– Grypa? – krzyknął Iwan. Dotknął mojej bluzki, a następnie odwrócił się do Wiery. – Pójdę po płaszcze. Czy w hotelu można wezwać lekarza?
A więc tak to robią, pomyślałam. Tak dokonują publicznych aresztowań i zabierają człowieka na oczach wszystkich.
– Proszę dać mi dziecko – zwróciła się Wiera do Iwana. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Nie znałam jej na tyle dobrze, by wiedzieć, do czego jest zdolna.
– Nie! – wrzasnęłam.
– Musi pani myśleć o dobru Lily – warknęła do mnie Wiera, – dotąd nie mówiła takim tonem. – Grypa jest bardzo zaraźliwa.
Iwan podał Lily Wierze. W chwili gdy ujrzałam, jak kobieta bierze małą na ręce, coś się we mnie załamało. Kiedy na nie patrzyłam, przyszło mi do głowy, że próbując odnaleźć matkę, mogę utracić córkę. Cokolwiek ma się zdarzyć, niech nadejdzie, modliłam się, jednak niech Lily będzie bezpieczna.
Zerknęłam na mężczyznę o białych włosach. Przyszpilił mnie spojrzeniem, trzymając ręce na piersiach, jakby był świadkiem czegoś wyjątkowo niesmacznego.
– To towarzysz Gorin – powiedziała do mnie Wiera. – Może pamięta go pani z hotelu?
– Zimą grypa w Moskwie jest szczególnie niebezpieczna – powiedział mężczyzna, przestępując z nogi na nogę. – Proszę leżeć w łóżku, aż pani wydobrzeje.
Nadal przyciskał ręce do boków. Cały ciężar jego ciała spoczywał na piętach, co w innych okolicznościach wyglądałoby komicznie, jakby się mnie bał. Uznałam, że to nienawiść do cudzoziemców wymusiła na nim taką postawę.
Iwan powrócił z naszymi płaszczami i ubrał mnie troskliwie. Wiera zarzuciła szalik na usta Lily, robiąc z niego prowizoryczną maskę. Gorin wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami. Znowu cofnął się o krok i powiedział:
– Muszę wrócić na swoje miejsce, inaczej przegapię drugi akt. Jak pająk uciekający do swojej kryjówki, pomyślałam, że zostawia brudną robotę Wierze.
– Bierz Lily – wyszeptałam do Iwana. – Błagam, weź ją.
Zerknął na mnie z ukosa, ale spełnił moją prośbę. Kiedy ujrzałam, jak Lily trafia z rąk Wiery w ramiona ojca, rozjaśniło mi się w głowie. Wiera udawała, że pomaga mi zejść ze schodów, podczas gdy w rzeczywistości przyciskała mnie do poręczy, tak żebym się nie wymknęła. Parłam do przodu, obserwując swoje stopy na każdym schodku. Nie dowiedzą się tego, czego im nie powiem, myślałam. Jednak przypomniałam sobie wszystkie zasłyszane historie o KGB, o tym, jak zanurzają dzieci we wrzątku, żeby zmusić ich matki do zeznań, i znowu miałam nogi jak z waty.
Żołnierze przed teatrem zniknęli, pozostał jedynie rząd taksówek.
Iwan szedł przed nami, z głową opuszczoną na pierś przytulał do siebie Lily. Jeden z taksówkarzy zgasił papierosa na nasz widok. Już miał wsiąść do auta, kiedy Wiera przecząco pokręciła głową i popchnęła mnie w kierunku czarnej łady przy chodniku. Kierowca siedział nisko za kierownicą, twarz zasłaniał kołnierzem. Krzyknęłam i zaparłam się obcasami w śniegu.
– To nie taksówka – usiłowałam powiedzieć Iwanowi, ale bełkotałam tylko jak pijaczka.
– To prywatna taksówka – mruknęła pod nosem Wiera.
– Jesteśmy Australijczykami. – Uczepiłam się jej ramienia. – Zadzwonię do ambasady. Nic nie możecie nam zrobić.
– Taka z ciebie Australijka, jak ze mnie Pakistanka. – Wiera otworzyła drzwi i wepchnęła mnie na siedzenie z tyłu, za kierowcą. Iwan wsiadł z drugiej strony, razem z Lily. Spojrzałam na Wierę buntowniczo, a ona zanurkowała do wnętrza auta tak szybko, że aż się wzdrygnęłam. Spodziewałam się, że mnie spoliczkuje, jednak tylko wsunęła mi płaszcz pod nogi, żeby się nie przytrzasnął w drzwiach. Na ten macierzyński gest zupełnie zdębiałam. Objęła mnie i wybuchnęła cichym śmiechem, w którym usłyszałam zarówno radość, jak i lekkie zniecierpliwienie.
