Wyrwałam jej list i podarłam go na kawałeczki, rzucając je ku niebu. Patrzyłam, jak wirują niczym płatki śniegu w letnim powietrzu.
– Przeklinam cię! – wrzasnęłam, wymachując pięściami pozbawionemu dłoni mężczyźnie, który pewnie od dawna już nie żył, ale nadal potrafił mnie skrzywdzić. – Przeklinam cię!
Nogi ugięły się pode mną. Uderzyłam ramieniem o ziemię, ale nic nie poczułam. Widziałam nad sobą niebo i wschodzące na nim gwiazdy. Już dwukrotnie tak upadłam. Raz w śnieg, gdy śledziłam generała, tego dnia, w którym poznałam Tanga. Drugi raz, gdy Dymitr oznajmił mi, że kocha Amelię.
Betty i Ruselina przykucnęły nade mną.
– Zadzwoń po lekarza! – krzyknęła Ruselina do Iriny. – Krew leci jej z ust!
Wyobraziłam sobie matkę na odludnych nizinach Chin, leżącą twarzą do ziemi. Kule podziurawiły jej ciało, niczym mole piękne futro, z ust sączyła się krew.
Niektórzy twierdzą, że lepiej znać prawdę, niż tkwić w nieświadomości. Nie dla mnie. Po tym liście nie miałam już nadziei. Zabrakło dobrych wspomnień, których mogłam się uchwycić, szczęśliwych marzeń o przyszłości. Cały mój świat skończył się wraz ze świstem kul nocą.
Dni mijały w nieustępliwym upale, bez wytchnienia.
– Aniu, musisz wstać z łóżka – codziennie nalegała Irina.
Ja jednak nie chciałam wychodzić z mieszkania. Opuściłam żaluzje i zwinęłam się na łóżku. Woń stęchłej bawełny i ciemności mnie uspokajała. Ruselina i Betty przynosiły mi jedzenie, ale nie mogłam jeść. Brakowało mi apetytu, a poza tym upadając, przygryzłam język i spuchł boleśnie. Szczypał mnie nawet wtedy, gdy jadłam pokrojonego melona. Keith nie przyszedł tamtego wieczoru, kiedy dostałam list. Zjawił się dzień później i stał w progu, lekko odwrócony, z bukiecikiem przywiędłych kwiatów w dłoni.
– Przytul mnie – powiedziałam.
Przytulał mnie przez kilka minut, chociaż oboje rozumieliśmy, że nie łączy nas nic wartościowego.
Nieważne, nieważne, powtarzałam sobie, kiedy wyszedł i wiedziałam, że to już przeszłość. Lepiej mu będzie z jakąś wesołą Australijką.
Usiłowałam zrozumieć, skąd ten nieoczekiwany koniec. Jeszcze kilka tygodni temu byłam w ratuszu, rozmawiałam z Hades Sweet. Keith i ja chyba się w sobie zakochiwaliśmy; mimo że moje poszukiwania utknęły w martwym punkcie, nadal istniała możliwość, że odnajdę matkę. Myślałam, że jestem coraz bliżej niej.
Przypomniałam sobie Cygankę w Szanghaju, tę, która ukradła mój naszyjnik, potem pobyt na Tubabao, gdzie byłam pewna, że wy – czuwam obecność matki. Pokręciłam głową, zastanawiając się nad ironią losu: tak się rozzłościłam na Czerwony Krzyż, kiedy Disy Kent oznajmiła, że nie mogą mi pomóc. Jak się okazało, matka nigdy nie wyjechała z Chin, została stracona zaledwie w kilka godzin po naszym rozstaniu. Potem przypomniałam sobie smutne oblicze Siergieja i ostrzeżenia Dymitra, żeby na nic nie liczyć. Czy wiedzieli o śmierci mojej matki, ale postanowili milczeć? Tak długo wierzyłam, że pewnego dnia wielka pustka, którą pozostawiło we mnie odejście matki, zniknie, a teraz nagle musiałam uwierzyć, że to się nigdy nie stanie.
Tydzień później Irina stanęła w drzwiach mojego mieszkania z ręcznikiem i słomkowym kapeluszem w dłoniach.
– Aniu, nie możesz tak leżeć przez całą wieczność. Twoja matka by tego nie chciała. Chodźmy na plażę. Iwan bierze udział w zawodach. To jego ostatni występ przed wyjazdem do Melbourne.
Usiadłam, do dziś sama nie wiem dlaczego. Nawet Irina wydawała się zdumiona. Może po tygodniu leżenia w łóżku uświadomiłam sobie wreszcie, że jedynie opuszczenie go może pokonać ból.
Kręciło mi się w głowie i miałam drżące nogi, jak ktoś, kto wstał po długiej chorobie. Irina potraktowała moje wyjście z łóżka jako sygnał do odsłonięcia żaluzji. Promienie słońca i szum fal były szokiem dla mojego wampirzego stanu, uniosłam dłoń, żeby osłonić oczy. Choć wybierałyśmy się na plażę, uparła się, żebym wzięła prysznic i umyła włosy.
– Jesteś za ładna, żeby wychodzić gdziekolwiek, wyglądając jak upiór. – Pogłaskała moje potargane strąki i pchnęła mnie w kierunku łazienki.
