Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale jesteś zabawna – powiedziała. – Przecież wiesz, że większość z nas nic z tego nie zrozumie. Mówią po angielsku.

Iwan oderwał się od projektora i otarł czoło. Uśmiechnął się do mnie.

– To historia miłosna – oznajmił. – Co tu rozumieć?

– To musical. – Uszczypnęłam Irinę w ramię. – Dzieje się w Nowym Jorku. Musisz zobaczyć miasto, o którym marzyłaś.

– Brawo, Aniu! – Ruselina poklepała mnie po plecach. – Brawo!

To prawda, że kiedy kapitan Connor pokazał mi listę ewentualnych filmów, wybrałam Na przepustce ze względu na Irinę i Ruselinę. Kiedy jednak Gene Kelly, Frank Sinatra i Jules Munshin zeskoczyli ze statku i zaczęli tańczyć i śpiewać w Nowym Jorku, to właśnie ja wpatrywałam się w nich zdumionymi oczami. Nigdy nie widziałam takiego miasta, było o wiele bardziej olśniewające niż Szanghaj. Budowle wznosiły się niczym pomniki bogów: Empire State Building, Statua Wolności, Times Square. Wszyscy ruszali się żwawo, z wigorem, samochody hałasowały i trąbiły, nawet dziewczęta z biur były poubierane jak modelki. Upajałam się każdą chwilą, każdą nutą, każdą barwą.

Kiedy bohaterowie wrócili na statek, a ładne dziewczęta pomachały im na pożegnanie, miałam łzy w oczach. Przez całą drogę do namiotu śpiewałam piosenki z musicalu.

Film grano przez tydzień, pojawiałam się na wszystkich projekcjach. Wydawca „Gazety Tubabao” poprosił mnie, żebym napisała artykuł o filmie. Przygotowałam więc entuzjastyczny felieton o Nowym Jorku i przeszłam samą siebie, dołączając szkice damskich strojów z filmu.

– Świetnie sobie poradziłaś – stwierdził wydawca, gdy wręczyłam mu swoje dzieło. – Powinnaś prowadzić rubrykę o modzie.

Na myśl o modzie na Tubabao oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

Kręciło mi się w głowie od uczucia, którego nie doznawałam od bardzo długiego czasu. Był to głęboki optymizm. Nagle obudziły się we mnie rozmaite nadzieje, marzenia utracone w mozole codziennego życia. Uwierzyłam, że znowu mogę być piękna, że zakocham się w mężczyźnie przystojnym jak Gene Kelly, że przeżyję życie z werwą i w świecie pełnym nowoczesnych udogodnień.

Tydzień później otrzymałam list od Dana Richardsa z zapewnieniem, że pomoże Ruselinie i Irinie przekroczyć granicę Ameryki, kapitan Connor zaś dostał informację, że w przyszłym miesiącu na wyspę przybędą urzędnicy imigracyjni z krajów osiedlenia, by rozpatrzyć nasze wizy i zorganizować transport. Wyglądało na to, że ziszczą się marzenia nas wszystkich.

– Kiedy trafimy do Ameryki, pójdę na studia i zostanę antropologiem jak Ann Miller – oznajmiłam Ruselinie i Irinie. – A ty, Irino, powinnaś się nauczyć tańczyć jak Vera – Ellen.

– Po co chcesz studiować nudną antropologię, skoro piszesz takie świetne artykuły? – zapytała Irina. – Powinnaś zostać dziennikarką.

– A co ja pocznę, kiedy wy, karierowiczki, będziecie flirtowały z młodymi ludźmi? – spytała Ruselina, wachlując się i udając oburzenie.

Irina zarzuciła jej ręce na szyję.

– Babciu, chyba będziesz musiała nauczyć się prowadzić taksówkę, jak Betty Garrett.

Ruselina i Irina śmiały się, aż Ruselinę złapał kaszel, ja jednak mówiłam poważnie. Niezależnie od swojej pozycji towarzyskiej w poprzednim życiu, wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci wylegli na plażę, by powitać wysiadających ze statków przedstawicieli ONZ z krajów osiedlenia.

Wpatrywaliśmy się w nich z otwartymi ustami, z podziwem ludzi, którzy zbyt długo mieszkali w izolacji i zapomnieli, jak bardzo słońce opaliło im skórę. Eleganccy mężczyźni i kobiety, którzy wsiedli na barkę, mieli na sobie nieskazitelne garnitury i sukienki, podczas gdy nasze ubrania i włosy były sztywne od soli. Zaczął krążyć dowcip: „Jeśli jesteś w Nowym Jorku albo San Francisco i widzisz przechodnia z paczką pod ramieniem, nie pytaj: Co dziś rozdają?”.

Mimo pozornego rozbawienia wszyscy w sekrecie łamaliśmy sobie głowy nad tym, czy kiedykolwiek zdołamy na powrót przystosować się do normalnego życia.

