Литмир - Электронная Библиотека

– Były zamknięte Ale ja…

– Niech pani mówi spokojnie.

– Ja byłam u siebie. Kiedy weszłam do pokoju pana Maliniaka, już zastałam go nieżywego.

– A po co pani wchodziła?

– Bo zdawało mi się, że ktoś tam wszedł przez okno.

– Więc okno było otwarte?

– Otwarte.

– Kłamie – wtrąciła szyderczo markiza – kłamie! Okno było zamknięte. Ale sprawdźcie ślady pod oknem. Gdyby ktoś wchodził przez okno, musiałyby pozostać ślady, bo grunt jest miękki. Przeszukajcie cały ogródek!

Rzuciła się na ciało Maliniaka.

– Zabiła cię! Zabiła! – krzyczała. – O, Boże! Boże! Boże! Od dawna, od dawna wiedziałam, że na tym się skończy!

– Na razie poczekamy do przybycia sędziego śledczego – rzekł komisarz spoglądając na zegarek.

Margrabina osunęła się na kanapę

– Słabo mi – szepnęła.

Lecz policjant, pełniący straż pod oknem, zawołał:

– Tu są wyraźne ślady! Ktoś tędy uciekał!

Komisarz wyszedł na dwór, a po chwili wrócił. Twarz jego zdradzała zdziwienie.

– Są ślady kroków od furtki do okna i z powrotem. Nie może być dwóch zdań! Zupełnie świeże.

Markiza momentalnie powróciła do przytomności.

– Jak to? Są ślady? – zapytała.

– Wyraźne. Od furtki do okna.

– Niemożliwe! Okno było zamknięte! To nonsens!

Wybiegła przed dom, zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać. Ale nawet widok wyraźnych odcisków stóp nie przekonał ją.

– Niemożliwe! – krzyczała histerycznie. – Wykluczone! Kiedy mówię wam, że okno było zamknięte! Wuj zawsze zamykał okno na noc. To jakiś zbieg okoliczności! Może wczoraj ktoś tu chodził! Proszę sprawdzić!

Nadjechał sędzia śledczy i ponownie przeprowadził badanie.

– Nie ulega kwestii. Ktoś wszedł przez okno – zadecydował – o, na podłodze także są ślady stóp.

Od tej chwili margrabina zamilkła. Śmierć Maliniaka była dla niej straszliwą katastrofą, wiedziała bowiem, że zmarły nic jej nie zostawił. A do tego Maja, która, zdawało się, już była pogrążona bez nadziei ratunku, znowu wypływała!

Popadła w rodzaj osłupienia i tylko uśmiechała się drwiąco od czasu do czasu, ze swoim spuchniętym okiem i w swoim wzorzystym, żółto – zielonym szlafroku.

Tymczasem sędzia przypatrywał się bacznie poduszce, na której spoczywała głowa Maliniaka i rzekł po cichu:

– Popatrz pan! To dziwne! Widzi pan, jak głowa jest wciśnięta między poduszkę a ścianę? Wygląda jakby morderca ukryty był pod łóżkiem i stamtąd ciągnął stryczek.

– Nonsens! – odparł komisarz i zaraz dodał. – W ogóle to morderstwo jest dziwne. Czy słyszał kto o czymś takim – żeby stryczkiem dusić? A może to samobójstwo?

– Nie! Jego wyraźnie uduszono.

– Spod łóżka?

Usta trupa stawały się coraz bardziej czarne. Obaj odwrócili się od tego widoku. Komisarz zajrzał pod łóżko i wydobył stamtąd chusteczkę do nosa, która spadła z łóżka na podłogę.

– A może ta chusteczka udusiła? – rzekł z ironią. – Ona tylko była pod łóżkiem!

Maje zwolniono po szczegółowym przesłuchaniu. Ale kiedy opuściła willę, nogi się pod nią uginały. Była wyczerpana do nieprzytomności.

Leszczuk? Co się stało z Leszczukiem? Jak on to mógł zrobić? – oto jedna jedyna myśl, która kołatała jej w mózgu.

Po co? Dlaczego? Jak? Ach, więc to potwór! A ona, która mu pomogła? Umożliwiła? Oni razem, razem…

Zobaczyć się z nim! To było niemożliwe! A jednak zrobił! Zrobił!

Lecz nie zastała Leszczuka w pensjonacie. Powiedziano jej, iż nie wrócił na noc.

Pojechała do Warszawy. Nie odnalazła go. Dwa dni szukała bezskutecznie i nawet dowiadywała się dyskretnie w klubie.

W sferach sportowych panowała konsternacja. Organizowano wielki oficjalny mecz z Leszczukiem, a tymczasem nowo odkryty mistrz zniknął, nie pozostawiając adresu.

Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, aby zniknięcie znakomitego tenisisty mogło mieć związek z zabójstwem w Konstancinie. Któż by podejrzewał młodzieńca stojącego na progu świetnej kariery o coś podobnego?

– Co się z nim stało?

