– Och, Ruselino, słyszałam, że nie czujesz się najlepiej.
– Już wydobrzałam, droga przyjaciółko – odparła Ruselina. – To Anna Wiktorowna Kozłowa.
– Kozłowa? – Raisa popatrzyła na mnie.
– Tak, córka Aliny Pawłownej. Kobiety, którą chyba poznałaś – wyjaśniła Ruselina.
Raisa umilkła, zajęta swoimi myślami. W namiocie było gorąco, choć Maria podwinęła zasłony klapy z tyłu i w bocznych okienkach.
Usiadłam na brzegu krzesła, żeby nogi nie przylepiły mi się do drewna. Na brodzie Raisy zebrała się strużka śliny, Natasza wytarła ją delikatnie rąbkiem fartucha. Pomyślałam, że starsza pani zapadła w sen, lecz nagle się wyprostowała i spojrzała na mnie.
– Spotkałam twoją matkę tylko raz – powiedziała. – Pamiętam ją dobrze, przyciągała uwagę. Tamtego dnia wszyscy byli nią oczarowani. Była smukła i miała piękne oczy.
Nogi ugięły się pode mną. Myślałam, że zemdleję na wzmiankę o swoim długo skrywanym sekrecie, o matce. Złapałam za skraj łóżka, nieświadoma obecności innych osób. Zniknęły z moich myśli, gdy tylko Raisa zaczęła mówić. Widziałam tylko staruszkę i czekałam na każde niewyraźne słowo.
– Było to bardzo dawno temu – westchnęła Raisa. – Na letnim przyjęciu w mieście. Zapewne w 1929 roku. Pojawiła się razem z rodzicami i miała na sobie elegancką liliową suknię. Uznałam, że jest bardzo opanowana, i od razu ją polubiłam, bo interesowała się tym, co mają do powiedzenia inni ludzie. Była znakomitą słuchaczką.
– To musiało być przed ślubem z moim ojcem – wtrąciłam. – Cudownie, że przypomniała sobie pani tak dawne czasy.
– Już wtedy uważałam się za wiekową osobę. – Raisa uśmiechnęła się do mnie. – Teraz jednak jestem znacznie starsza. Mogę myśleć jedynie o swojej przeszłości.
– Czy widziała ją pani tylko przy tamtej okazji?
– Tak. Potem nigdy jej już nie spotkałam. Niewielu nas było w Harbinie, nie wszyscy obracaliśmy się w tych samych kręgach. Słyszałam jednak, że poślubiła kulturalnego mężczyznę i zamieszkali w ładnym domu na rogatkach miasta.
Raisa zsunęła się na poduszki, jakby z niej uszło powietrze.
Najwyraźniej te wspomnienia ją wyczerpywały. Maria nabrała wody z miski i przytknęła szklankę do ust teściowej. Natasza przeprosiła nas i poszła do dzieci. Słyszałam okrzyki dziewczynek bawiących się na podwórzu i piski kurczaków. Nagle twarz Raisy się wykrzywiła. Staruszka zaczęła płakać.
– Byliśmy głupcami, zostając tam w czasie wojny. Bystrzejsi wyjechali do Szanghaju przed przybyciem Sowietów – powiedziała. Miała chrypliwy, stężały od bólu głos.
Ruselina usiłowała ją pocieszyć, ale Raisa odsunęła się od niej.
– Słyszałam, że Sowieci zabrali twoją matkę. – Raisa uniosła nakrapianą dłoń do czoła. – Nie wiem jednak, dokąd pojechała. Może to lepiej. Robili straszne rzeczy tym, którzy zostali.
– Odpocznij, mamo – odezwała się Maria, ponownie przytykając szklankę z wodą do warg staruszki, ale Raisa odepchnęła jej rękę.
Drżała mimo upału, więc przykryłam ją szalem. Bałam się, że jej kruche ramiona rozpadną się w moich dłoniach.
– Jest zmęczona, Aniu – szepnęła Ruselina. – Może powie więcej innego dnia.
Wstałam, żeby wyjść. Moje serce rozdzierały wyrzuty sumienia. Pragnęłam oszczędzić cierpień Raisie, ale też nie chciałam wychodzić, nie dowiedziawszy się wcześniej wszystkiego o swojej matce.
– Przykro mi – powiedziała Maria. – Czasem myśli jaśniej niż zwykle. Dam wam znać, jeśli powie coś jeszcze.
Podniosłam laskę Ruseliny i nadstawiłam ramię, kiedy Raisa mnie zawołała. Uniosła się na łokciach. Jej oczy były obwiedzione czerwonymi obwódkami i rozgorączkowane.
– Twoja matka miała sąsiadów, Borysa i Olgę Pomerancewów, prawda? – spytała. – Postanowili zostać w Harbinie po wejściu Sowietów.
– Tak – odparłam.
Raisa z powrotem opadła na poduszki i nakryła twarz rękami. Z jej gardła wydobył się cichy skowyt.
– Sowieci zabrali wszystkich młodych, których mogli zmusić do pracy – powiedziała, częściowo do mnie, częściowo do siebie. – Słyszałam, że zabrali Pomerancewa, bo nadal był silny, mimo swojego wieku, ale zastrzelili jego żonę. Chorowała na serce. Wiedziałaś o tym?
Nie pamiętam, jak wróciłam do namiotu Ruseliny. Maria i Natasza musiały nam pomóc, bo nie wyobrażam sobie, żeby Ruselina zdołała prowadzić mnie przez całą drogę. Byłam w szoku, przed oczami miałam tylko Tanga. Los Borysa i Olgi zależał od niego.
Pamiętam, jak opadłam na łóżko Iriny i wcisnęłam twarz w poduszkę. Marzyłam o śnie, o nieświadomości, o odpoczynku od koszmarnego bólu, który mnie rozrywał. Ukojenie jednak nie nadeszło. Moje spuchnięte powieki nie chciały się zamknąć. Serce dudniło mi w piersi niczym tłok.
Ruselina usiadła obok i pogłaskała mnie po plecach.
– Nie tak to sobie wyobrażałam – powiedziała. – Myślałam, że cię uszczęśliwię.
Popatrzyłam na jej wymizerowaną twarz. Miała cienie pod oczami i sine usta. Byłam na siebie wściekła za to, że przysparzam jej trosk.
Im bardziej jednak usiłowałam się uspokoić, tym większy czułam ból.
– Głupio uwierzyłam, że nie stanie się im nic złego – westchnęłam. Przypomniałam sobie wystraszony wzrok Olgi i łzy na policzkach jej męża. – Wiedzieli, że zginą za udzielenie mi pomocy.
– Aniu, miałaś trzynaście lat – zauważyła Ruselina. – Starzy ludzie wiedzą, że muszą dokonać w życiu pewnych wyborów. Gdyby chodziło o ciebie albo Irinę, postąpiłabym tak samo.
Oparłam głowę na jej ramieniu i ze zdumieniem odkryłam, że jest mocniejsze, niż się spodziewałam. Najwyraźniej moja słabość dodała jej sił. Ruselina pogłaskała mnie po głowie i objęła, jakbym była jej dzieckiem.
– Sama straciłam rodziców, brata, dziecko tuż po narodzinach, syna i synową. Umrzeć ze starości to jedno, zginąć za młodu to coś zupełnie innego. Twoi przyjaciele pragnęli, żebyś żyła – powiedziała.
Uściskałam ją mocniej. Chciałam powiedzieć Ruselinie, że ją kocham, ale słowa uwięzły mi w gardle.
– Ich ofiara to dar dla ciebie. – Pocałowała mnie w czoło. – Uszanuj go i żyj odważnie. Nie mogliby cię prosić o więcej.
– Chcę im podziękować.
– Zrób to – odparła. – Nic mi się nie stanie do powrotu Iriny. Idź i zrób coś w dowód szacunku dla swoich przyjaciół.
Powlokłam się ścieżką na plażę, niemal oślepiona łzami. Jednak cykanie świerszczy i świergot ptaków w krzewach mnie uspokoiły. W ich muzyce usłyszałam radosny głos Olgi. Mówiła mi, żebym przestała się trapić, że nic nie czuła i że wcale nie bała się bólu. Bezlitosne słońce złagodniało, promienie między drzewami pieściły mnie swoim dotykiem. Marzyłam, by przytulić twarz do ubrudzonego mąką brzucha Olgi i powiedzieć jej, ile dla mnie znaczyła.
Kiedy dotarłam do plaży, morze było szare i ponure. Nad moją głową krzyczało stadko mew. Ostatnie promienie słońca wypalały lśniącą linię pośrodku oceanu, w powietrzu unosiła się mgła.
Opadłam na kolana i wzniosłam z piasku kopczyk sięgający mi do piersi, a potem otoczyłam go muszlami. Zęby mi szczękały, gdy wyobrażałam sobie, jak wywlekają z kuchni Olgę, by następnie ją zabić. Czy krzyczała? Nie mogłam myśleć o niej, nie pamiętając jednocześnie o Borysie. Byli jak łabędzie, połączeni na całe życie.
Nie przeżyłby bez niej ani jednego dnia. Czy kazali mu na to patrzeć? Moje łzy wsiąkały w piach jak krople deszczu. Zbudowałam drugi kopczyk i połączyłam oba pomostem z piasku. Strzegłam pomnika, nasłuchując huku fal, aż słońce zanurzyło się w oceanie.
Kiedy pomarańczowe cienie znikły i niebo pociemniało, trzykrotnie wypowiedziałam imiona Borysa i Olgi, by wiedzieli, że o nich pamiętam.
Po powrocie ujrzałam, że Iwan czeka na mnie pod lampą na drodze do mojego namiotu. Trzymał w rękach koszyk przykryty kraciastą szmatką. Kiedy do niego podeszłam, uniósł ściereczkę i pokazał mi porcję świeżych pierników. Miodowo – imbirowy aromat mieszał się z zapachem świeżej morskiej bryzy i palmowych liści.
Ciastka wydawały się nie na miejscu na tej tropikalnej wyspie. Nie miałam pojęcia, skąd Iwan zdobył składniki i jak upiekł ciastka.