Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mimo chaosu na ulicach, popijaliśmy tanie wino niczym najlepsze roczniki i skubaliśmy kawałeczki szynki jak niegdyś kawior. Podczas zaciemnienia zapalaliśmy świece. Dymitr i ja co wieczór tańczyliśmy walca, jak świeżo poślubieni małżonkowie. Wojna, śmierć Siergieja i Amelia – to wszystko wydawało się jedynie złym snem.

Gdy klub był zamknięty, siedzieliśmy wieczorami w domu, czytając sobie na głos albo słuchając płyt. Mimo tego, co działo się w mieście, zachowywaliśmy się jak najnormalniejsze małżeństwo. Po Amelii pozostało tylko wspomnienie. Czasem czułam jej zapach na poduszce albo znajdowałam gładki ciemny włos na szczotce albo kafelku.

Nigdy się jednak nie pojawiła ani z nami nie kontaktowała, aż do pewnego wieczoru, kilka tygodni po mojej przeprowadzce do rezydencji, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała Stara Służąca. Zabrakło lokaja, więc Chinka zaczęła mówić po angielsku i odbierać telefony.

Domyśliłam się, kto dzwoni, gdyż Stara Służąca dreptała po pokoju, nerwowo unikając mojego spojrzenia. Wyszeptała coś do Dymitra.

– Powiedz jej, że nie ma mnie w domu – oświadczył.

Stara Służąca wróciła do holu i już miała przekazać wiadomość, kiedy Dymitr krzyknął głośno, tak, by Amelia go usłyszała:

– Niech tu więcej nie dzwoni!

Następnego dnia Luba napisała do mnie, że mam się z nią pilnie spotkać w klubie. Nie widziałyśmy się już od miesiąca i gdy ujrzałam ją w foyer, w eleganckim kapeluszu, lecz bladą jak upiór, niemal krzyknęłam z zaskoczenia.

– Nic ci nie jest? – spytałam.

– Opuszczamy dom – odparła. – Wieczorem wyjeżdżamy do Hongkongu. To ostatni dzień rozdawania wiz wyjazdowych. Aniu, musisz z nami jechać.

– Nie mogę – powiedziałam.

– Inaczej nie dostaniesz wizy. Aleksiej ma brata w Hongkongu. Możesz udawać naszą córkę.

Nigdy nie widziałam Luby tak wyczerpanej nerwowo. Była głosem rozsądku podczas mojego małżeńskiego kryzysu. Kiedy jednak popatrzyłam na inne kobiety w pomieszczeniu, na tych kilka klientek, które zostały w Szanghaju, ujrzałam przerażenie w ich oczach.

– Dymitr do mnie wrócił – szepnęłam. – Wiem, że nie opuści klubu, a ja muszę trwać przy mężu.

Przygryzłam wargę i wbiłam wzrok w ziemię. Opuszczała mnie kolejna bliska osoba. Skoro Luba zamierzała wyjechać z Szanghaju, było mało prawdopodobne, abyśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkały.

Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej chusteczkę.

– Mówiłam ci, że wróci. – Otarła oczy. – Pomogłabym wam obojgu, ale masz rację co do Dymitra. Nie zostawi klubu. Szkoda, że nie przyjaźni się już z moim mężem. Aleksiej mógłby go przekonać do wyjazdu.

Kierownik sali oznajmił, że stolik już czeka. Kiedy nas usadził, Luba zamówiła butelkę najlepszego szampana i sernik na deser. Po chwili niemal jednym haustem opróżniła zawartość pierwszego kieliszka.

– Przyślę ci nasz adres w Hongkongu – stwierdziła. – Daj znać, jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy. Czułabym się o wiele lepiej, wiedząc, że zamierzasz wyjechać.

– Do klubu ciągle przychodzi mnóstwo ludzi – poinformowałam ją. – Kiedy przestaną, obiecuję, że pogadam z Dymitrem o wyjeździe.

Luba pokiwała głową.

– Mam informacje o Amelii – oznajmiła.

Wbiłam paznokcie w tapicerkę krzesła. Nie byłam pewna, czy chcę to usłyszeć.

– Podobno zaczęła się uganiać za jakimś bogatym Teksańczykiem. Jednak ten facet był sprytniejszy od jej dotychczasowych ofiar. Wziął, co chciał, i ją rzucił. Wystrychnął Amelię na dudka.

Powiedziałam jej, co się zdarzyło wczoraj wieczorem, jak Dymitr zakazał Amelii do nas wydzwaniać.

Szampan najwyraźniej poprawił humor Lubie. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– A więc ta suka musiała spróbować raz jeszcze. – Pokiwała głową. – Nie przejmuj się, Aniu. Już uwolnił się spod jej zaklęcia. Przebacz mu i kochaj go z całego serca.

– Dobrze – odparłam. Żałowałam jednak, że rozmawiałyśmy o Amelii. Była niczym wirus, pozostający w uśpieniu, dopóki się o niej nie wspominało.

Luba upiła kolejny łyk szampana.

