Nie namyślając się dłużej wszedł przez okno. Znieruchomiał gotów w każdej chwili uciekać w razie gdyby coś się poruszyło.
Ale nic się nie ruszało. Uderzyło go, iż nie słychać wcale oddechu Maliniaka. Coś nie tak, jak być powinno. Czyżby nie spał?
Leszczuk postąpił krok naprzód i znowu zatrzymał się. Ta cisza?
Ale był już za blisko, aby się cofnąć. Stał o dwa kroki od łóżka i z biedą mógł rozróżnić jego głowę. Otóż ta głowa wyglądała, jak przyklejona do ściany.
I nie spał. Spoglądał na Leszczuka szeroko otwartymi, ba wysadzonymi z orbit oczami. Tak się zdawało przynajmniej. Ale co było przerażające, to iż głowa ta nie ruszała się wcale, nie drgnęła nawet.
Leszczuk cofnął się gwałtownie i zawadził o lampę, która spadła z hukiem Głowa Maliniaka nie poruszyła się – tylko ciągle, wytrzeszczony, wybałuszony spoglądał i… usta miał sine, aż czarne.
Leszczuk rzucił się na Maliniaka, szarpnął go za ramiona. Głowa osunęła się na bok…
Maliniak konał…,
W zupełnym milczeniu, bez oddechu, z wytrzeszczonymi oczami. Tylko palce kurczyły się i rozkurczały…
Na szyi miał zaciśnięty stryczek z mocnego sznurka. Koniec tego sznurka zwisal z łóżka.
Ktoś zadusił Maliniaka tym stryczkiem akurat w momencie, gdy on wchodził do pokoju. Ale kto? Przecież w pokoju nie było nikogo. Na pewno! Czyżby ktoś – ukrywał się pod łóżkiem?
Zajrzał. Nic. Nic. Nikogo w pokoju… Kto ciągnął za sznurek?! Kto udusił?!
Włosy stanęły mu dęba. Rzucił się do okna, przesadził parapet i uciekł na oślep aleją.
To Maja udusiła Maliniaka!
Nikt inny, tylko ona! Przecież nikt nie mógł dostać się do jego pokoju, tylko ona. Przez okno nikt tu nie mógł wejść, gdyż on by widział.
Tylko Maja! Maja zakradła się, założyła stryczek, ciągnęła – a słysząc iż on, wchodzi, cofnęła się. Wszystko inne było złudzeniem! To był fakt w całej swojej nagości.
Po co? W jakim celu? Dlaczego akurat w tej chwili? Któż to mógł wiedzieć?; Może próbowała sama wyciągnąć pugilares, a kiedy Maliniak zbudził się – udusiła.
Leszczuk nie próbował wnikać w przyczynę i przebieg morderstwa. Dla niego było wstrząsające, że to ona zrobiła.
Była szalona? Obłąkana? Czy też potworna, do gruntu zepsuta?
I to do niej czul taką skłonność nieodpartą! Ona mu się tak podobała! Do niej był podobny! Z tą szaloną, ohydną dziewczyną łączyła go jakaś wspólność?!
Leszczuk nie rozumiał tego, ale czuł tak głęboko swój związek z nią, że wszystko cokolwiek ona zrobiła było – jakby to on zrobił – należało do niego – było jego…
Więc pomimo, iż myśli przelatywały mu po głowie, jak spłoszone ptactwo, od razu zadał sobie pytanie – czyja mógłbym zrobić coś podobnego? Czy mógłbym tak zadusić Maliniaka?
Od tego pytania wszystko zależało.
Gdyż jeżeli on mógłby to zrobić to znaczyło, że i ona mogła… A jeśli mogła, to zrobiła.
Wszystko przemawiało za tym, że ona… a jedyne co przemawiało przeciw, to iż podobnie szalony, potworny czyn był niemożliwością dla niej – jakżeż, ona mogłaby założyć śpiącemu stryczek, ciągnąć… nie, chyba rzeczywiście działała w obłędzie.
I Leszczuk zatrzymał się nagle w biegu.
Stojąc nieruchomo zastanawiał się czy on by mór ił siebie. Wczuwał się w siebie. Czy to w ogóle było możliwe? Tak wejść,.ożyć, ciągnąć – okrutnie, dziko…
Zastanawiał się…
Naraz, jak przyłapany niespodziewaną myślą, wyjął prędko z kieszeni lusterko.
Usta miał sine – prawie czarne!
I jednocześnie poznał w sobie jakieś rozluźnienie – jak gdyby wymykał się samemu sobie.
Zaczął biec. Ale to nie pomogło – czuł, że się sobie wymyka, że jakoś traci się, nie może się ująć. Coś go opanowało. Chciał krzyknąć ale już nie krzyknął. Z zaciśniętymi ustami, niemy pędził na oślep przez pola i wiedział tylko, że niesie ze sobą te sine, złe, okropne usta!
