Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mieszkanie wydawało się ponure. Nie było Mei Lin, uznałam, że pewnie poszła na zakupy albo śpi w pokoju dla służby. Zamknęłam za sobą drzwi i zdjęłam płaszcz. Nagle wstrząsnął mną dreszcz.

Zapach tytoniu gryzł mnie w nozdrza. Zmrużyłam oczy, widząc cień na sofie, aż nabrał kształtów. Dymitr. Czerwony koniuszek jego papierosa lśnił niczym węgielek w mroku. Wpatrywałam się w zarys sylwetki mojego męża, niepewna, czy jest prawdziwy, czy tylko go sobie wyobraziłam. Zapaliłam światło. Zerknął na mnie, ale przez cały czas milczał. Zaciągał się papierosem, jakby nie mógł bez niego oddychać. Weszłam do kuchni i postawiłam czajnik na kuchence. Gdy woda się zagotowała, zrobiłam sobie herbaty, jemu nie proponując.

– Spakowałam resztę twoich rzeczy do kufra w szafie w przedpokoju – powiedziałam. – Na wypadek, gdybyś nie wiedział, gdzie ich szukać. Wychodząc, zamknij za sobą drzwi.

Przeszłam do sypialni. Byłam zbyt zmęczona na rozmowy i nie miałam zamiaru dać się bardziej ranić. Zrzuciłam buty i ściągnęłam sukienkę przez głowę. W pokoju było bardzo zimno. Wśliznęłam się pod kołdrę, nasłuchując deszczu bębniącego o parapet. Serce głośno biło mi w piersi. Nie byłam jednak pewna, czy przez Dymitra, czy przez Dana. Zerknęłam na zegar na szafce nocnej, złotą miniaturkę, którą Michajłowowie podarowali nam z okazji zaręczyn. Minęła godzina i uznałam, że Dymitr z pewnością już poszedł. Jednak kiedy zaczęły opadać mi powieki, usłyszałam skrzypnięcie drzwi do sypialni i kroki Dymitra. Przekręciłam się na bok, udając, że śpię. Wstrzymałam oddech, gdy poczułam ciężar jego ciała na materacu. Miał lodowatą skórę. Położył dłoń na moim kolanie, a ja zamieniłam się w kamień.

– Odejdź – powiedziałam.

Zacieśnił uścisk.

– Nie możesz robić, co ci się podoba, i nagle wracać. Nie odpowiedział, oddychał jak wyczerpany człowiek. Wbijałam paznokcie w swoje ramię, aż rozdrapałam skórę do krwi. – Już cię nie kocham – dodałam. Jego dłoń wędrowała po moich plecach. Nie miał skóry jak zamsz, teraz przypominała papier ścierny. Odtrąciłam go, ale złapał mnie za brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała. Dostrzegłam, jak zmarniał. Amelia wzięła go w całości, a zwróciła pustą skorupę. – Już cię nie kocham – powtórzyłam.

Gorące łzy Dymitra spadły mi na twarz. Piekły niczym siarka.

– Dam ci, co zechcesz – zaszlochał Dymitr.

Odepchnęłam go i wstałam.

– Nie chcę cię – powiedziałam. – Już cię nie chcę.

Następnego dnia zjedliśmy śniadanie w brazylijskiej kawiarni w Alei Joffre. Dymitr wygrzewał nogi w promieniach słońca wpadających przez okno. Zamknął oczy i zdawał się błądzić myślami gdzieś indziej. Wydłubałam grzyby ze swojego omleta, zostawiając je na później. Grzyby w lesie są ukryte niczym skarby, czekają na zręczne dłonie, by je zerwały. Przypomniałam sobie, jak matka śpiewała mi tę piosenkę. Kawiarnia była pusta, jedynie wąsaty kelner pętał się za ladą, udając, że ją czyści. Powietrze pachniało drewnem, olejem i cebulą. Nawet teraz, kiedy natrafiam na tę kombinację zapachów, przypominam sobie ten poranek po powrocie Dymitra.

Chciałam wiedzieć, czy przyszedł do mnie z miłości, czy też dlatego, że przestało mu się układać z Amelią. Nie mogłam się jednak zmusić, by zadać pytanie, które miałam na końcu języka. Niepewność utworzyła między nami barierę. Rozmowa o Amelii przywołałaby ją tutaj, a tego nie chciałam.

Po chwili Dymitr się wyprostował i poruszył ramionami.

– Musisz wprowadzić się do domu – powiedział.

Na samą myśl o rezydencji poczułam ucisk w żołądku. Nie mogłam mieszkać w miejscu, w którym Dymitr był z Amelią. Nie chciałam widzieć zdrady w każdym meblu. Wzdrygnęłam się na myśl o spaniu w moim dawnym łóżku po tym, jak je zbrukano.

– Nie, nie chcę. – Odsunęłam talerz.

– W domu jest bezpieczniej. Teraz musimy o tym myśleć.

– Nie wrócę do domu. Nawet nie chcę go widzieć.

Dymitr przejechał ręką po twarzy.

