Литмир - Электронная Библиотека

– Okazuje się, że i w mózgu naukowca wyobraźnia potrafi górować nad zdolnością rozumowania.

– Niezawodnie. Ale pozwól pan sobie powiedzieć, że jak na człowieka bliższego niż ja, zwykły „homo sapiens „.zjawiskom nadzmysłowym, zanadto jesteś sceptykiem.

– Na przykład?

– Skoro czernienie ust Leszczuka od ołówka przypisuje pan temu, że ołówek ten był atramentowy, może pan spróbuje mi wyjaśnić dlaczego ten ręcznik się ruszał? Bo to, że ruszał się, to fakt, nie żadne złudzenie, nie żadna gra wyobraźni.

– Sceptyk powiedziałby: zapewne przeciąg poruszał szmatą. I poszukałby szpary w ścianie tam gdzie ręcznik wisiał.

Profesor wybuchnął przymuszonym, nieszczerym śmiechem,

– A więc, wszystko jest jasne? Już nie ma zagadek… Wobec tego, drogi panie, skoro już zdrowy rozsądek zatriumfował nad fikcjami, może pan raczy dać jeszcze jeden dowód krytycznego sceptycyzmu i własnoręcznie włożyć to paskudztwo do walizki?…

Hińcz zagryzł wargi. Ściągnął brwi.

– Niech się pan nie gniewa – ciągnął poważnie profesor. – Ja traktuję serio moją propozycję. Rozumie pan o co mi idzie?

– Tak – mruknął Hińcz.

I schylił się powoli po ręcznik. Ale w tej chwili profesor porwał go błyskawicznie za wyciągniętą dłoń i odciągnął o krok.

– Dość! – wykrzyknął. – Już mi to wystarcza…

– Co takiego?

– Po pierwsze, że nawet pan zawahał się i ociągał, choć nie obawia się pan „mechanicznych wpływów tej ścierki”. Tak pan to powiedział? A po wtóre, że jednak zdecydował się pan. Bardzo ciekawy eksperyment dla badacza psychiki człowieka.

– A wniosek?

– Że pan sceptykiem jednak nie jest. Tak jak i ja.

– Mój profesorze – poklepał go Hińcz po ramieniu. – Czy warto być czystym sceptykiem, bez domieszki? Toć odarłoby się życie ze wszystkich złudzeń, które tyle barwy mu nadają. Zgłębiać tajemnice miło, ale dla doznań poznawczych, nie dla triumfu niewiary. Jakaż negacja sprawi panu przyjemność?…

Niech żyje romantyzm – zakpił profesor. – Zostańmy przy tym. I dla tego… użyjmy patyka a nie dłoni by ulokować ręcznik w zamknięciu.

Wsadzili go do małej walizeczki i z powrotem pojechali do Połyki.

– Czy pan widział się z Mają – zapytał Skoliński, gdy wysiadali przed domem.

– Nie. Jeszcze nie zdążyłem z nią pomówić. A mam dla niej wiadomość. Otrzymałem telefon od sędziego śledczego w sprawie Maliniaka. Wie pan, kto zabił? Markiza. Odkryli szparę w ścianie, przez którą przeciągnęła stryczek. A wszystko wyjaśniło się ostatecznie, gdy wpadł do rąk sędziemu kryminalny romans „W sidłach wampira”.

Okazuje się, iż markiza skopiowała dosłownie kapitalną scenę tej książki. Morderca zakłada stryczek za łóżko w ten sposób, iż wystarczy pociągnąć, aby nasunął się na głowę śpiącego.

Ona przygotowała to oczywiście zanim Maliniak położył się do łóżka i to nam tłumaczy, dlaczego mogła go udusić, choć drzwi jego pokoju były zamknięte od wewnątrz. Co za perfidia! Gdyby Leszczuk nie stał się przypadkowym świadkiem morderstwa i gdyby Maja nie otworzyła okna, aby go wpuścić, żadna siła nie uratowałaby jej przed fałszywym posądzeniem. Tsss… Otóż i ona. Profesorze ani słówka o tym, że mamy ręcznik w walizce, nie narażajmy jej odporności na nową próbę. Niech pan to prędko zabiera do domu.

Niestety! Profesor zanadto się pośpieszył i – nastąpiła katastrofa! Walizeczka zawadziła o poręcz, otworzyła się – ręcznik wypadł o dwa kroki od Maji, która właśnie podchodziła do bryczki.

Stanęła jak wryta.

– Nic! Nic! – krzyknął Hińcz, usiłując zakryć ręcznik swoją osobą. Roześmiała się.

– Niech pan się nie przejmuje – rzekła – dla mnie to już nic strasznego. I nogą kopnęła z lekka niebezpieczną szmatę.

– Nie boi się pani? – zapytał profesor ze zdumieniem.

