– Na widok fotografii natychmiast pomyślałem o tobie – ciągnął Dan. – Powinienem ci powiedzieć? Wszystko we mnie krzyczało, że nie. Byłaś szczęśliwa, a ten człowiek potraktował cię w odrażający sposób. Porzucił młodą żonę. Skąd mógł wiedzieć, czy zdołasz dostać się na statek? Gdybyś poczekała jeszcze kilka godzin, nie odpłynęłabyś, a komuniści by cię rozstrzelali.
Dan odchylił się na krześle i zmarszczył brwi. Uniósł serwetkę, rozwinął ją i znowu rzucił na kolana. Przyszło mi do głowy, że po raz pierwszy widzę jego złość.
– Wiedziałem jednak, że mam moralny obowiązek wobec policji i rządu przynajmniej zidentyfikować Dymitra – mówił. – Zadzwoniłem do sierżanta wymienionego w artykule. Spisał moje zeznanie i powiedział, że ksiądz w szpitalu także chce porozmawiać z kimś, kto znał tego człowieka. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale postanowiłem zadzwonić. Zatelefonowałem do szpitala, a duchowny powiedział mi, że Dymitr znajduje się w kiepskim stanie, jest przytomny, ale przeważnie majaczy. Postrzelono go, gdy próbował bronić siedemnastolatki. Zamarłem. „Kim jest Ania? – spytał mnie ksiądz. – Ciągle woła Anię”. Powiedziałem mu, że przylecę następnym samolotem.
W sali było niezwykle duszno. Miałam wrażenie, że upał atakuje mnie falami. Zastanawiałam się, dlaczego nie włączyli wentylatora.
Nie zrobili nic, żeby umożliwić przepływ powietrza. Bawiłam się kapeluszem. Zdjęłam go i położyłam na sąsiednim krześle. Wydał mi się teraz czymś strasznie niemądrym i frywolnym. Nic nie było już takie samo. Czułam, jak moje krzesło się unosi, a sufit zbliża, jakbym podróżowała na grzbiecie fali i w każdym momencie groziło mi wciągnięcie pod wodę.
– Aniu, to dla ciebie okropny szok – powiedział Dan. – Napijesz się brandy?
Chyba mu ulżyło. Miał za sobą to, czego obawiał się najbardziej. Znowu mógł być silnym przyjacielem pomagającym mi pokonać jeszcze jeden kryzys.
– Nie – odparłam, a sala kołysała mi się przed oczami.
– Jeszcze wody.
Dał znać kelnerowi, aby ponownie napełnił moją szklankę.
Kelner zrobił to ze spuszczonymi oczyma, usiłując zachować dyskrecję. Było w nim coś ponurego, jego blade dłonie wyglądały trochę nieludzko, ubiór zaś kojarzył się ze starym kościołem. Bardziej przypominał właściciela domu pogrzebowego niż kelnera.
– Mów dalej – poprosiłam Dana. – Co się stało podczas twojego spotkania z Dymitrem? Nic mu nie jest?
Dan drgnął, ale nie odpowiedział na moje pytanie. Przyszło mi do głowy, że wszystko się zmieniło, wywróciło do góry nogami. Nie rozumiałam Dymitra. Człowiek, o którym opowiadał mi Dan, nie był tym samym, którego tak długo sobie wyobrażałam. Co z jego łatwym życiem? Z nocnym klubem? Z Amelią?
– Pojawiłem się w Los Angeles dzień po ukazaniu się tego artykułu w gazecie – powiedział Dan. – Poszedłem prosto do szpitala. Ksiądz już na mnie czekał. Ponieważ podałem policji nazwisko Dymitra, sprawdzili kilka faktów. Pracował dla gangstera nazwiskiem Ciatti, pomagał mu prowadzić nielegalny dom gry w śródmieściu. Tamtej nocy postrzelono go na wzgórzach, w domu pewnej szychy. Facet nie dowierzał bankom i chodziły słuchy, że w domu ukrywa stosy pieniędzy i klejnotów. Ciatti skądś się o tym dowiedział i doszedł do wniosku, że może zarobić łatwe pieniądze, zwłaszcza że hazard nie szedł najlepiej. Z dwoma opryszkami włamał się do domu. Dymitr był tylko kierowcą. Został w samochodzie. Wszystko jednak wzięło w łeb, kiedy pod drzwiami pojawiła się siedemnastoletnia wnuczka bogacza. Tego nie było w planie. Dymitr patrzył, jak wbiegła na schody, wiedział, że idzie wprost w śmiertelną pułapkę. Ciatti już do niej celował, kiedy nagle Dymitr wpadł do domu. Wybuchła awantura. Dymitr rzucił się na Ciattiego, dostał kulę w płuco i drugą w czubek głowy. Krzyki i strzały zwróciły uwagę sąsiadów, Ciatti i jego ludzie musieli uciekać.
– Ocalił ją? – spytałam. – Dymitr ocalił nieznaną sobie dziewczynę?
Dan skinął głową.
– Aniu, kiedy spotkałem się z nim w szpitalu, przez większość czasu mówił niezrozumiałe rzeczy. Kiedy jednak zapytałem go, o wydarzenia tamtej nocy, wydawał się przekonany, że ty byłaś tą ocaloną dziewczyną.