– Jeśli komuniści wkroczą do miasta, najpierw pójdą do francuskiej dzielnicy przez twoją ulicę. Mieszkanie nie jest strzeżone. Rezydencję przynajmniej otacza mur.

Miał rację, ale nadal nie chciałam się przeprowadzać.

– Myślisz, że co zrobią? – zapytałam. – Wyślą nas do Związku Radzieckiego, jak moją matkę?

– Nie. – Dymitr wzruszył ramionami. – Kto będzie dla nich zarabiał pieniądze? Obejmą rządy i zaprowadzą tu chińskie porządki. Najbardziej przejmują mnie grabieże i zamieszki.

Wstał, by odejść. Kiedy ujrzał moje wahanie, wyciągnął rękę. – Aniu, chcę, żebyś była ze mną – powiedział.

Serce ścisnęło mi się na widok domu. Ogród tonął w błocie.

Nikomu nie chciało się przystrzyc krzewów róż. Zamieniły się w nieokiełznane pnącza pełznące po murze, wbijały macki w ramy okien, zostawiając brązowe ślady na tynku. Gardenia straciła wszystkie liście, teraz wyglądała jak patyk wbity w ziemię. Nawet gleba na grządkach wydawała się zbita i pusta: nikt nie zasadził cebulek na wiosnę. Usłyszałam, że Mei Lin śpiewa w pralni i uświadomiłam sobie, że Dymitr już wczoraj musiał ją zabrać do domu.

Stara Służąca otworzyła drzwi, ucieszona moim widokiem.

Uśmiech odmienił jej ponurą twarz. Przez chwilę wyglądała wręcz promiennie. Przez te wszystkie lata nie uśmiechnęła się do mnie ani razu, i nagle, kiedy balansowaliśmy na krawędzi katastrofy, uznała, że mnie lubi. Dymitr pomógł jej zanieść moje walizki do holu, a ja zachodziłam w głowę, gdzie się podziali inni służący.

Ściany salonu były nagie, wszystkie obrazy zniknęły. W miejscach po lampach widniały dziury.

– Ukryłem je. Żeby były bezpieczne – wyjaśnił Dymitr.

Stara Służąca otworzyła kufry i zaczęła zanosić moje ubrania na górę. Kiedy wyszła, odwróciłam się do Dymitra.

– Nie okłamuj mnie – powiedziałam. – Nie okłamuj mnie więcej.

Drgnął, jakbym go uderzyła.

– Sprzedałeś je, żeby utrzymać klub – ciągnęłam. – Nie jestem głupia. Wbrew temu, co myślisz, nie jestem małą dziewczynką. Zestarzałam się, Dymitrze. Popatrz na mnie. Jestem stara.

Dymitr położył mi dłoń na ustach i przygarnął mnie do piersi. Był wyczerpany. I stary, czułam to przez skórę. Jego serce ledwie biło. Wtulił policzek w moją twarz.

– Zabrała je na odchodnym.

Te słowa zabolały mnie jak cios. Położyły mi się kamieniem na sercu. A więc Amelia go zostawiła. Wcale mnie nie wybrał. Odsunęłam się od Dymitra i oparłam o kredens.

– Odeszła na dobre? – spytałam.

– Tak. – Nie spuszczał ze mnie wzroku.

Wstrzymałam oddech, rozdarta między dwoma światami. W jednym zabierałam walizki i wracałam do mieszkania, w drugim zostawałam z Dymitrem. Przycisnęłam dłonie do czoła.

– A więc zapomnijmy o niej – powiedziałam. – Nie ma jej w naszym życiu.

Dymitr przywarł do mnie i zaszlochał.

– „Ona”, „jej”, „minęła”. Od teraz tak będziemy o niej mówić – dodałam.

Czołgi armii nacjonalistów ryczały w mieście dniem i nocą, egzekucje komunistów stały się codziennym widokiem. Raz w drodze na targ minęłam kilka głów zatkniętych na znaki drogowe i nawet nie zauważyłam, że dziewczynka i jej matka zaczęły za mną krzyczeć. W ostatnich dniach nad ulicami unosił się zapach krwi.

Nowa godzina policyjna sprawiła, że otwieraliśmy klub tylko trzy razy w tygodniu, co właściwie było błogosławieństwem, gdyż brakowało nam personelu. Wszyscy szefowie kuchni wyjechali na Tajwan albo do Hongkongu, trudno było znaleźć jakichś muzyków poza Rosjanami. Jednak gdy otwieraliśmy, dawni klienci zjawiali się w komplecie.

– Nie pozwolę bandzie niezadowolonych wieśniaków zepsuć mi zabawy – powiedziała pewnego wieczoru madame Degas, zaciągając się papierosem w długiej fifce. – Zniszczą wszystko, jeśli im pozwolimy.

Jej pudla przejechał samochód, ale ze stoickim spokojem zastąpiła go papugą o imieniu Fifi.

Podobne odczucia odbijały się na twarzach innych stałych klientów, którzy pozostali w Szanghaju: angielskich i amerykańskich biznesmenów, holenderskich kupców morskich, nerwowych chińskich przedsiębiorców. Napędzała nas obsesyjna radość życia.

36
{"b":"100821","o":1}