Dla Maji odszukanie Leszczuka, zrozumienie, jak on to mógł zrobić, skonfrontowanie się z nim – było kwestią życia i śmierci. Zdawała się bliska obłędu. Ach, ujrzeć go, zrozumieć i przynajmniej dowiedzieć się…

Jechała dziewiątką w stanie zupełnej prostracji, gdy nagle pan siedzący naprzeciwko odezwał się do niej.

– Najmocniej przepraszam, ale czy pani zdaje sobie sprawę, co pani robi?

Zdziwiona, podniosła głowę i ujrzała poważnego szpakowatego pana już po pięćdziesiątce, o niezwykle rozumnej twarzy.

– Co ja robię?

– Jeżeli tak dalej pójdzie, to pani podrze sobie cały rękaw.

Maja spostrzegła, że rękaw był w strzępach. Mechanicznie darła go ze zdenerwowania. Starszy pan uśmiechnął się i uchylił kapelusza.

– Nazwisko moje Hińcz – powiedział.

Drgnęła. Tak nazywał się słynny w Warszawie jasnowidz, który nieraz wprawiał w zdumienie niezwykłymi swymi właściwościami. Odczytywał listy w zapieczętowanych kopertach. Odnajdywał zgubionych ludzi i przedmioty.

Niejednokrotnie zdarzało mu się przepowiadać trafnie przyszłe wydarzenia, chociaż co prawda wiele z tych przepowiedni „nie wychodziło”. Jednakże nie było w tym nic z szarlatanerii i Hińcz rzeczywiście odznaczał się jakimś tajemniczym zmysłem, niedostępnym dla reszty śmiertelników.

A poza tym był człowiekiem ogromnej wiedzy, uczonym, którego prace z zakresu telepatii zyskały wielki rozgłos za granicą.

– Tak, ja właśnie jestem tym Hińczem, o którym pani myśli – odpowiedział żartobliwie na pytające spojrzenie Maji. Ona zaś natychmiast pomyślała, że mógłby jej pomóc w odszukaniu Leszczuka. Nie wiedziała tylko, jak zacząć.

– Śmiało – rzekł Hińcz, ciągle uśmiechając się dobrodusznie.

– Widzę, że pan naprawdę zgaduje myśli.

– Och, nie, tylko długie doświadczenie pozwala mi wyczuć, kto potrzebuje mojej pomocy. Jeżeli mam być szczery, to wyznam, że zacząłem rozmowę ponieważ zdawało mi się, że pani jest w potrzebie.

– Nie myli się pan – szepnęła. – Szukam kogoś.

– Ja tu wysiadam – rzekł. – Jeżeli pani pragnie, to moglibyśmy pogadać o tej sprawie. Mam właśnie pół godziny wolnego czasu. Zobaczę, co się da zrobić.

Przyjęła z wdzięcznością propozycję. Wysiedli i zaszli do małej kawiarenki na Nowym Świecie.

Ale gdy miała zacząć mówić, ugryzła się w język. W jej sytuacji zwierzać się temu jasnowidzowi nie było bezpieczne. Z drugiej strony – tylko on mógł coś pomóc!

Zdecydowała się.

– Szukam kogoś – powtórzyła niepewnie.

– Kogo?

– Wszystko jedno.

– Dobrze – rzekł. – Niech pani nie mówi. Mnie wystarczy jakiś przedmiot, należący do tej osoby, przedmiot, z którym ona była w bliskiej styczności. Czy pani ma coś takiego?

Maja przypomniała sobie, że ma w torebce ołówek Leszczuka. Dać, czy nie dać? Jeżeli da, to on gotów jeszcze przejrzeć wszystkie ich tajemnice!

Ale Hińcz, który stał się naraz poważny i jakiś nerwowy, ujął ją za rękę.

– Ze mną może pani mówić szczerze – rzekł – i radzę, niech pani mówi.

– Dlaczego?

– Bo ja mogę się pani przydać. Ja honorariów żadnych nie biorę, a jeśli się panią zainteresowałem, to z innych względów. Pani jest pierwszorzędnym obiekttem dla mnie. Zauważyłem to już w tramwaju.

Pasja badacza wyjrzała mu z oczu.

Podała mu ołówek, który Leszczuk pożyczył jej przed paroma dniami, gdy rysowała plan willi. Obejrzał go dokładnie.

– Tu są ślady zębów – rzekł.

– A tak, jego posiadacz gryzł go często. Ma taki zwyczaj.

– Tym lepiej.

Zamknął ołówek w dłoni i opuścił powieki. Nagle ręka zaczęła mu drżeć i zaczął oddychać ciężko.

– Chodźmy stąd – rzekł gwałtownie. – Tu nie mogę się skupić. Niech pani pójdzie do mnie! Chodźmy zaraz!

Zawołał taksówkę.

– Czy pan coś… odczuł?

– To jest najdziwniejszy ołówek, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia! – odparł półgłosem Hińcz, przyglądając się jej uważnie.

Maji zrobiło się nieprzyjemnie. Już od dłuższego czasu tyle rzeczy dziwnych i strasznych działo się dokoła niej. A może ten Hińcz jest szarlatanem, albo, wiedząc, iż jest zamieszana w sprawę Maliniaka, pragnie w ten sposób dowiedzieć się czego.

57
{"b":"100709","o":1}