:
– Wtedy zaproszono by z pewnością księdza Minstera, aby on z ostatnią pociechą chrześcijańską przyszedł do pana dyrektora, nim czarno ubrany kat Strengler zarzuciłby dobrze namydlony stryczek na dostojną szyję czcigodnego pana Swena!
– W tym właśnie kryje się przyczyna, dlaczego poczciwy Numer 253 nie zrozumiał ani słowa z przyjaznego przemówienia pana dyrektora – ciągnął Numer 13. – Wszystko jest warunkowe i stosunkowe. Car rosyjski zabijał bolszewików, i nikt się temu nie dziwił. Bolszewicy zabili cara, i to oburzyło wszystkich. Królowie mordują niepokornych poddanych, rewolucjoniści podcinają gardła ludziom, którzy są oddani królom, a przy okazji i samym królom. Papieże palili na stosach tych, którzy chcieli zgłębić naukę Chrystusa-Boga i głosili wiarę miłości bliźniego. Skazani przez wszechwładnych papieży na śmierć ludzie walczyli o prawdę wiary, lecz nie chcieli śmierci namiestnika Chrystusowego. Niedoszli skazańcy na spalenie stawali się nieraz Prometeuszami wiedzy ludzkiej, a z ust ich, uznanych za bezbożne, nigdy nie padły słowa zemsty i nienawiści. Rzymscy cezarowie zatopili krwią chrześcijan wszystkie areny cyrków, a skazańcy umierali ze słowami miłości. Zwyciężywszy, chrześcijaństwo nie zażądało głów oprawców. W jednym okresie wychwalano papieży i cezarów, w drugim – buntowników i niedawno pogardzanych chrześcijan. Dziwne to są rzeczy, panowie, niezrozumiałe dla Numeru 253!
– A dla cię… dla pana? – rzucił pogardliwie pytanie pan Swen.
– Ja to -zrozumiałem tu, w więzieniu, panie dyrektorze! – odpowiedział Numer 13 i urwał nagle. Zapanowało przykre milczenie. Przerwał je pan Swen.
– Widzę, że więzienie nie zmiękczyło waszych serc – rzekł trochę niepewnym głosem -więc nic nie mam do powiedzenia wam. W kancelarii otrzymacie wasze ubrania i dokumenty. Starszy dozorca odprowadzi Miguela i Stefana do kancelarii!
Dozorcy otworzyli drzwi gabinetu, lecz jeden z nich upuścił plikę papierów, i grupa wychodzących ludzi na chwilę się zatrzymała.
Dyrektor więzienia nie zauważył tego. Zwracając się do Pinka, rzekł pogardliwie:
– To Stefan tak wyszkolił Miguela, a może i innych! Kto by myślał, że ten dawny panicz, do niczego się nie nadający, okradający ciotkę, milczący przez dwa lata jak pobity pies, wszystko cierpliwie, bez żadnej godności ludzkiej znoszący, tak może mówić! Ten to prędko do nas powróci! Anarchista! Zgniła latorośl naszej arystokracji!
Tyradę tę usłyszał Stefan. Krew uderzyła mu do głowy, w oczach kołować zaczęły jakieś piekące ogniki, na czoło wystąpił zimny pot. Od razu przyłapał siebie na tym wzruszeniu i mimo woli się zdziwił. Z szybkością błyskawicy zaczęły się miotać myśli:
Swen mówił prawdę. Stefan pochodził z rodziny arystokratycznej, a stał się jej „zgniłą latoroślą". Czyż nie tak? Otrzymał staranne wychowanie, ukończył wyższą szkołę, zajął wysokie na swe młode lata stanowisko, lecz ani z rodziny, ani też ze szkoły nie wyniósł żadnych ideałów, więc wpadł w wir życia, łatwo podlegał pokusom, narobił długów, a że były „honorowe", więc uważał za mniej hańbiący czyn wykradzenie z biurka starej ciotki pewnej sumy na zaspokojenie wierzycieli.
Służąca zauważyła Stefana w momencie dokonywanej kradzieży i w obawie, że na nią padnie oskarżenie, zawiadomiła policję. Rewizja, znalezione poszlaki, wstyd, areszt, sąd i -dwa lata więzienia… To wszystko prawda. „Zgniła latorośl"… W więzieniu za to mówiono do niego „ty, Stefan"; lada dozorca nakazywał mu zamiatać podłogi, prać bieliznę, czyścić ohydne, cuchnące lokale. Stefan milczał i wszystko znosił bez skargi i protestu.
Lecz wtedy byłem aresztantem numer 13 tylko! – mignęła mu myśl. – A teraz? Jakim prawem ten naczelny dozorca śmie tak odzywać się o nim, gdy jest wolnym człowiekiem. Sąd wyznacza karę na odpokutowanie za wszystkie błędy. Po dokonaniu wymiaru sprawiedliwości nikt nie ma prawa pogardliwie odzywać się o byłym aresztancie! Jeżeli zaś kara nie oczyszcza zbrodniarza w oczach społeczeństwa, wtedy precz z sądem! Bo to zbrodnia, znęcanie się nad duszą ludzką, tortury najstraszniejsze! Anarchiczny pomysł! Znowu Swen miał rację! Jednak…
Myśli te przeniknęły przez mózg Stefana, nim dozorca zdążył schylić się i podnieść papiery rozsypane po posadzce.
