Po parogodzinnych bezowocnych poszukiwaniach powrócili do hotelu. Około siódmej rano zastukał do niej pan Kotlak – że jeden gospodarz chce się rozmówić z panną Ochołowską w pilnej sprawie. Maja, która nie zmrużyła oka przez całą noc, natychmiast wyszła do niego. Pokłonił się jej czterdziestoletni może mężczyzna, czerstwy, suchy, mocny.
– Mam coś na osobności – rzekł.
– O co chodzi? – spytała, gdy wyszli przed dom.
– Chciałem powiedzieć, że ten pan co się wczoraj z ludźmi pobił jest u mnie.
– U was? To znaczy – gdzie? – zapytała, ukrywając wzruszenie.
– W mojej chałupie. Ja mam kawałek gruntu stąd o pięć kilometrów, pod lasem, w Zaniwczu. Ten pan śpi tera, a kazałem mojej, żeby pilnowała.
– Kto was do mnie skierował? Chłop uśmiechnął się domyślnie.
– Niedaleczki mam do Połyki, to kiedyś widziałem jaśnie panienkę z tym panem i wiem, że jest ze dworu.
– Odwdzięczę się wam.
Natychmiast zawołała Hińcza i pojechali razem z chłopem. Jasnowidz wmusił w nią przed wyjazdem szklankę ciepłego mleka.
Wspaniały poranek złocił rżyska. Ogromna cisza panowała na polach. Hińcz wypytywał chłopa o szczegóły.
– Niech ręka Boska broni! Żeby nie ja, już by było po nim! – rzekł chłop.
– Jak to?
– Rankiem pojechałem do lasu polyckiego po chrust. Idę linią, aż tu coś czerni się w zagajniku, tam między Zaniwczem a Dębinkami.
Maja drżała.
– Myślę sobie – dzik nie dzik. Aż tu przybliżam się i widzę, że ten pasek od spodni zdejmą i na gałąź zakłada. Od razu zmiarkowałem co się święci, ale jakem kaszlnął, to zaraz przestał i tylko tak sobie poczekał ze dwie minut. On czeka i ja czekam – ja czekam i on czeka – aż tu widzę, podchodzi i napiera się do mnie.
Jednakże chłop, chociaż wydawał się dosyć oświecony, a rysy miał inteligentne, nie umiał znaleźć ściślejszego określenia.
– Ano napierał się – powiedział. – Jeszcze potem szedł za mną aż do domu i cały czas się napierał. Aż go moja kobieta musiała odganiać ode mnie. Do nikogo się tak nie napierał, tylko do mnie. O, tam jest moja chałupa – dodał, ukazując małe gospodarstwo zupełnie odosobnione pod lasem.
Pomożecie nam – rzekł Hińcz. – W razie gdyby nie chciał iść z nami, trzeba będzie go związać i odwieźć do Połyki. Ale zaraz. Czekajcie no. Najpierw my tu cichaczem podejdziemy pod płot, a wy go wyprowadzicie na podwórze – chciałbym zobaczyć, jak on się „napiera”.
– Na co to? – gorączkowała się Maja. – Znowu nam ucieknie.
Ale Hińcz nie podzielał jej obaw. Ze słów chłopa wywnioskował, że Leszczuk jest już zupełnie wyczerpany. Natomiast wydawało mu się niezmiernie ważne poznać dokładnie charakter jego szaleństwa.
– Jest to bardzo ciekawe, że chłop nie umiał określić tego „napierania się”. Tu znów prawdopodobnie mamy do czynienia z czymś, odbiegającym od normy, Niech pani pamięta, że trudności dopiero się rozpoczęły. Póki nie będziemy mieli klucza do jego choroby, nie potrafimy jej opanować.
Jakoż zachowanie się Leszczuka w pełni potwierdziło jego oczekiwania.
Chłop wyprowadził go przed dom jak było umówione i kilkakrotnie przeszedł z nim przez całe podwórze. Leszczuk mógł wzbudzić litość w najbardziej zatwardziałym sercu.
Słaniał się na nogach, był zbity i bezsilny – a jednocześnie ta sama smutna łagodność Jakaś beznadziejność człowieka zgubionego przejawiała się w całej jego postaci, w każdym jego poruszeniu.
I rzeczywiście, jak mówił chłop, „napierał się” w sposób nie ulegający wątpliwości.
Wyglądało to tak, jakby chciał coś powiedzieć temu chłopu, a nie mógł – jakby chciał wejść z nim w jakiś kontakt. Przysuwał się do niego blisko, blisko garnął się do niego, szedł za nim, jakby tajemniczy magnes przyciągał go ze szczególną siłą.
Miało to charakter niezbyt przytomny, ale przejawiało się tylko w stosunku do chłopa. Na jego żonę, która niechętnie przyglądała się tym manewrom, nie zwracał żadnej uwagi.
