Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Z najlepszymi życzeniami dla ciebie – powiedział i wyciągnął ku mnie koszyk.

Usiłowałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam.

– Nie najlepsze ze mnie teraz towarzystwo, Iwan – odparłam.

– Wiem. Przyniosłem pierniki Ruselinie, powiedziała mi, co się stało.

Przygryzłam wargę. Tak bardzo płakałam na plaży, sądziłam, że nie mam już łez. Mimo to ciężka kropla spłynęła mi po twarzy.

– Nad laguną jest półka skalna – rzekł Iwan. – Siadam na niej, kiedy jest mi smutno, potem czuję się lepiej. Zabiorę cię tam.

Stopą rysowałam linie na piasku. Odnosił się do mnie życzliwie, wzruszało mnie jego współczucie, nie byłam jednak pewna, czy wolę zostać sama, czy też w jego towarzystwie.

– Pod warunkiem, że nie będziemy rozmawiać – stwierdziłam w końcu. – Nie mam ochoty na pogawędki.

– Nie będziemy – obiecał. – Posiedzimy sobie.

Podążyłam za Iwanem po piaszczystej ścieżce do odsłoniętej skały. Pokazały się gwiazdy, ich odbicia w wodzie przypominały rozmazane kwiaty. Ocean miał głęboki odcień fioletu. Usiedliśmy na półce skalnej, zabezpieczonej z obu stron dużymi głazami. Skała wciąż była ciepła od słońca. Oparłam się o nią, nasłuchując odgłosów fal wirujących i ściekających przez szczeliny pod nami.

Iwan podał mi koszyk z piernikami. Wzięłam ciastko, choć nie byłam głodna. Słodycz rozlała mi się w ustach i przywiodła na myśl Gwiazdkę w Harbinie: adwentowy kalendarz matki na kominku, chłód szyby na moim policzku, za oknem ojciec zbierający drewno, i płatki śniegu na butach. Nie mogłam uwierzyć, że tak daleko odeszłam od bezpiecznego świata dzieciństwa.

Zgodnie z obietnicą Iwan nie usiłował nawiązać ze mną rozmowy.

Na początku dziwnie się czułam, siedząc z kimś, kogo niezbyt dobrze znałam, i milcząc. Zwykle ludzie zadają sobie proste pytania, by się lepiej poznać, ale w naszym wypadku każdy temat był zbyt bolesny. Nie mogłam spytać Iwana o wypieki, ani on nie mógł mnie o Szanghaj. Żadne z nas nie mogło poruszyć tematu małżeństwa. Nawet niewinna uwaga dotycząca oceanu niosła z sobą niebezpieczeństwo. Galina opowiadała mi, jak piękne są plaże Qingdao w porównaniu do tutejszych. Jak jednak miałam pytać o Qingdao, nie przypominając jednocześnie Iwanowi, ile tam utracił? Oparłam brodę na pięściach i wdychałam słony zapach oceanu. Ludziom takim jak Iwan i ja, ludziom wciąż ponoszącym konsekwencje wojny, łatwiej było nie zadawać pytań, niż ryzykować wkroczenie na niebezpieczny teren wspomnień o drugiej osobie.

Podrapałam się po policzku. Pasożyt już zdechł, zostawił płaski, cętkowany kawałek skóry. Na Tubabao było niewiele luster i niewiele czasu na próżność, jednak gdy zerkałam na swoje odbicie w puszce albo w wodzie, czułam się zaszokowana swoim wyglądem. Nie przypominałam już siebie. Ta blizna była niczym piętno Dymitra, pęknięcie na wazonie, które bezustannie każe pamiętać właścicielowi, że nie uchronił swojej własności przed upadkiem.

Gdy widziałam bliznę, wspomnienie zdrady Dymitra przeszywało mnie na wskroś. Usiłowałam nie myśleć o nim ani o Amelii w Ameryce, o ich luksusowym życiu, eleganckich samochodach, pięknych rezydencjach.

Zapatrzyłam się na niebo i odnalazłam niewielką, lecz piękną konstelację, którą Ruselina pokazała mi kilka nocy wcześniej. Pomodliłam się do niej i wyobraziłam sobie, że są tam Borys i Olga. Na myśl o nich znowu poczułam łzy pod powiekami.

Iwan siedział przygarbiony, z rękami na kolanach, pogrążony we własnych myślach.

– To Krzyż Południa – odezwałam się. – Żeglarze na południowej półkuli posługiwali się nim przy wyznaczaniu kierunku.

Iwan popatrzył na mnie.

– Jednak mówisz – zauważył.

Oblałam się rumieńcem, choć przecież nie musiałam czuć zakłopotania.

– Nie wolno mi?

– Wolno, ale twierdziłaś, że nie chcesz.

– To było godzinę temu.

– Podobało mi się to milczenie – stwierdził. – Myślałem, że dzięki temu lepiej cię poznam.