– Wcale. Przecież Leszczuk wyrzucił to przez okno i nic mu się nie stało.

– Brawo! – zawołał ze wzruszeniem Hińcz. – Czy to znaczy, że przezwyciężyliście strach? Czyż ręcznik już nie ma na was wpływu?

– Najmniejszego. – A wiedzą panowie dlaczego? Wskazała ręką na Leszczuka, który szedł ku nim aleją.

– Dlatego – rzekła.

Wydali okrzyk zdumienia, Leszczuk był siwy!

Po nocy, gdy razem wracali z zamku, nie zauważyli tego. Lecz teraz w świetle dnia głowa jego była biała, jak mleko i wyglądał jak zaczarowany.

– Musicie dobrze zrozumieć duszę kobiety – tłumaczyła niby żartobliwie, a w gruncie rzeczy ze wzruszeniem Maja, gdy usiedli we troje na ławce przy placu tenisowym. – Sama w komnacie bałam się piekielnie, ale jeszcze bardziej zaczęłam się bać, gdy wraz ze mną znalazł się tam Leszczuk. W ciemnościach nie widziałam go. Wyobrażałam sobie, że on jeszcze bardziej boi się ode mnie i dlatego bałam się – żeby tak powiedzieć -jeszcze bardziej od niego.

Potem, kiedy pogwizdując wyrzucał ręcznik, przekonałam się naraz, że on się wcale nie boi. Ale to było jeszcze gorsze. Pomyślałam sobie, że on jest za tępy, za mało inteligentny na to, żeby się bać.

Jego zjawienie się w komnacie straciło dla mnie wszelką wartość. Kiedy przedtem myślałam, że on poświęca się dla mnie, teraz zorientowałam się, że to go nic nie kosztuje.

Widzicie, nie znałam go. Był on dla mnie ciemniejszy od tej komnaty. Zdawało mi się, że jest inny niż ja.

I dopiero kiedy się przekonałam dziś rano, że on pogwizdując przy wyrzucaniu tego ręcznika osiwiał – dopiero wtedy zrozumiałam…

Maja zająknęła się i zarumieniła.

– On znalazł w sobie tę siłę, ponieważ pani zdobyła się na to, aby pójść do komnaty. On się zaraził pani odwagą i determinacją – rzekł Hińcz, nie ukrywając radości. – Ale mam dla was wiadomość. Już wiadomo, kto zabił Maliniaka.

– Nie jestem ciekawa.

– Jak to?! Nie interesuje to panią?

– Nie. Wiem na pewno, że nie on. I nie ja. Widzi pan – mówiła dalej wolno, obejmując wzrokiem stary dwór, ogród i zabudowania w głębi – my długi czas wątpiliśmy w siebie nawzajem, ale skoro raz zaczęliśmy sobie ufać, to już żadna, najdziksza nawet historia nie zarazi nas zwątpieniem. I żaden fluid nas się nie uczepi. Jesteśmy – impregnowani.

– Chwalą Bogu! – zawołał jasnowidz. – Nareszcie zrozumieliście to! Na tym świecie, pełnym niejasności i zagadek, mroków i mętów, dziwów i pomyłek, jest tylko jedna nieomylna prawda – prawda charakteru!

Od wydawcy

Powieść Witolda Gombrowicza „Opętani” ukazywała się w 1939 roku w dwóch dziennikach jednocześnie: W Dobrym Wieczorze – Kurierze Czerwonym w Warszawie oraz w Expresie Porannym Kielce – Radom. Druk powieści rozpoczęto w niedzielę, 4 czerwca 1939 roku. Ostatni (91) odcinek ukazał się w niedzielę 3 września 1939 roku w numerze 243 dziennika Dobry Wieczór - Kurier Czerwony. 1 sierpnia 1939 roku Witold Gombrowicz wypłynął na transatlantyku „Bolesław Chrobry” do Buenos Aires, gdzie pozostał do 1963 roku.

Podstawą druku obecnej pełnej edycji powieści jest wydanie Instytutu Literackiego w Paryżu z 1973 roku, pomieszczone w X tomie „Dzieł zebranych” Witolda Gombrowicza „Varia” (s. 211 – 472). W wydaniu paryskim brak było zakończenia powieści, które uważano wówczas za zaginione. W 1986 roku Ludwik B. Grzeniewski odnalazł trzy ostatnie odcinki powieści drukowane pierwszego, drugiego i trzeciego września 1939 roku. Opublikował je na łamach „Argumentów” w numerze 41 z 12 października 1986 roku. Publikacja ta była dla nas podstawą druku zakończenia powieści.

Po porównaniu pierwodruku czasopiśmienniczego i książkowego poprawiono parę oczywistych błędów drukarskich. Poprawiono także ortografię, przeważnie w zakresie pisowni łącznej i rozłącznej. Interpunkcję pozostawiono bez zmian.

74
{"b":"100709","o":1}