Pierwszego wieczoru urzędnicy IRO poczęstowali gości prosięciem z rożna. Sprowadzono filipińskich kucharzy, ustawiono białą markizę. Kiedy przedstawiciele ONZ jedli przy stołach przykrytych płóciennym obrusem i zastawionych kryształowymi kieliszkami, my przyglądaliśmy się z drżeniem serca: nasza przyszłość spoczywała w rękach tych ludzi.

Później spotkałam Iwana na drodze do namiotu. Było ciemno, ale księżyc w pełni oświetlał jego sylwetkę na tle nieba.

– Jadę do Australii – oznajmił. – Szukałem cię, żeby ci to powiedzieć.

Niewiele wiedziałam o tym kraju, ale wyobrażałam sobie, że jest dziki i trudny. Taki młody kraj zapewne z radością powita praco – witego i pomysłowego człowieka pokroju Iwana. Bałam się jednak o niego. Ameryka była w większości oswojona, w Australii podobno roiło się od dzikich bestii: niebezpiecznych węży i pająków, krokodyli i rekinów.

– Rozumiem – powiedziałam.

– Do miasta o nazwie Melbourne – dodał. – Podobno można tam zbić majątek, jeśli się ciężko pracuje.

– Kiedy wypływasz? – Iwan nie odpowiedział, tylko stał z rękami w kieszeniach. Spuściłam wzrok. Czułam się niezręcznie. Żegnanie się z przyjaciółmi przychodziło mi z takim samym trudem jak w przeszłości. – Uda ci się wszystko, co sobie zaplanujesz, Iwan. Każdy ci to powie – stwierdziłam.

Skinął głową. Zastanawiałam się, co myśli, dlaczego tak dziwnie się zachowuje, zamiast żartować, jak zazwyczaj. Już miałam pod jakimś pretekstem wycofać się do namiotu, kiedy nagle powiedział:

– Aniu, chciałbym, żebyś pojechała ze mną!

– Co? – Cofnęłam się o krok.

– Jako moja żona. Będę dla ciebie ciężko pracował i cię uszczęśliwię.

Sytuacja wydawała się nierealna. Iwan mi się oświadczał? Co się stało z naszą przyjaźnią?

– Iwan… – wymamrotałam, ale nie miałam pojęcia, od czego zacząć ani na czym skończyć. Zależało mi na nim, ale go nie kochałam. Nie chodziło o jego bliznę, jednak z całą pewnością wiedziałam, że nigdy nie poczuję do niego nic poza przyjaźnią. Nienawidziłam Dymitra, ale także go kochałam.

– Nie mogę, Iwanie…

Przysunął się bliżej. Czułam żar bijący od jego ciała. Byłam wysoka, ale on górował nade mną jakieś trzydzieści centymetrów, i miał dwa razy szersze ramiona.

– Aniu, kto się tobą potem zajmie? Po wyjeździe z wyspy?

– Nie szukam opiekuna – powiedziałam.

Iwan przez chwilę milczał, a następnie powiedział:

– Wiem, czego się boisz. Ja jednak nigdy cię nie zdradzę. Nigdy cię nie opuszczę.

Poczułam mrowienie skóry na karku. Pod tymi słowami coś się kryło: czyżby wiedział o Dymitrze?

Usiłując zamaskować strach, nagle wpadłam w złość.

– Nie wyjdę za ciebie, Iwanie. Jeśli jednak masz coś jeszcze do dodania, to proszę, mów. Zawahał się, potarł kark i zerknął na niebo. – Mów – powtórzyłam.

– Nigdy o tym nie rozmawiasz. Szanuję cię za to… ale wiem, co się stało z twoim mężem. Konsulat amerykański musiał podać IRO powód, dla którego wysłał samotną siedemnastolatkę na Tubabao.

Plamy zaczęły tańczyć mi przed oczami, w gardle urosła gula. Próbowałam przełknąć ślinę, ale nie mogłam, dławiłam się.

– Komu powiedziałeś? – spytałam. Mój głos drżał. Nadal chciałam mówić poirytowanym tonem, ale nie wypadło to przekonująco.

– Ludzie z Szanghaju znają Moskwę – Szanghaj, Aniu. Pojawiałaś się w kronice towarzyskiej. Ci z innych miast pewnie o niczym nie wiedzą. Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, ale ja cofnęłam się w ciemność.

– Dlaczego nikt się ze mną nie skonfrontował? – zapytałam. – Skoro jestem taką kłamczuchą?

– Nie jesteś kłamczuchą, Aniu. Po prostu się boisz. Tym świadomym sytuacji zbyt na tobie zależy, aby zmuszać cię do rozmowy o rzeczach, o których wolałabyś zapomnieć.

Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Wolałabym, żeby Iwan mi się nie oświadczał. Chciałam nadal udawać byłą guwernantkę i nie myśleć o Moskwie – Szanghaju. Chętnie zachowałabym wspomnienie o Iwanie jako dobrym człowieku, który siedział ze mną na półce skalnej tamtej nocy, gdy poznałam prawdę o Pomerancewach.

50
{"b":"100821","o":1}