Mimo ciemności z pewnością dostrzegł mój uśmiech. Znowu popatrzyłam na gwiazdy. Dlaczego przy tym dziwnym mężczyźnie czułam się taka odważna? Nigdy nie pomyślałam, że bez problemu będę siedziała z kimś przez tak długi czas i nic nie będę mówiła.

Iwan miał silną osobowość. Przypominał skałę, która nigdy nie popęka. On także musiał cierpieć, ale strata dała mu siłę. Ja z kolei myślałam, że jeśli stracę coś jeszcze, po prostu zwariuję.

– Tylko żartowałem. – Znowu podsunął mi koszyk. – Co chciałaś mi powiedzieć?

– Och nic – odparłam. – Masz rację. Dobrze jest posiedzieć w ciszy.

Znowu umilkliśmy i czułam się równie swobodnie jak wcześniej. Fale się uspokoiły, światła w obozie powoli gasły. Zerknęłam na Iwana. Oparty o skałę, spoglądał ku niebu. Zastanawiałam się, o czym myśli.

Ruselina powiedziała, że najlepszym sposobem na uszanowanie Pomerancewów będzie odważne życie. Czekałam na matkę, ale nie powróciła do mnie, nie dowiedziałam się o niej niczego nowego. Nie byłam już jednak małą dziewczynką, zależną od kaprysów innych. Na tyle dorosłam, by sama poszukać matki. Mimo tęsknoty bałam się jednak odkrycia, że może torturowano ją i w końcu zabito. Zacisnęłam powieki i wypowiedziałam życzenie pod adresem Krzyża Południa, błagając Borysa i Olgę o pomoc. Postanowiłam użyć swojej odwagi, by odnaleźć matkę.

– Jestem gotowa do powrotu – oświadczyłam.

Iwan skinął głową i wstał, wyciągając rękę, żeby mi pomóc.

Ujęłam jego palce, on zaś złapał mnie z taką siłą, jakby czytał w moich myślach i usiłował mnie wesprzeć.

– Jak mam się zabrać do znalezienia kogoś w radzieckim obozie pracy? – spytałam kapitana Connora następnego ranka w pracy.

Siedział przy swoim biurku i jadł jajko sadzone z bekonem. Żółtko rozlało mu się po talerzu, więc zamoczył w nim kromkę chleba.

– To bardzo trudne – odparł. – W Rosji jest patowa sytuacja. Stalin to szaleniec. – Zerknął na mnie. Był dobrze wychowanym człowiekiem i nie zadawał żadnych pytań. – Radziłbym ci skontaktować się z Czerwonym Krzyżem, już w kraju osiedlenia. Często udaje im się odnaleźć zaginione osoby i połączyć rodzinę.

Kraj zamieszkania: ten problem zaprzątał myśli nam wszystkim.

Dokąd mieliśmy trafić? IRO i przywódcy społeczności pisali do wielu krajów, błagając, by nas wpuściły, lecz nie otrzymywali odpowiedzi. Tubabao obfitowało w roślinność i owoce, z pewnością mogliśmy tu znaleźć wytchnienie, ale przyszłość była niepewna.

Nawet na tropikalnej wyspie nie opuszczały nas problemy. Już zdarzyły się trzy próby samobójcze, jedna udana. Ile jeszcze mogliśmy czekać?

Dopiero kiedy Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała odpowiednie rozporządzenie, pojawiły się zaproszenia. Kapitan Connor i inni urzędnicy spotkali się w biurze – ustawili krzesła w kręgu, włożyli okulary i zapalili papierosy, po czym zaczęli dyskutować o możliwościach. Stany Zjednoczone przyjmowały jedynie tych, których poręczyciele już tam mieszkali. Australię interesowali młodzi ludzie, pod warunkiem że podpiszą dwuletnią umowę na pracę oferowaną przez rząd; Francja proponowała szpitalne łóżka starym i chorym, by dokonali tam żywota albo wyzdrowieli i wynieśli się gdzieś indziej; Argentyna, Chile i Santo Domingo wpuszczały wszystkich bez zastrzeżeń.

Usiadłam przy maszynie do pisania i wpatrywałam się w czystą kartkę, całkiem sparaliżowana. Nie miałam pojęcia, dokąd pojadę ani co się ze mną stanie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia poza Chinami. Zrozumiałam, że od przybycia na Tubabao żywiłam skrytą nadzieję na powrót do domu.

Czekałam, aż urzędnicy wyjdą, zanim zapytałam kapitana Connora, czy jego zdaniem pewnego dnia popłyniemy do Chin.

Popatrzył na mnie tak, jakbym go zapytała, czy jego zdaniem pewnego dnia wyrosną nam wszystkim skrzydła i zamienimy się w ptaki.

– Aniu, dla was nie ma już Chin – odparł.

Kilka dni później otrzymałam list od Dana Richardsa, który nalegał, abym przyjechała do Ameryki za jego poświadczeniem. „Nie jedź do Australii – napisał. – Tam każą intelektualistom układać tory kolejowe. Południowa Ameryka odpada. Nie możesz też zaufać Europejczykom. Nie zapominaj masakry kozaków pod Lienzem”.

45
{"b":"100821","o":1}