Литмир - Электронная Библиотека

Tak. To były atuty w walce o przeżycie. Ale nigdy nie było ich zbyt wiele. Właściwie nie istniała jakakolwiek droga ratunku.

8.

Spotkałem kiedyś w Izraelu swą starą przyjaciółkę z czasów NRD. Stała się w Izraelu gorliwym ortodoksa i wierzy bezgranicznie swojemu zwariowanemu rabinowi: Oświęcim był karą Boską. Pan chciał jeszcze raz pokazać grzesznym Żydom, kto naprawdę jest Bogiem. Jest to w moich oczach szalona bzdura o szalonych zbrodniach Holocaustu. A przy okazji: najgłupsi z Niemców czują się rozgrzeszeni. Więcej: uważają się – o zgrozo! – za narzędzie w rękach Boga.

Myślę tu o przerażającym fragmencie z Księgi Powtórzonego Prawa, z 28 rozdziału, wers 49 do 62, gdzie Bóg swojemu grzesznemu narodowi żydowskiemu przepowiadał:

„Pan ześle na was z daleka naród… którego języka nie zrozumiecie… będzie spożywał przychówek waszego bydła i waszej krainy, aż was nie wytępi; i nic nie pozostawi ze zboża, moszczu, oleju i owoców… i będziecie stali przerażeni we wszystkich grodach… będziecie spożywali owoce własnego ciała, ciało waszych synów i córek… bo będziecie z braku wszystkiego, potajemnie jeść w strachu i potrzebie… – bo nie słuchaliście głosu Pana – Boga waszego…”

9.

Nie jest moim zadaniem rozwiązywanie talmudycznych zagadek, ale zapytałbym cicho: dlaczego zginęli właśnie ci najubożsi i najpobożniejsi Żydzi ze Wschodu, podczas gdy paręset tysięcy najbardziej bezbożnych, zasymilowanych Żydów zachodnich mogło się uratować w Anglii lub na kontynencie amerykańskim? Według jakiego klucza diabelskiego przypadku Bóg pozwolił pojedynczym Żydom, zamkniętym już w wagonach dla bydła, wydostać się z nich przez zadrutowane otwory wentylacyjne?

10.

I jeszcze jedno pytanie dotyczące tej książki: dlaczego jeden z tych godnych pogardy żydowskich policjantów wyratował z Umschlagplatzu właśnie tego tak spolonizowanego Władysława Szpilmana? Bardziej żydowscy Żydzi potulnie pozwalali się wtoczyć do cuchnących chlorem wagonów i jeszcze w komorach gazowych do ostatniego tchu modlili się „Słuchaj, Izraelu…!” w swoim hebrajskim Sz'ma Jisrael! Skąd znam tak absurdalne szczegóły, jakbym miał wiadomości z „tamtej strony”? Istnieli tzw. Hojjuden, jeńcy-robotnicy w Treblince. Po powstaniu kilku z nich udało się uciec.

W obozie zagłady w Treblince nie było takich selekcji jak w Oświęcimiu, gdzie z reguły dziesięć procent przybywających rejestrowano jako siłę roboczą i tatuowano na lewym ramieniu niebieskim numerem. W Treblince nie było żadnych selekcji. A mordowano tam nie za pomocą szybko działającego gazu Cyklon-B, lecz spalinami dieslowskich silników.

11.

Często opisywany fenomen u ocalonych z gett i obozów: męczy ich paraliżujący wstyd, że to właśnie im udało się przeżyć. Na ich barkach spoczywają góry zwłok – przyjaciele, rodzina, własne dzieci, prawie cały naród. I tak cierpią, ci oszczędzeni przez los, mękę niezawinionej winy, która nasila się, im bardziej wszystko oddala się w czasie.

Wiele z ofiar, które przeżyły, odczuwa strach przed niewinnym pytaniem: dlaczego przeżyłeś właśnie ty? (pytanie to zadają sobie sami). Ten, kto takie pytania zadaje, wbił sobie do głowy regułą, która rodzi poczucie winy: brutalni egoiści przeszli przez to piekło bez uszczerbku, zaś szlachetni i dobrzy ludzie zginęli. Tego typu myśli dowodzą głupoty i są wręcz obraźliwe.

12.

Gdy czytam w tej książce o szynach kolejowych, o transportach, które szły do Treblinki, gdy myślą o pociągach śmierci do Oświęcimia, odzywa się stary ból: dlaczego alianci, którzy przecież o wszystkim wiedzieli, nie zrzucili przynajmniej kilku bomb na tory oraz mosty kolejowe? Biała plama w historiografii… Jurgen Fuchs (znany niemiecki historyk) postawił kiedyś mądre, a zarazem naiwne pytanie: dlaczego zacni żołnierze Wehrmachtu nie zastrzelili tych kilku SS-manów i nie uwolnili Żydów z pociągów śmierci?