Rozdział XVII
Maja w napięciu zbliżyła się do drzwi, ażeby skontrolować sen Maliniaka i zapaloną zapałką dać znak Leszczukowi.
Ale w tej samej chwili usłyszała, jak okno zaskrzypiało w jego pokoju, a zaraz potem doszło ją skrzypnięcie podłogi.
Czyżby Leszczuk już wszedł – zanim ona zapaliła zapałkę? Nie chciał dłużej czekać – a może sam, zajrzawszy przez okno, przekonał się, że Maliniak śpi. W każdym razie nie było to dobre. Nasłuchiwała.
Nagle usłyszała łoskot spadającej lampy, który rozległ się po całym domu, a zaraz potem – odgłos jakichś gwałtownych poruszeń.
Rzuciła się do okna i jeszcze dojrzała Leszczuka, uciekającego w popłochu przez furtkę. Po czym wszystko ucichło.
W pokoju Maliniaka panowała cisza.
Maja z pięć minut stała przy drzwiach, zanim zdecydowała się je otworzyć.
I znowu cisza. Bezruch zaiste śmiertelny.
Co się stało?
Maliniak leżał na łóżku, uduszony stryczkiem. Usta miał półotwarte, zsiniałe i czarne. Leszczuk… Zrobiło jej się słabo i usiadła przy łóżku. Myśli jej latały. Co robić?! Leszczuk!
Ukryć?! Przecież nic się nie ukryje!
Ktoś schodził po schodach i delikatnie zastukał do drzwi. Maja nie otwierała. Znowu. Wreszcie zaczęto się dobijać, szarpać klamkę.
Otworzyła.
– Co pani tu robi? – zapytała.
W drzwiach ukazała się markiza di Mildi z zapaloną świecą.
A zbliżywszy się do łóżka krzyknęła i w pięć minut potem cały dom był na nogach. Lokaj, kucharka, stróż nocny. Zapalono światła, puszczono w ruch telefon, zrobił się rejwach.
Maja, osłupiała, chciała wyjść z willi, odetchnąć, ale markiza złapała ją za rękę.
– Proszę nie wychodzić póki nie zjawi się policja.
– Ja będę tutaj, przed domem.
– O, nie! Proszę pozostać z nami.
Maja pobladła.
– Dlaczego?
– Ja nic nie wiem! Zastałam panią przy wuju. Kategorycznie żądam, aby para nie odchodziła nigdzie, póki nie przybędą władze. Proszę niczego nie ruszać! – zwróciła się do służby.
Przed dom zajechał samochód i wkroczył komisarz w asyście kilku policjantów. Usunął wszystkich do sąsiedniego pokoju i zabezpieczywszy ślady, rozpoczął wstępną indagację.
– Kto z państwa odkrył morderstwo? – zapytał.
– Ja – powiedziała Maja.
– Nie pani, a ja – przerwała jej margrabina. – Ja, ja, ja!
„Lwica” wysunęła się naprzód, blada w czerwone plamy, rozczochrana, w potwornym perskim szlafroku, ofiarowanym jej przez nieboszczyka. Na domiar wszystkich ostatnio wycierpianych nieszczęść dostała jęczmienia i lewe oko spuchło jej niemiłosiernie.
– Ja zaalarmowałam dom! Pragnę złożyć zeznania!
– Proszę, niech pani mówi – rzekł komisarz, widząc iż nie pozbędzie się tak łatwo histeryczki.
– Panie komisarzu! – zaczęła pani di Mildi. – Jest to najbardziej zagadkowa zbrodnia, o jakiej kiedykolwiek czytałam!
Komisarz nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Widzę, iż pani naczytała się o zbrodniach niemało – rzekł.
– Nie, nie, nie to chciałam powiedzieć! Jestem taka roztrzęsiona! Panie komisarzu, to jest zagadka! W nocy bolała mnie głowa, nie mogłam spać, ze szłam na dół, ażeby wziąć proszek od mego wuja. Drzwi do jego pokoju były zamknięte na klucz. Zastukałam – nikt nie odpowiedział. Zaczęłam się dobijać a wtedy otworzyła mi ta pani i od razu zobaczyłam, że wuj nie żyje. Jeszcze był ciepły.
– Więc drzwi były zamknięte od wewnątrz?
– Tak.
– A okno? Czy okno było otwarte?
– Zamknięte.
Maja chciała wtrącić, że przecież okno było otwarte, ale zbrakło jej siły.
– Więc tylko z sąsiedniego pokoju był dostęp do pokoju pana Maliniaka?
– Tak.
– A kto zajmował ten pokój?
– Panna Ocho…
Markiza otworzyła usta, wytrzeszczyła oczy, rozłożyła ręce.
– To niemożliwe! – krzyknęła. Może się mylę! Może ktoś przez okno… Proszę, sprawdzić czy są jakie ślady pod oknem. Wpatrywała się w Maję z przerażeniem.
Czy pani potwierdza, że drzwi wiodące do przedpokoju były zamknięte od wewnątrz? – zapytał komisarz Maję.