Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chcecie zobaczyć szczyt wyspy? – spytał. – Właściwie nie wolno mi tam nikogo zabierać. Słyszałem jednak o tamtejszych duchach i doszedłem do wniosku, że przydadzą mi się dwie dziewice do ochrony.

– Zawsze opowiadasz takie dziwne rzeczy, Iwan – roześmiała się Irina, wstała i otrzepała piach z nóg. Przewiązała ręcznik w pasie i zanim zdążyłam się odezwać, wskoczyła do jeepa. – Chodź, Aniu. Przyłącz się do wycieczki. Za darmo.

– Byłaś u lekarza? – spytał Iwan, kiedy wspięłam się do auta.

Tym razem zachowałam ostrożność i nie wpatrywałam się zbyt uważnie w jego twarz.

– Tak – odparłam. – Jestem zdumiona, że to tropikalny pasożyt. Przyczepił się do mnie tuż po wypłynięciu z Szanghaju.

– Statek, którym tu przybyłaś, odbył niejedną podróż. Wielu z nas to złapało. Jednak dotąd nikt nie miał tego na twarzy. To niebezpieczne. Za blisko oczu.

Piaszczysta plaża rozciągała się na ponad kilometr. Potem palmy kokosowe i krzaki nipy ustąpiły miejsca gigantycznym drzewom, które pochylały się nad nami niczym demony. Ich wykręcone pnie porastały winorośle i pasożytnicze rośliny. Minęliśmy wodospad; stara drewniana tabliczka ostrzegała: „Uwaga na węże przy zbiornikach wodnych”.

Kilka minut później Iwan zatrzymał jeepa. Drogę zablokowała nam ciemna góra. Kiedy motor zgasł, zaniepokoiła mnie nienaturalna cisza. Ptaki milczały, nie słyszałam wiatru ani oceanu. Coś przyciągnęło moją uwagę: para oczu między skałami. Przyjrzałam się uważniej górze i w końcu dostrzegłam na niej płaskorzeźby świętych i drzewa papai. Przeszył mnie dreszcz. Widziałam kiedyś podobną budowlę w Szanghaju, ale ten hiszpański kościół był naprawdę stary. Z przekrzywionej wieży pozostały jedynie po – tłuczone kafelki, jednak reszta budynku była nietknięta. Drobne paprocie zapuściły korzenie w każdej szczelinie. Wyobraziłam sobie, jak trędowaci mieszkający na tej wyspie przed przybyciem Amerykanów wędrują wokół świątyni i zastanawiają się, czy Bóg ich opuścił tak samo jak ludzie, którzy przywieźli ich tu na śmierć.

– Zostańcie w jeepie. Za nic stąd nie wychodźcie. – Iwan patrzył wprost na mnie. – Wszędzie są węże… i stare miny. Jeśli ja wylecę w powietrze, nic się nie stanie, ale wy jesteście za ładne.

Wtedy zrozumiałam, dlaczego zabrał nas ze sobą, po co przyjechał po nas na plażę. Popisywał się. Zauważył moją reakcję w chacie i chciał mi udowodnić, że wcale nie wstydzi się oszpecenia.

Cieszyło mnie, że tak postąpił, wręcz go podziwiałam. Ja byłam zupełnie inna. Ślad na moim policzku nie wyglądał tak źle jak blizna na jego twarzy, a jednak starałam się go ukryć. Odrzucił koc, pod nim zalśnił nóż myśliwski. Iwan wsunął go za pasek i zarzucił linę na ramię. Patrzyłam, jak znika w dżungli.

– Szuka materiałów do budowy kina – wyjaśniła Irina.

– Ryzykuje życie dla kina? – zdziwiłam się.

– Ta wyspa to dom Iwana – odparła. – Powód do życia.

– Rozumiem – mruknęłam i zapadła cisza.

Czekałyśmy ponad godzinę, wypatrując w dżungli jakiegokolwiek ruchu. Morze obeschło na mojej skórze, czułam sól na wargach.

Irina odwróciła się do mnie.

– Słyszałam, że był piekarzem w Qingdao – odezwała się. – Podczas wojny Japończycy odkryli jakichś Rosjan wysyłających wiadomości radiowe na amerykański statek. Postanowili zemścić się na przypadkowych rosyjskich mieszkańcach miasta. Związali jego żonę i dwie maleńkie córeczki i podpalili sklep. Ta blizna pozostała mu po tym, jak usiłował je ratować.

Przesiadłam się na tył jeepa i oparłam głowę na kolanach.

– To straszne – westchnęłam.

Nie miałam pojęcia, co dodać. Nikt z nas nie wyszedł z tej wojny nietknięty. Cierpienie, z którym budziłam się każdego ranka, było takim samym cierpieniem, jakie odczuwali otaczający mnie ludzie.

Słońce wyspy ogrzewało mi kark. Przebywałam tu zaledwie jeden dzień, a już Tubabao odcisnęła na mnie swoje piętno. Miała magiczną siłę. Uzdrawiała i przerażała, potrafiła doprowadzić do szaleństwa albo uwolnić od bólu. Przez ostatnie tygodnie myślałam, że jestem całkiem sama. Cieszyłam się, że poznałam Irinę i Iwana.

Skoro oni potrafili znaleźć powód, by żyć dalej, może i mnie się uda.

Tydzień później siedziałam w biurze IRO, pisząc list na maszynie bez litery „y”. Nauczyłam się eliminować tę niedogodność, zastępując słowa z „y” tymi bez. „Wydarzenie” stało się „zdarzeniem”, „sympatyk” – „zwolennikiem”, a „wyrazy sympatii” zmieniły się w „z poważaniem”. Mój angielski szybko się poprawiał. Mimo to miałam problem z rosyjskimi imionami, tam często występowało „y”. Wobec tego pisałam „v” i mozolnie dorysowywałam kreseczkę ołówkiem.

Moje biuro znajdowało się w blaszanym baraku bez jednej ściany, z dwoma biurkami i szafką na akta. Krzesło skrzypiało na betonowej podłodze za każdym razem, gdy się ruszałam, i trzeba było spinać dokumenty, żeby nie fruwały w wietrzyku znad oceanu.

Pracowałam pięć godzin dziennie, dostawałam za to dolara i puszkę owoców na tydzień. Byłam jedną z niewielu osób, którym płacono, od większości uchodźców oczekiwano, że będą pracować za darmo.

Pewnego popołudnia kapitana Connora zdenerwowała uparta mucha. Usiłował ją zabić, ale owad prześladował go ponad godzinę. W końcu mucha wylądowała na raporcie, który właśnie skończyłam, i rozwścieczony Connor zgniótł ją pięścią. Popatrzył na mnie ze skruchą.

– Mam przepisać tę stronę? – zapytałam.

Takie wypadki często się zdarzały w naszym biurze, jednak przepisanie całej strony bez błędów było żmudnym zajęciem, zwłaszcza że przed przybyciem na wyspę nie umiałam pisać na maszynie.

– Nie, nie. – Kapitan podniósł kartkę i strzepnął z niej szczątki muchy. – Już prawie kończymy, zresztą wylądowała na końcu akapitu. Wygląda jak znak zapytania.

Przykryłam szmatką klawiaturę i odstawiłam maszynę do pudła. Właśnie sięgałam po torebkę, by wyjść, gdy w progu stanęła Irina.

– Aniu, zgadnij, co się stało? – wyrzuciła z siebie. – Będę w tym tygodniu śpiewała kabaretowe piosenki na głównej scenie. Przyjdziesz?

– Jasne! – krzyknęłam. – Cudownie.

– Babcia też się cieszy. Jest jednak zbyt słaba, żeby mi akompaniować, może przyprowadziłabyś ją i dotrzymała jej towarzystwa?

– Dobrze – przytaknęłam. – Włożę na tę okazję najlepszą wieczorową suknię.

– Babcia uwielbia się przebierać. – Oczy Iriny zabłysły. – Przez cały tydzień wysilała umysł, próbując przypomnieć sobie cokolwiek o twojej matce. Chyba znalazła, na wyspie kogoś, kto mógłby nam pomóc.

Musiałam przygryźć wargę, bo drżała. Minęły cztery lata, odkąd po raz ostatni widziałam mamę. Kiedy nas rozdzielono, byłam małą dziewczynką. Po tym wszystkim, co przeszłam, wydawała mi się jedynie snem. Gdybym z kimś o niej porozmawiała, znowu stałaby się realna.

W wieczór występu Iriny Ruselina i ja przedarłyśmy się przez paprocie na główny plac. Ostrożnie podnosiłyśmy nasze wieczorowe suknie, żeby się nie podarły w gęstym poszyciu. Włożyłam rubinową suknię i śliwkowy szal, który Michajłowowie podarowali mi na Gwiazdkę. Ruselina upięła siwe włosy na czubku głowy. Ta fryzura bardzo pasowała do sukni empire, starsza pani wyglądała teraz jak osoba ze świty cara. Choć była słaba i kurczowo wczepiła się w moje ramię, miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy.

– Rozmawiałam o twojej matce z ludźmi z Harbinu – powiedziała. – Jedna z moich dawnych przyjaciółek twierdzi, że znała Alinę Pawłowną Kozłową. Jest bardzo stara i czasem pamięć jej szwankuje, ale zaprowadzę cię do niej.

Minęłyśmy drzewo pełne latających lisów, które wisiały na gałęziach niczym owoce. Gdy przechodziłyśmy, lisy odleciały, zmieniając się w czarne anioły machające skrzydłami na tle szafirowego nieba. Zatrzymałyśmy się, by podziwiać ich cichą podróż.

Byłam bardzo poruszona informacjami Ruseliny. Choć domyślałam się, że słowa kobiety z Harbinu zapewne nie rzucą więcej światła na los mojej matki, znalezienie kogoś, kto ją znał, z kim mogłam o niej porozmawiać, było dla mnie bardzo istotne.

42
{"b":"100821","o":1}