13.

Krótko przed powstaniem w Getcie Warszawskim Władysławowi Szpilmanowi udało się przedostać do „aryjskiej” części Warszawy. Nie uczestniczył zatem w tym ostatnim, rozpaczliwym, zbrojnym akcie walki w getcie. Nie była to walka „na śmierć i życie”. Była to walka „na śmierć”. Walka o to, by umrzeć, walcząc.

14.

Nie ma ofiar pierwszej bądź drugiej kategorii. Jedni umierali pośród skomlących ludzi w komorze gazowej, inni -jak głoszą słowa pieśni partyzanckiej z wileńskiego getta – „z pistoletem w dłoni…” Komuż wolno byłoby różnicować moralnie te ofiary?

Władysław Szpilman należy do obu kategorii – bojownika i ofiary: jak wynika z jego pamiętnika, brał bezpośredni udział w heroicznym ruchu oporu. Zaliczał się do tych, którzy w kolumnach byli codziennie wyprowadzani do pracy po „aryjskiej” stronie miasta. Szmuglował przy tym do getta nie tylko chleb i kartofle, ale również amunicje, dla bojowników żydowskich. Wspomina ten bohaterski czyn w szlachetny sposób – na marginesie.

15.

Zauważyłem jeszcze jedno: autor nie zna uczucia mściwości. Powiedział mi kiedyś w Warszawie, gdy zmęczony podróżami pianistycznymi po świecie siedział przy swoim, już rozstrojonym fortepianie, jedno na wpół ironiczne, na wpół śmiertelnie poważne zdanie: „Jako młody człowiek studiowałem dwa lata muzyką w Berlinie. Nie mogą zrozumieć, co stało się z tymi Niemcami… byli przecież zawsze taaacy muzykalni!”

16.

Książka ta doskonale charakteryzuje stosunki panujące w Getcie Warszawskim. Szpilman opowiada o wszystkim tak, że głębiej pojmujemy to, co już wcześniej podejrzewaliśmy: getta i obozy koncentracyjne z ich barakami, wieżami strażniczymi i komorami gazowymi nie były w żadnym razie ośrodkami odosobnienia kształtującymi szlachetne charaktery. Głód nie uszlachetnia.

Aby wyrazić to wprost: kto był łotrem, pozostał nim również za drutami kolczastymi. Ale nie było i na to żadnych reguł. Niejeden prymitywny złodziejaszek zachowywał się w getcie lub w obozie lepiej niż wykształceni i powszechnie szanowani obywatele.

17.

Władysław Szpilman opisuje Holocaust oszczędną prozą o intensywności poezji. Sceną na Umschlagplatzu zapamiętam na zawsze: Władysław Szpilman znalazł się tam już po drugiej stronie granicy życia, wybrany do transportu w nieznane, o którym każdy wiedział, że oznacza pewną śmierć. Rodzice autora, on sam i trójka jego rodzeństwa dzielą między siebie śmietankowego cukierka pokrojonego na sześć części – ich ostatni wspólny posiłek. I ten zniecierpliwiony dentysta czekający na pociąg śmierci, i ten niesłychany dialog, który następuje później.

To hańba, która okryje nas wszystkich! – prawie krzyczał. – Dajemy prowadzić się na śmierć jak stado owiec! Gdybyśmy rzucili się w pól miliona ludzi na Niemców, rozbilibyśmy getto. Albo przynajmniej zginęlibyśmy tak, żeby nie stać się wstydliwą plamą w historii świata.

Niech pan spojrzy – powiedział [ojciec Szpilmana] i wskazał szerokim gestem tłum na Umschlagplatzu – nie jesteśmy żadnymi bohaterami. Jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi i dlatego wolimy wybrać ryzyko dziesięcioprocentowej szansy na pozostanie przy życiu.

Jak to zawsze bywa w prawdziwej tragedii: i dentysta, i ojciec Szpilmana mieli racją. Tysiące razy Żydzi kłócili się między sobą o tę nierozwiązywalną kwestie, i będą to robić ich następne generacje. Myśląc o tym bardziej praktycznie: jak ci cywile – zagłodzeni i chorzy, kobiety, dzieci i starcy, zapomniani przez Boga i cały świat – mieli bronić się przed tak perfekcyjną machiną zagłady?

40
{"b":"100678","o":1}