Stefan postąpił kilka kroków naprzód i stanąwszy przed dyrektorem więzienia, na pozór spokojnym głosem rzekł:
– Panie Swen! Mówię do pana w tej chwili nie jako Numer 13, lecz jako Eryk Stefan. Niech pan mnie uważnie wysłucha… Nie zawsze wracają do więzienia „zgniłe latorośle" i dziedziczni zbrodniarze. Co do mnie – obiecuję panu, że się spotkamy z panem, lecz nie w tych murach, a przy innych okolicznościach. Mam nadzieję, że wtedy panu będzie bardzo zależało na mnie.
Zdumiony dyrektor, który już zapomniał o zajściu z Numerem 253 i Numerem 13, podniósł na mówiącego oczy i zakląwszy z przyzwyczajenia więziennego siarczyście, wybuchnął bezczelnym śmiechem.
– Do kata! Wyobrażam sobie, jaką znalazłbym u ciebie protekcję, przyjacielu!
– Panie Swen, niech pan mówi do mnie zawsze „panie Stefan", bo inaczej nie lubię. Nie piliśmy przecież z panem na „ty"? Co zaś do protekcji mojej dla pana, panie Swen, to w obecnej chwili nie mogę panu nic przyrzekać. Może każę powiesić pana, a może naprawdę pomogę. Będzie to zależało od tego, jakie wspomnienia zachowam z powodu „zgniłej latorośli", jak pan, panie Swen, raczyłeś nazwać mnie – Eryka Stefana. Do widzenia, panie Alwin Swen!
Powiedziawszy to, Stefan opuścił gabinet dyrektora więziennego.
– Wariat! – mruknął Pink. – Milczał przez dwa lata, teraz nagle zachciało mu się mówić elokwentnie…
– Mógłbym posadzić go jeszcze do ciemnej celi na parę dni za harde gadanie! – wrzasnął
Swen, uderzając pięścią w biurko.
– A za co? – spytał ksiądz, mrużąc chytre oczka. – Mówił bardzo przyzwoicie, a chociaż w jego stówach było dużo przykrych i zjadliwych rzeczy, zawierały one sporo prawdy… prawdy życiowej.
– Wsadzę go wraz z jego prawdą do ciemnej celi! – upierał się rozjuszony Swen. – Jakiś tam aresztant żeby śmiał tak do mnie gadać?
– Już on nie jest aresztantem, panie Swen! – mitygował go ksiądz.
– A ja księdzu dowiodę, że go wsadzę! – krzyczał dyrektor. Ten wypuszczony z więzienia nicpoń będzie mnie wieszał lub okazywał mi pomoc! No wiecie, to przechodzi wszelką wyobraźnię!
– Panie dyrektorze, nie warto go ruszać… – zaczął Pink.
– To pan go broni, Pink? – oburzył się Swen.
– Bo widzi pan, taki to pójdzie do swoich wpływowych krewniaków, wyleje potoki łez, oni wszystko przebaczą mu, a gdy pan go wsadzi teraz, bronić go będą, wnosić na nas skargi do prokuratora, ba, nawet do ministra. Same tylko przykrości mogą z tego wyniknąć.
– Masz rację, panie Pink! – uspokoił się od razu dyrektor. – Pal go licho! Niech jak najprędzej trafi na szubienicę, czego z całej duszy mu życzę! No, a teraz pomówmy o tym sympatycznym obiadku, księże Minster! Więc kiedyż to mamy się stawić?
Tak się zakończyło małe zajście w gabinecie dyrektora więzienia, lecz dalszy ciąg miał miejsce tuż za żelazną furtką więzienną.
Gdy brama ze zgrzytem zamknęła się za Miguelem i Stefanem, obaj zwolnieni więźniowie wparli wzrok w długą ulicę, biegnącą ku środkowi miasta.
– To jest właśnie droga uczciwego życia? – zapytał spluwając rudy Miguel. – Diablo długa, psiakrew, a. ma dwa końce. Jeden wpiera się w mury pałacu prezydenta, a drugi – w tę brudną ścianę więzienną! Może zawrócimy, bo do więzienia bliżej – nie zmęczymy się?
– Ja wolę iść naprzód! – odburknął Stefan. – Zmęczę się, lecz dojdę.
– Tobie dobrze tak mówić! – odparł towarzysz. – Pójdziesz do swoich i wszystko będzie po dawnemu… Jak gdyby nigdy nic… Stefan schwycił mówiącego za rękę i szepnął prawie groźnie:
– Pamiętasz starego Bozzara, tego co kilka razy powracał do więzienia?