Tkwiła więc nieruchomo, z głową przechyloną na ramię, i gapiła się jako inni. Z uchylonych ust ściekała jej strużka śliny.
– Pani. – Sinoborski kniaź ujął dłoń Szarki i pocałował czubki chłodnych palców. – Nie spodziewaliśmy się oglądać was tego wieczora.
Ponieważ u szczytu stołu nie pozostało ani jedno wolne miejsce, powiódł ją do własnego krzesła. Pachołkowie spiesznie podsunęli mu zydel nakryty czerwoną materią.
– Zbudziłam się – odpowiedziała miękko Szarka. Jej głos był wciąż z lekka ochrypły i zmatowiały. – Ogień w kominie wygasł i przez okno zobaczyłam pochodnie. Więc zeszłam.
– Co była akuratnie ta rzecz, co ją uczynić należało – wymamrotał przez zęby Czarnywilk. – Zostawiliśmy straż pode drzwiami, żeby pannę od kniazia bronić i salwować, a ta mu sama w garść lezie. Ot, wścibskość białogłowska. Włosy długie, rozum krótki.
– Wybaczcie. – Wark dał znak, aby podjęto melodię, i muzyczka usłuchała z naburmuszoną miną.
Inni biesiadnicy pochylili się nad jadłem albo zaczęli markować rozmowy. Czynili tak jednak wyłącznie przez przyzwoitość, gdyż spod opuszczonych powiek wciąż zerkali ku Szarce. Wiedzieli o żegludze z Urocznej Przystani i ścieżce wyczarowanej pieśnią poprzez sztorm.
Trzy noce, pomyślała z zawiścią wiedźma, trzy noce magii potężniejszej niż wszelkie babskie czary, snute z krwi i śliny. Kiedy łodzie dobiły wreszcie do brzegu, nawet zwajeccy wojownicy byli przerażeni i pragnęli jedynie spić się do nieprzytomności sinoborską siwuchą. Trunek pozwalał wymazać z pamięci fale, co przełamywały się tuż przed dziobem okrętu, odsłaniając gładką wodę, z której wychylali się ku nim dawno potopieni towarzysze o napuchłych źrenicach i ramionach pokrytych szlamem.
– Nie powinniśmy zostawiać was samej, lecz nie masz w tym zaniedbania ani złej woli. Po prostu wczoraj wydaliście się nam nazbyt znużoną, by was budzić – podjął sinoborski kniaź. – Jesteście najpiękniejszym gościem na tej uczcie. I najbardziej wyczekanym.
– A pewnie – sarknął cichaczem Czarnywilk. – Mnie bogowie urody poskąpili, kniaź też nie gładysz. No, chyba żeby jaką niedźwiedzicę chuć sparła przemożna.
Wiedźma nie słuchała zwajeckich wyrzekań. Patrzyła na Warka, który bezwiednie wciąż trzymał palce Iskry. Nie bez przyczyny w Krainach Wewnętrznego Morza powiadano, że głos sorelek odmienia śmiertelników. Wiedźma słuchała wczoraj pieśni Szarki, pieśni o tęsknocie tak wielkiej, że spopiela serce. Lecz nie umiała zgadnąć, co usłyszał sinoborski kniaź.
Ani Koźlarz, dodała z nagłą trwogą.
Książę nadal siedział obok Suchywilka. Patrzył na Szarkę i z wolna popijał wino ze srebrnej kruży, a jego umysł był zatrzaśnięty przed wiedźmą na głucho. Och, potrafił ukrywać myśli ten szarooki książę, który jeździł niegdyś pomiędzy widmowymi królami śladem Org Ondrelssena od Lodu, i bardzo dobrze strzegł swego serca. Nazbyt dobrze. Wiedźma zdołała w nie spojrzeć raz jeden, tamtej nocy, kiedy konał pan Czerwienieckich Grodów. Lecz nawet wówczas nie wniknęła głęboko – ponieważ nie sądziła, aby książę wybaczył jej podobną wiedzę, a także z powodu bogini, która wciąż na nowo umierała w jego wspomnieniach.
– Czy uczynicie nam ten zaszczyt i zagracie dla nas? – Gospodarz znów zwrócił się ku Szarce.
Wiedźma dostrzegła, że Suchywilk skrzywił się niechętnie. Wark nie odrywał wzroku od Iskry, zupełnie jakby siedzieli u niego w komnacie, nie na uczcie pomiędzy tuzinami wojowników. Jego właśni ludzie zaczynali na niego spozierać ze zdumieniem i przyganą.
– Tak. – Szarka nie podniosła głowy.
Coś dziwnego pojawiło się w jej głosie i znikło. W palcach obracała kwiat róży, a jej twarz była ściągnięta i blada.
– Skoro takie jest wasze życzenie, panie – powiedziała. – Przedtem jednak wypijmy wino za waszą pomyślność i dla uczczenia bogów. Jeśli pozwolicie.
Więc to już, pomyślała wiedźma. Już teraz.