Chłop był rozśmieszony – coraz zerkał na płot, za którym stał Hińcz z Mają i robił ucieszne miny.
– Nie ma potrzeby go wiązać – mówił powróciwszy do nich – coś sobie we mnie uwidział i pójdzie za mną, jak ten pies.
Stanęło na tym, że Maja pojedzie pierwsza do Połyki i przygotuje wszystko na przyjęcie Leszczuka. Przede wszystkim chodziło o ukrycie tej sprawy przed gośćmi pensjonatowymi.
Hińcz obawiał się zresztą, aby widok dziewczyny nie wywołał w Leszczuku zbytniego wstrząsu. Miał nadzieję, że przy pomocy chłopa uda mu się odstawić go do Połyki bez większych trudności.
Maja pojechała przeto oklep na koniu, drogą na przełaj przez las. I wkrótce potem zajechała przed boczne wejście do dworu połyckiego furmanka, z której wyniesiono Leszczuka i przetransportowano do jednego z pokojów na górze.
Nie mógł już chodzić. Upadał ze zmęczenia. Nie wiedział prawie, co się z nim dzieje. Nie poznał nawet Połyki. Nastąpiła reakcja i chłopak znalazłszy się w łóżku, momentalnie stracił przytomność.
Rozdział XVIII
Przybycie Maji do Połyki wywołało wielkie poruszenie wśród gości pensjonatowych. Zwłaszcza panna Wyciskówna i doktorowa były podminowane tą wiadomością.
– Czy pani wie, kto przyjechał dziś rano? Ochołowska!
– Jak to? Wczoraj wyjechała, a dziś już przyjechała?
Pani Ochołowska dowiedziawszy się z prasy o zabójstwie Maliniaka natychmiast wyruszyła do Warszawy.
– Ależ nie stara! Maja! Widziałam ją na własne oczy przez okno! Gazety rozpisywały się szeroko o tajemniczej śmierci Maliniaka, a nazwisko Maji powtarzało się nie raz w tych sprawozdaniach. Doktorowa była przejęta.
– A czy wie pani, że nie tylko ona przyjechała? Przywieziono kogoś! Wnoszono na górę! Słyszałam przez drzwi.
– Marysia mi mówiła, że wczoraj w Koprzywinie była jakaś bójka.
Ale podniecenie obu pań doszło do szczytu, gdy służąca Marysia zwierzyła im w głębokiej tajemnicy, iż to Leszczuk został przywieziony i umieszczony w pokoju na górze.
Odtąd bez przerwy trwały na czatach w pokoju stołowym, lub na werandzie.
Ale nic się nie działo. Maja nie ukazywała się. Dom zalegała błoga, popołudniowa cisza.
Tymczasem w pokoju na piętrze story były zapuszczone. Leszczuk spał.
Pod wieczór zjawił się lekarz. Hińcz odbył z nim długą i wyczerpującą rozmowę.
– W organizmie nic nie ma. Rany są powierzchowne. Objawy, o których pan mówi, mogą mieć podkład nerwowy. Byłoby wskazane wezwać psychiatrę.
Ale Hińcz by ł innego zdania. Podejrzewał że ta choroba nie była nerwowa, lecz duchowa.
Poprosił doktora o środek usypiający dla Maji i sam także zażył jakąś kojącą miksturę. Należało przede wszystkim odzyskać siły. Tak więc cisza zaległa w Połyce – aż do następnego popołudnia. O tej porze Leszczuk odzyskał przytomność.
– Gdzie jestem? – szepnął, przecierając oczy.
– Niech pan się nie rusza – rzekł Hińcz, który ciągle nie dopuszczał do niego Maji. – Zachorował pan.
– Ale gdzie jestem?
– W Połyce.
Nagle przypomniał sobie wszystko, gdyż usiadł gwałtownie na łóżku.
– Co to ja wyprawiałem? Kto pan jest? Aha, chłopi chcieli mnie pobić? A ja?… Aha.
Znów osłabł i przymknął oczy. Po chwili jednak odezwał się:
– Czy pan jest doktor?
– Nie.
– Niech pan mi powie prawdę. Czy ja zwariowałem?
– Skądże? – odparł Hińcz. – Zachowywał się pan wczoraj trochę, niespokojnie, ale musiał pan być podniecony.
Dołożył wszelkich starań, aby go uspokoić.
Ale chłopak, jak tylko przypomniał sobie dzieje zeszłej nocy popadł w ponurą apatię. Przymknął oczy i milczał.
Hińcz powoli wytłumaczył mu, jak go odnaleźli. Zataił przed nim tylko to, że jest jasnowidzem. Powiedział, że odwoził Maję do Połyki i przypadkowo zaszedłszy do hotelu zastali go w restauracji.
– To ona tu jest? – zapytał Leszczuk.
– Czy pan chciałby się z nią widzieć?
– Nie – odparł ze strachem.
I dodał: