Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wieczorem dostałam gorączki i zaczęłam kaszleć krwią. Dymitr wezwał doktora, który pojawił się tuż przed północą. Jego włosy wyglądały jak biała chmura nad rumianą twarzą, a nos przypominał grzyb. Kiedy rozgrzewał stetoskop w chudych dłoniach i nasłuchiwał świstu w moich płucach, pomyślałam, że podobny jest do chochlika z bajek.

– Głupio postąpiliście, nie wzywając mnie wcześniej – oznajmił, wkładając mi termometr w usta. – Płuca są zajęte. Jeśli nie obieca pani leżeć w łóżku aż do całkowitego ozdrowienia, umieszczę panią w szpitalu.

Termometr smakował mentolem. Zatonęłam wśród poduszek, krzyżując ręce na obolałej piersi. Dymitr ukucnął przy mnie, masując mi szyję i ramiona, żeby złagodzić ból.

– Aniu, wydobrzej – wyszeptał.

Przez pierwszy tydzień Dymitr usiłował mnie pielęgnować i jednocześnie zajmować się klubem. Jednak mój kaszel zakłócał mu te kilka godzin snu, które próbował wyrwać dla siebie późnym rankiem i po południu. Worki pod jego oczami i blada skóra mnie zaniepokoiły. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, by i on się rozchorował.

Nie pomyślałam wcześniej o zatrudnieniu pokojówki ani kucharki, więc poprosiłam Dymitra o przysłanie mi Mei Lin i zasugerowałam, że powinien trochę odpocząć w rezydencji.

Prawie cały grudzień spędziłam w łóżku. Każda noc przynosiła gorączkę i złe sny. Widziałam w nich maszerującego Tanga i komunistów. Wieśniak, którego na moich oczach zabili Japończycy, przychodził w moich snach, błagając mnie żałosnym wzrokiem o pomoc. Wyciągał rękę, ja ją ujmowałam, ale nie wyczuwałam pulsu i wiedziałam, że już po nim. Raz, kiedy myślałam, że jestem przytomna, ujrzałam obok siebie młodą Chinkę ze zbitymi szkłami okularów na kołnierzyku i okaleczoną głową, z której krew sączyła się na pościel.

– Mamo! Mamo! – zawodziła.

Czasem śniłam o Siergieju i budziłam się z płaczem. Zastanawia – łam się, czy Amelia go otruła, ale w przeciwieństwie do Luby zwyczajnie nie mogłam w to uwierzyć. Odkąd Dymitr uczynił ją swoją wspólniczką w klubie, traktowała mnie serdeczniej niż zwykle. Na wieść o mojej chorobie przysłała mi służącego z przepięknym bukietem lilii.

W połowie grudnia Dymitr spędzał większość czasu w klubie, usiłując zapanować nad sytuacją. Przeniósł swoje rzeczy z powrotem do domu Siergieja, bo wygodniej było mu tam mieszkać. Czułam się samotna i znudzona. Usiłowałam czytać książki, które przynosiła Luba, ale wzrok mi się szybko męczył i godzinami patrzyłam w sufit, zbyt słaba, by choć usiąść na krześle przy oknie. Po trzech tygodniach, mimo że gorączka spadła, a kaszel złagodniał, nadal nie mogłam przenieść się samodzielnie z łóżka na sofę.

Dymitr odwiedził mnie wczesnym rankiem w katolicką Wigilię. Mei Lin, która z każdym dniem lepiej radziła sobie w kuchni, przygotowała smażoną rybę w ziołach i szpinak.

– To dobrze, że znów jesz normalne posiłki – powiedział. – Zanim się obejrzysz, wyzdrowiejesz.

– Kiedy wyzdrowieję, włożę najlepszą sukienkę i olśnię wszystkich w klubie. Będę ci pomagała, to obowiązek dobrej żony.

Dziwny skurcz przebiegł przez twarz Dymitra, jakby coś mu wpadło do oka. Popatrzyłam na niego, ale się odwrócił.

– To miło – stwierdził.

Zdumiała mnie jego reakcja. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że wstydzi się nowej klienteli. Nic mnie to nie obchodzi, pomyślałam, kocham cię, Dymitrze. Jestem twoją żoną i chcę być przy twoim boku, bez względu na wszystko.

Wieczorem, po wyjściu Dymitra, Aleksiej i Luba przynieśli mi prezent. Otworzyłam pudełko i znalazłam w nim kaszmirowy szal o barwie śliwki. Udrapowałam go na ramionach, żeby się im zaprezentować.

– Bardzo pasuje – stwierdził Aleksiej. – Dobrze podkreśla kolor twoich włosów.

Michajłowowie wyszli, a ja obserwowałam z okna, jak idą ulicą.

Zanim skręcili za róg, Aleksiej objął żonę w pasie, swobodnie, jakby od niechcenia. Był to gest intymnej poufałości, zrodzonej po latach wspólnego życia. Zastanawiałam się, czy podobna przyszłość czeka i nas. Ta myśl mnie przygnębiła. Byliśmy małżeństwem zaledwie od trzech miesięcy, a i tak większość czasu spędzaliśmy oddzielnie.