– Wybaczcie. – Kniaź skinął na pachołka z dzbanem. – Drugi raz tego samego wieczoru muszę was prosić o wybaczenie. Oby ostatni.
Jego służka wyjęła z rąk sługi kryształowy kielich i podstawiła go pod strugę wina. Lecz niebieskooka niewiastka dostrzegła również nieznaczny ruch jej lewej dłoni. Kapłanka odkręciła górną część wrzeciona i wyjęła maleńką fiolkę. Przez przezroczyste szkło wiedźma widziała, jak w środku wrze i burzy się trucizna. Pociemniało jej w oczach, kiedy wreszcie zdołała ją rozpoznać. Nie była szkarłatna, tylko mleczna jak jad żmii, lecz znacznie bardziej śmiertelna.
Chciała krzyknąć, przestrzec Iskrę przed zasadzką. Jednak w tej właśnie chwili Szarka podniosła głowę, popatrzyła prosto w twarz wiedźmie, a tej słowa zamarły na wargach. Kiedy zdołała rozewrzeć usta, nie dobyła z nich nic, prócz przyciszonego skrzeku. Jadziołek pochwycił jej umysł żelazną obejmą. Mogła tylko patrzeć.
– Wszystkim przystoi podobna intencja! – huknął Suchywilk i wyrwał dzban najbliższemu z pachołków.
Na jego twarzy malowała się ulga. Na Wyspach Zwajeckich zdarzały się stypy bardziej huczne i sowite niźli ta biesiada.
Koźlarz jednak nie był uradowany. Wciąż spoglądał na Szarkę i wiedźma przez moment poczuła desperacką nadzieję, że książę odgadł, co naprawdę miało się wydarzyć podczas tej uczty. Lecz on tylko lekko potrząsnął głową i podał swój kielich kobiecie w masce.
– Więc za pomyślność waszych zamysłów i dla uczczenia bogów – powiedział. – To godny toast.
Fiolka ze skalmierskiego szkła zamigotała w świetle pochodni, gdy kapłanka przyjęła od niego kielich. Niezdecydowana, trzymała w dłoniach dwa bliźniacze kielichy wyrzezane z górskiego kryształu. Wark ściągnął brwi.
Szarka wciąż obracała w palcach kwiat róży. Białe płatki opadały jak śnieg.
* * *
Irys przymknęła powieki, czując pod palcami chłodne srebro, z którego ukształtowano nóżki kielichów. Wark chrząknął nagląco, a ona wciąż nie mogła się zdecydować. Przypomniała sobie, jak przychodziła do niego nocą w treglańskiej cytadeli. Dotykała go, mówiła w ciemności słowa, których ją nauczono, i czasami wydawało się jej, że potrafi go dosięgnąć. Wówczas pojawiały się jeszcze inne słowa, jej własne. Tłumaczyła sobie, że nie mają żadnego znaczenia. Lecz miały. Niepostrzeżenie sensy zaczęły się dopełniać i czasami Irys miała wrażenie, że to ona została jego kochanką pod pękniętą kopułą przybytku bogini. Leżała w kniaziowskim łożu, słuchając miarowego stukotu jego serca, i z każdą kroplą wodnego zegara coraz bardziej stawała się Firlejką. I wydawało się jej, że razem z nią śpiewa przeciągłą, powolną pieśń o Thornveiin, która pozwoliła, by miłość uniosła ją poza najdalsze krańce Wewnętrznego Morza.
Nie sądziła, aby Wark to zauważył. Nie dbał o tajemnice swojej nałożnicy. Właściwie nie dbał o nic, prócz szklanej fiolki, w której zamknięto kilka łyków zmętniałej wody źródła Ilv. Dzisiaj o poranku rozkazał Irys, aby dolała kilka kropli do trunku żalnickiego księcia – zamierzał choć na chwilę odebrać mu moc żalnickich kniaziów i wszelkie cuda, zaklęte w kształt Sorgo. Nie rozumiał nawet, o co prosi. Cała północ od lat śpiewała pieśni o cudownej wodzie, która wszelki czar tłumi i obraca wniwecz. Ale tak było dawno temu, zanim Wężymord wymordował żmijów i rzucił ich martwe ciała w źródło jasnej wody. Teraz sok Ilv był tylko śmiercią i przenikała go moc Zird Zekruna.
W istocie oboje – Lelka i Wark – poprosili ją o śmierć. Trzymała ją teraz w dłoni, w małej szklanej fiolce z półprzezroczystego szkła. Mogła zabić tylko raz. Nie umiała rozstrzygnąć, kogo.
Wydało się jej, że rudowłosa córka Suchywilka dostrzegła jej wahanie.
– Proszę – powiedziała bardzo cicho Szarka i wyciągnęła rękę po kielich. – Proszę.
* * *
Wiedźma poczuła, jak wargi Iskry zanurzają się w napitku. Wojownicy wiwatowali, kolejno spełniając toasty na chwałę bogów. Ktoś wychylił wino do dna i roztrzaskał kryształowy roztruchan na własnym czole, inni ciskali kielichami w kolumny i kamienne płyty. Nikt nie spoglądał ku Szarce.