– Co za głupia kobieta – powiedziała. – Opowiada ludziom o swoich niezwykłych znajomościach w Los Angeles. O własnym klubie. Moskwa – LA. Niezły dowcip.

Padało, kiedy wychodziłyśmy z klubu. Ucałowałam Lubę na pożegnanie. Cieszyło mnie znieczulające działanie szampana. Patrzyłam, jak Luba przepycha się przez tłum, żeby złapać rikszę. Co się stało z nami wszystkimi? Z tymi, którzy tańczyli walca na parkiecie w klubie Moskwa – Szanghaj i usiłowali śpiewać jak Josephine Baker?

W nocy wyły syreny, z oddali słychać było strzały. Następnego ranka znalazłam Dymitra w ogrodzie, stał po kostki w błocie.

– Zamknęli klub – powiedział.

Był upiornie blady, w jego zrozpaczonych oczach ujrzałam małego Dymitra. Chłopca, który utracił matkę. Potrząsnął z niedowierzaniem głową.

– Jesteśmy zrujnowani – dodał.

– Przecież to tylko na jakiś czas, dopóki się nie uspokoi – stwierdziłam. – Wystarczy nam pieniędzy, żeby przetrwać kilka miesięcy.

– Nie słyszałaś ostatnich wieści? – zapytał. – Komuniści przejęli władzę. Wyrzucają cudzoziemców. Nas wszystkich. Amerykański konsulat i Międzynarodowa Organizacja do Spraw Uchodźców zorganizowały statek.

– No to wyjedźmy – zaproponowałam. – Zaczniemy od nowa.

Dymitr opadł na kolana.

– Czy ty w ogóle słyszysz, co mówię, Aniu? Uchodźcy. Nie wolno nam ze sobą niczego zabrać.

– No to jedźmy, Dymitrze. Mamy szczęście, że ktoś chce nam pomóc.

Uniósł zabłocone ręce do twarzy i zakrył oczy.

– Będziemy biedni – szepnął.

Słowo „biedni” najwyraźniej go załamało, ja jednak poczułam dziwną ulgę. Nie mieliśmy być biedni. Mieliśmy być wolni. Nie chciałam opuszczać Chin, bo wydawało mi się, że jedynie one łączą mnie z matką, ale Chiny, jakie znałam, już nie istniały. W jednej chwili wymknęły nam się z rąk. Żadne z nas nie powinno w ogóle się nad tym zastanawiać. Nawet moja matka dostrzegłaby otwarte drzwi przede mną, szansę na nowy początek.

Twarz Starej Służącej posmutniała, gdy oznajmiłam, że i ona, i Mei Lin powinny odejść, gdyż nie są bezpieczne w naszym domu.

Zapakowałam im do kufrów jak najwięcej jedzenia, uszyłam woreczek, wypełniłam go pieniędzmi i kazałam Starej Służącej ukryć w sukience. Mei Lin przywarła do mnie. Dymitr pomógł mi podsadzić ją na rikszę.

– Musisz jechać ze swoją starą przyjaciółką – powiedziałam jej.

Kiedy riksza ruszyła, mała nie przestawała płakać. Przez chwilę pragnęłam ją zatrzymać, wiedziałam jednak, że nigdy nie wypuściliby jej z kraju.

Dymitr i ja kochaliśmy się przy akompaniamencie wycia bombowców i odległych wybuchów.

– Wybaczysz mi, Aniu? Naprawdę mi wybaczysz? – zapytał, gdy było po wszystkim.

Odparłam, że już mu wybaczyłam.

Rankiem rozszalała się ulewa. Deszcz bębnił o dach niczym pociski. Wyśliznęłam się z objęć Dymitra i podeszłam do okna. Strumienie wody zalewały ulicę. Przeniosłam wzrok na nagie ciało leżące na łóżku, żałując, że deszcz nie może zmyć z niego przeszłości. Dymitr drgnął i zamrugał powiekami.

– Nie przejmuj się deszczem – wymamrotał. – Pójdę piechotą do konsulatu. Spakuj walizki, wrócę po ciebie wieczorem.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziałam, pomagając mu włożyć koszulę i płaszcz. – Nie zabiją nas. Po prostu każą nam się wynosić.

Dotknął mojego policzka.

– Naprawdę uważasz, że moglibyśmy zacząć od początku?.

Razem obeszliśmy dom, wiedząc, że dziś po raz ostatni usiądziemy na eleganckich meblach i wyjrzymy przez imponujące okna.

Zastanawiałam się, co z nim będzie, jaki użytek zrobią z niego komuniści. Czułam wdzięczność do losu za to, że Siergiej nie musi obserwować zniszczenia ukochanego domu Mariny. Pocałowałam Dymitra i odprowadziłam go do ogrodowej ścieżki, kuląc się przed deszczem. Chciałam mu towarzyszyć, ale zostało niewiele czasu i musiałam przygotować się do podróży.

Przez cały dzień rozbierałam biżuterię na części: zaszywałam kamienie i perły w palcach skarpet i szwach bielizny. Ukryłam resztki nefrytowego naszyjnika matki w najmniejszej z matrioszek.

37
{"b":"100821","o":1}