Następnego dnia, kiedy Dymitr przyszedł w odwiedziny, miał nieco lepszy nastrój. Uśmiechał się od ucha do ucha i radośnie klepnął mnie w biodro.

– Szkoda, że nie widziałaś, co się wczoraj działo! – powiedział. – Było zupełnie jak za dawnych czasów. Ludzie chyba mają dosyć tej głupiej wojny. Thornowie, Rodenowie, Fairbankowie, wszyscy przyszli. Madame Degas zjawiła się ze swoim pudlem i pytała o ciebie. Dobrze się bawili i postanowili powrócić na sylwestra.

– Już mi lepiej – poinformowałam go. – Przestałam kaszleć. Kiedy znów tu zamieszkasz?

– Widzę. – Dymitr pocałował mnie w policzek. – Po sylwestrze. Do tego czasu mam mnóstwo zajęć.

Rozebrał się i wykąpał, po czym kazał Mei Lin przynieść whisky. Zerknęłam w lustro korytarzu. Miałam ciemne cienie pod oczami, skóra wokół nozdrzy i ust się łuszczyła.

– Wyglądasz okropnie – poinformowałam swoje odbicie. – Jednak niezależnie od wszystkiego, i ty musisz iść na przyjęcie sylwestrowe.

Daj mi dobre pole, przyniosę ci złotą pszenicę, śpiewał w łazience Dymitr. Była to stara piosenka o żniwach. Jego zachowanie mnie ucieszyło. Daj mi jeszcze tydzień odpoczynku i salon piękności, a pojawię się na tym twoim przyjęciu, pomyślałam. Przyszedł mi do głowy nawet lepszy pomysł. Postanowiłam nie pisnąć na ten temat ani słowem. Moja obecność w klubie będzie spóźnionym gwiazdkowym prezentem dla Dymitra.

Schody do Moskwy – Szanghaju były puste, kiedy pojawiłam się przed klubem w sylwestra. Szalała zadymka, zabrakło czerwonego dywanu, poręczy ze złotego sznura. Dwa marmurowe lwy wpatrywały się we mnie, gdy wysiadłam z taksówki i weszłam na oblodzone stopnie. Wilgotny wiatr targał moje włosy. Podrażnił mi przełyk i zaczęłam rzęzić, ale za nic nie odstąpiłabym od swoich zamiarów. Postawiłam kołnierz płaszcza i wbiegłam na górę.

Ulżyło mi na widok tłumu ludzi w foyer, ożywiających rozmaity – mi barwami pastelowe wnętrze. Ich śmiech odbijał się echem od żyrandola i luster w ozdobnych ramach. Wygląd gości przyjęłam za dobrą monetę. Mogłam sobie jedynie wyobrazić poślednią klientelę, którą musiał zabawiać Dymitr, aby nie dopuścić do upadku klubu. Obecni dzisiaj ludzie, wręczający szatniarkom piękne wełny i jedwabie, niegdyś byli naszymi stałymi gośćmi. Wyczuwałam w powietrzu ich zapach: orientalne perfumy, futra, dobry tytoń i pieniądze.

Oddałam płaszcz i zauważyłam, że przygląda mi się oparty o kontuar młody mężczyzna z kieliszkiem ginu w dłoni. Jego spojrzenie omiotło moją sukienkę, uśmiechnął się do mnie. Miałam na sobie szmaragdowy szeongsam, jak podczas pierwszych odwiedzin w klubie. Potraktowałam go jak amulet, miał przynieść szczęście Moskwie – Szanghajowi i mnie samej. Minęłam niedoszłego adoratora i rozpoczęłam poszukiwania Dymitra.

Niemal zmiażdżył mnie tłum zmierzający do sali balowej. Na scenie czarna orkiestra w śliwkowych garniturach grała ciężki jazz. Muzycy wyglądali wytwornie, ich proste zęby i hebanowa skóra lśniły w blasku żyrandoli. Parkiet pełen był ludzi podrygujących w rytm trąbek i saksofonu. Zauważyłam Dymitra przy drzwiach, rozmawiał z kelnerem. Obciął włosy, teraz były krótkie nad uszami i na czole. W tej fryzurze wyglądał młodziej. Rozbawiło mnie, że oboje cofnęliśmy się w czasie, ja dzięki sukience, Dymitr – krótkim włosom. Kelner odszedł, a Dymitr zerknął w moim kierunku, lecz mnie nie rozpoznał, dopóki nie podeszłam bliżej. Na mój widok zamarł. Zmroziło mnie jego niezadowolenie. Amelia podbiegła do niego i coś powiedziała. Kiedy jednak nie zareagował, podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Na jej twarzy pojawiła się podejrzliwość. Z jakiego powodu?

Po chwili Dymitr przepchnął się do mnie.

– Aniu, powinnaś być w domu. – Złapał mnie za ramiona, jakbym za chwilę miała się przewrócić.

– Nie przejmuj się – powiedziałam. – Zostanę tylko do północy. Chciałam cię wesprzeć.

33
{"b":"100821","o":1}