Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy żołnierz zjadł, powieki zaczęły mu opadać i w końcu zasnął, składając okaleczoną głowę na ramionach jak umierający ptak.

Wyszłam z kawiarni. Choć trwało lato, ostry wiatr smagał mnie po twarzy i nogach, aż drżałam z zimna. Biegłam po alejkach i szczękałam zębami, zbierało mi się na płacz. Słowa żołnierza kładły mi się ciężarem na piersi. Oczami duszy widziałam matkę, wychudzoną i głodującą w więziennej celi albo leżącą z twarzą w śniegu. Nie mieściło mi się w głowie, że tak okrutny los mógłby spotkać kogoś, kto był częścią mnie, a jednak nie miałam pojęcia, co się z nią stało. Z ojcem przynajmniej się pożegnałam, ucałowałam jego zimny policzek. Z matką nie było żadnego pożegnania, żadnego zakończenia. Pozostała mi jedynie tęsknota, od której nie potrafiłam się uwolnić.

Chciałam, żeby to wszystko się skończyło, pragnęłam położyć kres dręczącym mnie smutkom, znaleźć ukojenie. Starałam się skupić uwagę na przyjemnych myślach, ale słyszałam jedynie słowa żołnierza i widziałam jego okaleczoną twarz. „Jeśli nie jest wyjątkowo silną kobietą, już nie żyje”.

– Mamo! – wykrzyknęłam, zakrywając twarz rękami.

Nagle wyrosła przede mną stara kobieta w naszywanym paciorkami szalu. Cofnęłam się, zaniepokojona.

– Kogo szukasz? – Chwyciła mnie za łokieć dłonią o połamanych paznokciach.

Wyrwałam rękę, ale kobieta szła za mną i przyglądała mi się czarnymi jak węgiel oczami. Czerwona szminka na jej wąskich wargach wyglądała jak rana, a zmarszczki na czole były pełne pudru.

– Szukasz kogoś, prawda? – zapytała z akcentem, który brzmiał jak rosyjski, ale nie byłam tego całkiem pewna. – Przynieś mi coś, co należało do niej, a zdradzę ci jej losy. Odsunęłam się od kobiety i pobiegłam ulicą. Szanghaj był pełen oszustów i złodziei żerujących na rozpaczy innych. Jednak z powodu słów, które wykrzyknęła za mną, zabrakło mi tchu w piersiach: – Jeśli coś zostawiła, wróci po ciebie!

Gdy dotarłam do domu, bolały mnie ręce i szyja, wstrząsały mną lodowate dreszcze. Zhun – ying, nazywana przez wszystkich Starą Służącą, i Mei Lin były w pralni blisko kwater służby. Pralnią nazywano podwyższoną platformę z dachem i chybotliwymi ścianami, które usuwano latem. Stara Służąca przy pomocy Mei Lin wyżymała ręczniki. Woda zbierała się na trawie w kałużach wokół ich stóp. Mei Lin coś nuciła, a zazwyczaj burkliwa Stara Służąca nie przestawała się śmiać. Kiedy stanęłam na schodku i chwyciłam za rączkę jednego z kotłów, żeby złapać równowagę, na twarzy dziewczynki pojawił się zatroskany grymas.

– Proszę, powtórz Siergiejowi, że dziś nie przyjdę na kolację – powiedziałam. – Jestem przeziębiona i muszę się położyć.

Mei Lin skinęła głową, ale Stara Służąca obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem.

Rzuciłam się na łóżko, a złociste ściany pokoju otoczyły mnie niczym tarcza ochronna. Przed domem śmiech Mei Lin unosił się w letnim powietrzu, z oddali dobiegały hałasy ulicy. Zakryłam oczy ręką, udręczona swoją samotnością. Nie mogłam rozmawiać z Siergiejem o matce, omijał ten temat, nagle przerywał rozmowę, przypominając sobie jakieś ważne zajęcie albo zwracając uwagę na drobiazg, który w innej sytuacji by zignorował. Jego błądzący w dali wzrok zawsze zniechęcał mnie do pogawędki o niej. Wiedziałam, że zachowanie Siergieja wynika z cierpienia po stracie pierwszej żony. Powiedział kiedyś, że takie rozpamiętywanie może utrzymać matkę przy życiu w mojej wyobraźni, ale w końcu wpędzi mnie w szaleństwo.

Zerknęłam na matrioszki na toaletce i pomyślałam o jasnowidzącej. „Jeśli coś zostawiła, wróci po ciebie”. Zsunęłam się z łóżka i otworzyłam szufladę, wyciągając aksamitne pudełeczko, które Siergiej podarował mi na nefrytowy naszyjnik. Nie miałam go na sobie od trzynastych urodzin. Był to święty przedmiot, który kładłam na łóżku, gdy tylko poczułam się samotna. Zielone kamienie przypominały mi, jak wspaniałomyślnie zachowała się matka, ofiarowując mi go w prezencie. Z zaciśniętymi powiekami usiłowałam wyobrazić sobie, jak ojcu w młodości szybko biło serce, kiedy szedł z ukrytym w marynarce naszyjnikiem, by podarować go matce. Otworzyłam pudełko i wyjęłam klejnot. Kamienie zdawały się wibrować miłością. Matrioszki należały do mnie, jednak naszyjnik nadal stanowił własność matki, chociaż mi go podarowała.

Już zlekceważyłam jasnowidzącą jako oszustkę, szarlatankę, której podaruję monetę za to, żeby powiedziała mi coś, co pragnęłam usłyszeć. „Reżim w Rosji się skończy, a twoja matka przyjedzie po ciebie do Szanghaju”. Albo, jeśli była oszustką z wyobraźnią, mogła wymyślić jakąś historyjkę na pocieszenie. „Twoja matka wyjdzie za łagodnego myśliwego i będzie żyła długo i szczęśliwie nad srebrnym jeziorem. Zawsze będzie myślała o tobie z czułością. Ty wyjdziesz za bogatego, przystojnego mężczyznę i urodzisz mnóstwo dzieci”.

Zawinęłam naszyjnik w chustkę i ukryłam w kieszeni. Pogodziłam się z tym, że kobieta może być kłamczuchą. Po prostu chciałam z kimś porozmawiać o matce, usłyszeć coś, dzięki czemu przestanę myśleć o strasznych opowieściach żołnierza. Kiedy jednak wymknęłam się z domu i szłam przez ogród, wiedziałam w głębi duszy, że liczę na więcej. Miałam nadzieję, że wróżka zdoła mi powiedzieć, jaki los naprawdę spotkał moją matkę.

Zanim dotarłam do furtki, usłyszałam okrzyk Starej Służącej. Odwróciłam się i ujrzałam, że stoi za mną, blada i rozzłoszczona.

– Już drugi raz znikasz na całe popołudnie. Będzie się martwił. – Dźgnęła mnie palcem.

Odwróciłam się do niej plecami i wybiegłam, zatrzaskując za sobą furtkę. Nie mogłam opanować drżenia. Stara Służąca odezwała się do mnie po raz pierwszy od mojego przyjazdu.

Lodowaty wiatr ustał, znowu zapanowało lato. Żar lał się z błękitnego nieba, a rozpalone płyty chodnikowe parzyły mi stopy przez podeszwy butów. Gęste krople potu skapywały mi z nosa, włosy przylepiły się do szyi. Ściskałam naszyjnik w kieszeni. Był ciężki, ale z nim czułam się spokojniejsza. Wróciłam do kawiarni Moskwa, szukając w twarzach starych kobiet oczu mojej wróżki. Jednak to ona mnie znalazła.

– Wiedziałam, że wrócisz – powiedziała, schodząc z chodnika przed piekarnią i dołączając do mnie. – Pokażę ci, gdzie możemy porozmawiać. Pomogę ci.

Wzięła mnie pod rękę. Jej pomarszczone ciało było miękkie, pachniała talkiem. Nagle nie wydawała mi się już taka wulgarna, tylko stara i znużona życiem. Mogłaby być moją babką.

Zaprowadziła mnie do domu kilka przecznic od kawiarni, za – trzymując się co kilka kroków, by złapać oddech. Po podwórzu rozniósł się krzyk niemowlęcia, słyszałam też dwie kobiety usiłujące je pocieszyć. Betonowe ściany były popękane, ze szczelin wyrastały chwasty. Woda ciekła z zardzewiałych rur, tworząc kałuże pełne brudnego osadu na schodach i w przejściu. Z jednej z nich chłeptał wodę pręgowany kocur. Wychudzone zwierzę rzuciło nam przelotne spojrzenie, zanim wspięło się po drewnianym płocie i znikło.

Wejście do domu było pełne odpadków. Setki much krążyło nad resztkami jedzenia wysypującymi się z przepełnionych śmietników.

Zmrużyłam oczy na widok mężczyzny na końcu korytarza oświetlonego nikłym promieniem wpadającym przez okno. Zmywał podłogę. Zdziwiłam się, że w takim budynku ktokolwiek sprząta. Gdy przechodziłyśmy, wzrok nieznajomego powędrował ku starej kobiecie. Zauważyłam karmazynowe tatuaże na jego rękach, jeden w kształcie smoka. Na widok mojego ciekawskiego spojrzenia mężczyzna odwinął rękawy.

Zatrzymałyśmy się przed metalowymi drzwiami z kratką na dole.

Stara kobieta wyciągnęła zawieszony na szyi klucz. Chwilę mocowała się z zamkiem, a kiedy w końcu sobie z nim poradziła, drzwi zaskrzypiały na znak protestu i się otworzyły. Kobieta weszła do sutereny, ja zaś stałam na wytartej wycieraczce, zaglądając do środka. Pod sufitem biegły rury, ściany pokrywała podarta tapeta, a podłogę stare gazety. Kartki były zażółcone i podarte, jakby żyło tu jakieś zwierzę, które śpi, je i załatwia się na ziemi.

Przez odór kurzu i stęchlizny poczułam mdłości. Kiedy kobieta odwróciła głowę, zobaczyła, że nadal stoję w drzwiach, wzruszyła ramionami.

16
{"b":"100821","o":1}