– Powinnaś zostać pielęgniarką – mruknęłam i przypomniałam sobie okropne pielęgniarki na Tubabao tamtej sztormowej nocy.
Kiedy weszłam pod prysznic i odkręciłam kurki, poczułam się wyczerpana. Usiadłam na krawędzi wanny, ukryłam twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem.
To moja wina, pomyślałam. Tang ruszył za nią, bo ja mu uciekłam.
Irina odgarnęła mi włosy z twarzy, ale nie zwróciła najmniejszej uwagi na moje łzy. Pchnęła mnie pod strumień wody i silnymi palcami zaczęła masować mi głowę. Szampon pachniał karmelem i miał kolor żółtek.
Zawody okazały się nagłym powrotem do świata żywych. Plaża była pełna wysmarowanych olejkiem ludzi, kobiet w słomkowych kapeluszach, dzieci z gumowymi kołami, mężczyzn z kremem cynkowym na nosie, starszych państwa na kocach i ratowników ze wszystkich klubów w Sydney. Coś się stało z moim słuchem, miałam zatkane uszy. W jednej chwili dźwięki wydawały mi się niewiarygodnie donośne, a w następnej zapadała cisza. Słysząc płacz dziecka, zatkałam uszy, ale kiedy opuściłam dłonie, nic nie słyszałam.
Irina trzymała mnie za rękę, żebyśmy się nie zgubiły w tłumie.
Słońce migoczące na wodzie tego ranka wprowadzało w błąd, gdyż fale były wysokie i niebezpieczne. Już wyciągnięto z morza trójkę ludzi, mimo że pływali na teoretycznie bezpiecznym obszarze. Mówiło się o zamknięciu plaży i odwołaniu zawodów, ale w końcu organizatorzy uznali, że wyścig łodzi jest bezpieczny.
Ratownicy maszerowali dumnie ze swoimi klubowymi flagami, zupełnie jak wojskowi. Manlu Mona Vale, Bronte, Queenscliff. Ratownicy z Klubu Północnego Bondi nosili jednoczęściowe kostiumy na szelkach w klubowych barwach brązu, czerwieni i bieli.
Iwan maszerował z liną u pasa. Trzymał głowę wysoko, a blizna była niewidoczna w jaskrawym świetle. Po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że widzę jego twarz taką, jaka naprawdę jest, pełną determinacji, ze szczęką zaciśniętą jak u bohaterów starych filmów. Grupki kobiet w tłumie wykrzykiwały słowa zachęty pod adresem mężczyzn. Iwan na początku nie zwracał na nie uwagi, przekonany, że okrzyki nie są przeznaczone dla niego, ale ponaglany przez innych ratowników pozwolił się uścisnąć jakiejś blondynce i pocałować jej przyjaciółkom. Jego pełne nieśmiałości zadowolenie sprawiło mi jedyną radość w tym tygodniu.
Gdybym miała więcej rozumu, zdrowsze serce, wyszłabym za Iwana, kiedy mnie o to prosił, pomyślałam. Może podarowalibyśmy sobie odrobinę szczęścia i pociechy. Na to było już jednak za późno. Za późno na wszystko z wyjątkiem żalu.
Iwan z drużyną zaciągnęli łódź na brzeg oceanu. Tłum wiwatował, gwiżdżąc i krzycząc: „Bondi! Bondi!”. Irina krzyknęła i Iwan odwrócił się do nas i spojrzał mi prosto w oczy. Gdy obdarzył mnie uśmiechem, poczułam ciepło w sercu, jednak po chwili się odwrócił i znowu było mi zimno.
Drużyny na sygnał zwodowały łodzie. Walczyły z wysokimi falami, które rozbijały się o dzioby. Jedna z łodzi wykonała zbyt gwałtowny skręt i się przewróciła. Większość mężczyzn zdążyła w porę wyskoczyć, ale jeden z ratowników utknął pod nią i trzeba go było ratować. Jeden z organizatorów turnieju pobiegł na brzeg, ale było za późno, żeby zawołać innych, znaleźli się już za falami. Tłum ucichł, gdyż wszyscy zrozumieli, że wyścig może zakończyć się tragicznie. Przez dziesięć minut nie było widać pozostałych łodzi. Czułam wielki ciężar w piersi. A jeśli stracę również Iwana? Nagle ujrzałam wiosła powracających łodzi, wysoko nad falami. Łódź Iwana prowadziła, ale nikogo nie obchodził już wyścig. Walczyłam ze swoim przerażeniem. Słyszałam skrzy – pienie drewna i widziałam, jak się rozłazi, niczym słomki w starym kapeluszu. Na twarzach ratowników widniał strach, ale Iwan miał spokojną minę. Wykrzykiwał komendy do swoich ludzi, a ci jakimś cudem przytrzymywali elementy łodzi, zapobiegając jej rozpadnięciu. Iwan pewnie ściskał ster i tak dopłynęli do brzegu. Kibice Północnego Bondi oszaleli ze szczęścia. Iwan i jego drużyna nie wydawali się szczególnie przejęci tym zwycięstwem.