– Anno Wiktorowno Kozłowa, nigdy pani nie zapomnę – powiedziała. – Jest pani identyczna jak swoja matka, będę za wami tęskniła. Na szczęście wiedziałam, że ten informator KGB śmiertelnie boi się zarazków, w przeciwnym razie mogłabym nie wyciągnąć was z jego szponów. – Znowu się roześmiała i zatrzasnęła drzwi. Łada natychmiast odjechała w noc. Odwróciłam się, żeby wyjrzeć przez okno z tyłu. Wiera szła z powrotem do teatru, energicznie jak zwykle. Przycisnęłam pięść do czoła. Co się działo, na Boga?
Iwan wychylił się i podał kierowcy nazwę oraz adres hotelu. Mężczyzna nie zareagował i ruszył w przeciwnym kierunku, na Prospekt Marksa, ku Łubiance. Iwan chyba także się połapał, że zmierzamy w złą stronę, bo przeczesał palcami włosy i raz jeszcze powtórzył kierowcy nazwę hotelu.
– Moja żona jest chora – dodał. – Musimy sprowadzić lekarza.
– Nic mi nie jest, Iwanie – wyjaśniłam mu. Ze strachu mój głos brzmiał jak głos obcej osoby.
– Aniu, co tam się stało z Wierą? – Iwan popatrzył na mnie. – Co się dzieje?
Kręciło mi się w głowie. Ręce mnie szczypały tam, gdzie ściskała je Wiera. Wcześniej tego nie zauważyłam, byłam w szoku.
– Zabierają nas na przesłuchanie, ale nie wolno im tego zrobić, dopóki nie skontaktujemy się z ambasadą.
– Myślałem, że mam cię zawieźć na spotkanie z matką.
Głos, który dochodził z ciemności, przyprawił mnie o dreszcze. Nie musiałam się wychylać, żeby wiedzieć, kim jest kierowca.
– Generale! – wykrzyknął Iwan. – Zastanawialiśmy się, czy w ogóle pan przyjdzie.
– Pewnie pojawiłbym się jutro – odparł. – Musieliśmy jednak zmienić plany.
– Lily – mruknął Iwan. – Przepraszam. Nie pomyśleliśmy.
– Nie. – Wyglądało na to, że generał z trudem powstrzymuje się od śmiechu. – Chodzi o Anię. Wiera mówiła, że sprawia trudności i ściąga na siebie uwagę.
Wzdrygnęłam się. Powinnam się wstydzić za swoją głupią paranoję, ale mogłam się tylko śmiać i jednocześnie dławić łzami.
– Kim jest Wiera? – Iwan pokręcił głową.
– To najlepsza przyjaciółka matki Ani – wyjaśnił generał. – Zrobiłaby wszystko, żeby pomóc. Straciła dwóch braci przez stalinowski reżim.
Przycisnęłam ręce do oczu. Świat wirował. Zmieniałam się. Otwierała się we mnie wielka przepaść. Pustka, tak długo zasypana przez mnóstwo rzeczy, którymi usiłowałam ją wypełnić, wydostała się na powierzchnię. Zamiast jednak sprawić mi ból, czułam, jak wypełnia się radością.
– Miałem nadzieję, że zobaczycie cały balet – powiedział generał. – Ale to nieistotne.
Łzy spływały strumieniami po mojej twarzy.
– To była wersja ze szczęśliwym zakończeniem, prawda? – zapytałam.
Mniej więcej piętnaście minut drogi od teatru Bolszoj, generał się zatrzymuje przed starym czteropiętrowym blokiem. Czuję ucisk w gardle. Co jej powiem? Jakie będą nasze pierwsze słowa po dwudziestu trzech latach?
– Wróćcie za pół godziny – mówi generał. – Wiśniewski zorganizował eskortę, musicie dziś wyjechać.
Zamykamy drzwi i patrzymy na znikającą ładę. Uświadamiam sobie, jak niemądrze myślałam, że generał to zwyczajny człowiek.
To anioł stróż.
Iwan i ja przechodzimy pod sklepieniem, ziemię pod naszymi stopami pokrywa śnieg, i nagle znajdujemy się na mrocznym podwórzu.
– To ostatnie piętro, prawda? – pyta Iwan, otwierając metalowe drzwi, które zatrzaskują się za nami. Ktoś przybił gwoździami koc do framugi, żeby zapobiec przeciągom. W korytarzu jest niemal równie zimno jak na zewnątrz, a także ciemno. Wokół dwóch opartych o ścianę łopat zebrały się kałuże wody. Wspinamy się po schodach na ostatnie piętro, bo winda jest zepsuta. Schody pokrywa kurz, na klatce czuć gliną. Pocimy się i dyszymy w naszych ciepłych strojach. Przypominam sobie, że generał opowiadał mi o problemach matki z nogami, i wzdrygam się na myśl o tym, że mama nie może dostać się do mieszkania bez pomocy. Mrużę oczy na widok słabego światła i dostrzegam, że ściany pomalowano na szaro, ale wypukłe zdobienia na suficie i framugach przedstawiają spłowiałe ptaki i kwiaty. Te ozdobne motywy sugerują, że budynek był kiedyś pełną przepychu rezydencją. Na każdym półpiętrze w kącie znajduje się małe witrażowe okno, ale większość szyb zastąpiono tanim matowym szkłem albo drewnem.