Coś ścisnęło mnie w sercu, jakby to, co leżało tam uśpione od wielu lat, właśnie się przebudziło. Potarłam twarz dłońmi, ale nie czułam palców na policzkach.
Dan mnie obserwował. Nie miałam pojęcia, jak interpretować napięcie w jego twarzy.
– Dymitr czasem miewał przebłyski świadomości – powiedział. – W tamtych chwilach opowiadał mi o dziewczynie, którą niegdyś kochał. Młodej kobiecie tańczącej z nim bolero. Zupełnie jakby rozumiał, kim jestem, i sądził, że przybyłem w twoim imieniu. „Powiesz jej, prawda? – błagał mnie. – Powiedz jej, że zawsze o niej myślałem. Uciekłem z tchórzostwa, nie dlatego, że jej nie kochałem”. „Skąd będzie wiedziała? – pytałem go. – Jak przekonam o tym Anię, skoro zostawiłeś ją na pewną śmierć”. Dymitr przez długi czas nie odpowiadał. Opadł na poduszkę, a jego wzrok błądził nieprzytomnie. Myślałem, że znowu zapadnie w śpiączkę, ale nagle popatrzył na mnie i powiedział: „Gdy tylko dotarłem do Stanów, uświadomiłem sobie, że zachowałem się jak głupiec. Tamta kobieta? Myślisz, że mnie kochała? Zostawiła mnie z dnia na dzień. Kiedy zapytałem ją o przyczynę, powiedziała, że zależało jej jedynie na pokonaniu Ani. Nigdy nie zdołam ci wyjaśnić, jaką miała nade mną władzę. Potrafiła obudzić we mnie najgorsze instynkty. Inaczej niż słodka Ania, która wyzwalała we mnie wszystko, co najlepsze.
Jednak we mnie musiało być więcej zła, bo jakże Amelia zdołałaby wygrać?. Przyszła do niego pielęgniarka. Dan przejechał palcami po włosach. Sprawdziła puls i kroplówkę i powiedziała, że dość już pytań, mam mu dać spokój. Zanim wyszedłem, odwróciłem się i raz jeszcze popatrzyłem na Dymitra, ale zdążył zasnąć. Ksiądz czekał na mnie przed salą. „Gdy Dymitr pojawił się w Los Angeles, poszedł do biura IRO – oświadczył. – Nie znalazł żadnej informacji o Ani Łubieńskiej. Poprosił, żeby sprawdzili Anię Kozłową. Kiedy odkrył, że wróciła do panieńskiego nazwiska, zrozumiał, że da sobie radę. Że przetrwa”. Zapytałem księdza, kiedy Dymitr mu to powiedział, a on odparł, że rankiem.
Poszedłem do Dymitra następnego dnia. Jego stan znowu się pogorszył. Był bardzo słaby. Nie spałem poprzedniej nocy, tak mnie to męczyło. „Ale nie wróciłeś do niej, prawda? – zapytałem. – Nie próbowałeś jej pomóc?”. Dymitr popatrzył na mnie ze smutkiem na twarzy. „Kochałem ją tak bardzo, że nie chciałem jej jeszcze bardziej ranić”, odparł.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami. Kiedy Dan mówił, mój umysł przez cały czas gorączkowo pracował. Pojadę do Dymitra. Pomogę mu. Swoim uczynkiem udowodnił, że nie jest potworem. Ocalił dziewczynę. Uratował ją, bo przypominała mu mnie.
– Kiedy możemy polecieć do Ameryki? – zapytałam Dana. – Ile czasu upłynie, zanim go zobaczę?
W oczach Dana pojawiły się łzy. Nagle wydał mi się stary. Była to chwila okropnego cierpienia, wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Dan sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej brązową paczuszkę i wręczył mi ją. Drżącymi palcami ledwie rozwiązałam sznurek, coś wypadło i zadźwięczało na stole. Podniosłam ten przedmiot. Był to klucz z kutego żelaza, z ozdobnym uchwytem. Nie widziałam go od lat, ale natychmiast rozpoznałam. Klucz do naszego mieszkania w Szanghaju.
„Na zawsze”.
– Odszedł, prawda? – zapytałam. Łzy spływały mi po policzkach. Ledwie mogłam mówić.
Dan sięgnął przez stół i wziął mnie za ręce, trzymając je mocno, jakby się bał, że upadnę.
Restauracja zapełniała się ludźmi, nadeszła pora lunchu. Wszędzie wokół widziałam szczęśliwe twarze. Stali klienci gawędzili wesoło nad menu, nalewali wino, trącali się kieliszkami, całowali w policzki. Kelner nagle ożył, biegał w tę i z powrotem z zamówieniami.
Dan i ja przytulaliśmy się do siebie. Dymitr nie żył. Czułam, jak świadomość tego dociera do mojego serca. Ironia losu wydawała się aż nazbyt zgryźliwa. Dymitr uciekł, by znaleźć bogactwo, lecz zamiast niego napotkał cierpienie i śmierć. Ja stałam się uchodźcą i nigdy, ani razu, nie głodowałam. W ostatnich latach usiłowałam znienawidzić Dymitra, on jednak nigdy nie przestał o mnie myśleć.