Литмир - Электронная Библиотека

Wiele osób powstało z miejsc. Rozległy się wrzaski.

– Singel! Singel! Singel!

Ratfiński ogłosił, że „na żądanie publiczności” gra podwójna uległa zawieszeniu, natomiast odbędzie się gra Wróbel – Leszczuk. Oświadczenie to zostało przyjęte nowymi wybuchami wrzasków, a gdy po ustąpieniu Klonowicza i Antonówny pozostali na placu obaj zawodnicy, naraz zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Po czym nagle buchnęły oklaski na cześć Wróbla. Wróbel okręcił rakietę w dłoni i spojrzał dziwnie na publiczność – uśmiechnął się dosyć smutno.

Jego wzruszenie nie mogło ujść niczyjej uwadze. To dziwne zachowanie się Wróbla jeszcze bardziej zemocjonowało patrzących – dopiero teraz wszystkim przyszło na myśl, że faworytowi może grozić klęska.

Myśl ta wydawała się nieprawdopodobna, a jednak szczególna powaga Wróbla nadawała meczowi jakąś dramatyczną cechę. I znowu stało się cicho. Lecz on stanął w pozycji i zawołał na sędziego:

– Zaczynajmy!

I od razu pierwsze piłki wykazały, że mistrz Polski nie ma najmniejszych szans.

Po pięciu minutach nikt nie miał cienia wątpliwości!

Jeżeli Wróbel był niewątpliwie jedną z najlepszych rakiet europejskich, to po drugiej stronie kortu pojawił się talent żywiołowy, niesłychany, wobec którego cała technika i wszystkie uzdolnienia przeciwnika wydawały się jeno zwykłym wyrobnictwem.

Talent co prawda młodzieńczy i niewyrobiony, nadrabiający furią spokój i równowagę. Niemniej jednak żadne błędy taktyczne nie mogły wyrównać tej naturalnej przewagi.

Już nikt nie klaskał. Publiczność asystowała klęsce swego ulubieńca.

Wróbel wydawał się bezsilny i było w tym coś tragicznego. Najlepsze uderzenia Leszczuka przyjmowano w głębokim milczeniu, które dyktował szacunek dla dramatu Wróbla.

On zaś wydobywał z siebie wszystko co mógł. Wiedział, że walczy o swoją publiczność, która lada moment odwróci się od niego – nie dążył już do wygranej, ale do tego, by klęska nie była zbyt straszna.

Lecz wszystkie jego najlepsze uderzenia okazywały się bezskuteczne, jak gdyby odebrano im żądło.

Ilekroć uzyskiwał przewagę w gemie, tamten poczynał skracać piłki. I te krótkie piłki, z nieprawdopodobną techniką uderzone, nieomylne, były nie do odbicia!

Nie było na nie rady!

Aż bezsilność jego stawała się śmieszna.

Ale nikt się nie śmiał. Set kończył się w śmiertelnej ciszy. Dopiero gdy sędzia ogłosił wynik, sześć – zero, ryk i brawa wstrząsnęły powietrzem. Publiczność szalała.

Wróbel słuchał, wsparty na rakiecie. Niegdyś i jego tak oklaskiwano.

W drugim secie już co chwila oklaski przerywały tę grę. Tłum zyskał nowego faworyta! I to jakiego! Leszczuk stał się ich zdumieniem, nadzieją, chwałą, zachwytem, marzeniem! Tylko jego widzieli! Zachwycała ich klęska Wróbla.

On zaś bronił się jak mógł, do ostatka. Przegrał z honorem w trzech setach sześć – zero, sześć – zero, sześć – zero i po skończonym meczu podszedł do Leszczuka z wyciągniętą ręką.

Ale tłum porwał mu go sprzed nosa i uniósł do góry.

Wróbel zszedł z placu i oddalił się, przez nikogo nie zatrzymywany.

Tymczasem Leszczuka obstąpili gracze.

– Do licha, do licha! – powtarzał Ratfiński. – Diabli, panowie, diabli! Niech mnie kaczki!

– Puchar Davisa nasz!

– I to on przegrał z Klonowiczem!

– Największy dzień polskiego sportu!

– Pani nas oszukała – rzekł Ratfiński do Maji, która zapomniała na śmierć o swojej nodze – ale niech tam! Dobrze nam tak!

Leszczuk wyrwał się z tłumu i zbliżył się do niej.

– Chodźmy! – rzekł bez cienia radości.

W godzinę potem szedł z nią cienistą aleją konstancińską.

Dochodzili do willi, wynajętej przez Maliniaka. Był to spory piętrowy budynek, drewniany, bardzo przyjemny, trochę, przypominający dworek z ogródkiem.

– Tu się pożegnamy – rzekła, przystając w pewnej odległości od willi. Przez cały czas nie rozmawiali z sobą prawie wcale…

– Jak zrobimy? – zapytał wskazując na willę.

– Mamy jeszcze czas – powiedziała nerwowo. Była tak wyczerpana tym okropnym, oszukańczym meczem – ale on odparł:

– Nie warto odkładać. Wole od razu wszystko razem załatwić.

– Tu jest jego okno – powiedziała. – Mój pokój jest obok, ale cała rzecz w tym, że nie ma innego wyjścia, jak tylko przez pokój Maliniaka. Mogłabym sama wyciągnąć pugilares i wręczyć, komu należy, ale musiałabym wtedy albo spędzić resztę nocy na dworze, albo też wrócić do siebie przez ten pokój – a wtedy mógłby się obudzić.

– No to jak?

– W nocy zajrzę do niego i zobaczę, czy twardo śpi. Jeżeli tak, to na moment zapalę zapałkę w moim oknie. Wtenczas można będzie wejść przez okno do pokoju i zabrać pugilares – jest pod poduszką – i wręczyć go osobie, która oczekiwać będzie w samochodzie przed wejściem do parku. Wszystko razem nie powinno trwać dwóch godzin. Z powrotem pugilares zostanie mi oddany przez moje okno. Jeżeli coś się pokręciło, na przykład gdyby się obudził i spostrzegł, że pugilaresu nie ma, wówczas zapalę lampę u siebie, a rolety spuszczę do połowy okna.

– Zgoda! Załatwimy to dzisiaj.

– Dzisiaj?

– Dzisiaj! Od razu. Ale muszę znać rozkład pokoju.

Dał jej ołówek. Narysowała pośpiesznie na karteczce plan i wręczyła mu.

Jeszcze w ostatniej chwili, kiedy się żegnali, chciała wycofać się z tego, powiedzieć, że ona nie zgadza się, że to niepotrzebne – ale zabrakło jej energii.

Leszczuk podczas tego meczu ujawnił się jej we wszystkich cechach swego charakteru. Była zrezygnowana. Czy warto narażać się na zemstę prezesowej. Jeżeli za miesiąc czy dwa, obcując z tym chłopakiem, popełni rzeczy, być może jeszcze dużo gorsze?

Leszczuk nie wrócił na noc do Warszawy, ale wynajął pokój w pobliskim pensjonacie i rzucił się na łóżko.

Był zmęczony, ale nie zasnął. O swoim triumfie nad Wróblem nie myślał wcale. Tenis przestał go interesować. Trudno. Stało się i już się nie odstanie.

A mógł go pobić uczciwie!

Teraz wiedział o tym, że miałby nad nim przewagę, nie uciekając się do nieuczciwych sposobów. Wynik byłby mniej wspaniały, ale – prawdziwy.

Trudno. Stało się…

Już odtąd zawsze będzie musiał fałszować grę – gdyż publiczność będzie zawsze wymagała druzgocących zwycięstw.

A co do Maji, także – trudno. Trudno. Widać to jest im przeznaczone, widać – z nim – mogły łączyć pannę Ochołowską tylko takie więzy.

Więc dobrze. Od Maji nie odszedłby już za nic. Niech będzie, co ma być, odkąd zaczął oszukiwać w tenisie, tym bardziej stało mu się wszystko jedno. Byle prędzej…

Miał tremę, choć wobec Maji wstydził się ją okazać.

Niebo było chmurne, aleja przed willą Maliniaka – prawie czarna. Rosły tutaj gęsto drzewa.

Przystanął między drzewami i wyczekiwał sygnału Maji.

Przez uchyloną furtkę nietrudno było dostać się pod okno Maliniaka, tym bardziej, iż tutaj także rosły drzewa i cień zalegał wszędzie.

Leszczuk oczekiwał sygnału Maji – tej zapalonej zapałki w oknie. I zaczął coraz bardziej się niepokoić.

Gdyby chodziło tylko o tę kradzież – bałby się, ale nie tak bardzo, a przynajmniej w inny sposób.

Ale tutaj oprócz konkretnego niebezpieczeństwa, dochodziło jakieś inne, z którego nie umiał dobrze zdać sobie sprawy. Nie – ona nie była normalna. To nie było naturalne, że panna z jej sfery robiła takie rzeczy – zadawała się z nim – i uciekła z domu…

Przypomniał sobie, jak od początku ich znajomość stała się jakaś nienaturalna.

A te sny wspólne…

A te usta…

A podobieństwo…

Stokrotnie mniej lękałby się tego czynu, gdyby on nie musiał być dokonany z Mają. A może ona zwariowała? Jest chora?

Na koniec w oknie Maji błysnęło słabe światełko zapalonej zapałki – i natychmiast zgasło. Znak, że Maliniak śpi.

Odczekał jeszcze z dziesięć minut, rozejrzał się, czy nikt nie nadchodzi i cicho wszedł przez rozchyloną furtkę. Mogła być godzina pierwsza.

Wsunął głowę przez okno pokoju Maliniaka i nasłuchiwał. Panowała cisza grobowa…

55
{"b":"100709","o":1}