Mel Mianet odsunął się, lecz jego dłoń wciąż spoczywała na ramieniu księżniczki. Nie miała na sobie nic, prócz spodniej koszuli, która przemokła na deszczu i oblepiła ją szczelnie, a kolano pulsowało coraz mocniej. Dotyk Mel Mianeta uspokajał i niósł ulgę. Jestem zmęczona, pomyślała, tak potwornie zmęczona. Wystarczająco, by fala nakryła mnie jak przezroczysty welon i uniosła tam, gdzie nie ma ani znaków bogów, ani przepowiedni. Daleko. Daleko od Wężymorda.
– Nie – powiedziała niewyraźnie, poprzez mokre włosy, które oblepiały jej twarz. – Nie omamisz mnie ułudą. Wyrzekłam się ciebie po trzykroć. Czy teraz mnie odstąpisz?
Coś nowego pojawiło się w jego twarzy. Żal czy smutek, nie umiała zgadnąć.
– Szkoda cię, dziewczyno. – Ujął jej twarz za brodę i uniósł ku górze. – Obu was szkoda. Ale są rzeczy, których nawet ja nie potrafię zmienić. I choćbym postanowił zostawić ci dziecko, czy pragniesz je zatrzymać po to, by stało się częścią przekleństwa Zird Zekruna? Czy bez sojuszników zdołasz się oprzeć panu Pomortu?
Usłyszała jakiś dźwięk. Własny płacz. Na to nie miała odpowiedzi, pomyślała. Ale odpowiedź padła.
– Dosyć!
Czerwieniecka niewolnica szła ku nim, chlupocząc drewnianymi chodakami w płytkiej wodzie, okutana żółtą chustą i bardzo niezadowolona. Nieostrożna płotka musnęła jej piętę i umknęła w popłochu, nie dość jednak spiesznie. Kościste palce pochwyciły ją i roztrzaskały na resztkach ściany. Kobieta zachichotała z uciechą. W jej ciemnej, spalonej słońcem twarzy gorzały bursztynowe ślepia, lecz kontur postaci wciąż drgał lekko i rozmywał się przy każdym kroku. Żółta chusta migotała, zmieniając się niepostrzeżenie w brunatną koszulę z wystrzępionymi rękawami. Siwe włosy były to splecione w ciasną chałkę na czubku głowy, to znów opadały cienkimi kosmykami aż do pasa. Pożarła je wszystkie, pomyślała z przerażeniem księżniczka. Kea Kaella pochłonęła niewolnice, by przybyć tej nocy na spotkanie boga Wewnętrznego Morza.
– Naprawdę myślisz, że pozwoliłabym zabrać dziecko spłodzone pod moim dachem? – spytała z fałszywą ciekawością bogini. Rysy staruszek rozpływały się coraz bardziej w jej obliczu. – Nie potrafiłeś utrzymać nawet matki, gdyby nie ja, jej życie wsiąkłoby w skałę razem z krwią. Widać tak właśnie pisane, że twoje kobiety umierają na brzegu morza, jedna za drugą – dodała, z okrutną drwiną pokazując na Firlejkę.
Selveiin zdołała jedynie zobaczyć nad sobą spieniony mur wody. Skuliła się, gdy trójząb boga uderzył w kamień. Skalna igła ugodziła ją w policzek, dokładnie w to samo miejsce, które niegdyś zraniły odłamki zwierciadeł Nur Nemruta. Lecz staruszka zaśmiała się tylko. Wyciągnęła rękę i wypowiedziała pojedyncze słowo. Fale cofnęły się z wściekłym rykiem i w komnacie znów było tak cicho, że księżniczka słyszała uderzenie każdej kropli deszczu o posadzkę.
– Nierozsądnie zapuszczać się zbyt daleko od źródeł swej mocy. – Bogini strząsnęła z siebie krople wody i resztki kształtów śmiertelniczki. – I nie godziło się buszować w mojej świątyni niczym pospolity złodziej. Nie dostaniesz dziecka ani matki, jak nie dostałeś wcześniej tamtej. I dość już tanich sztuczek.
– Więc to wtedy byłaś ty. – Głos boga był zaledwie szeptem, niknął szmerem w stukocie deszczu. – Mogłem odgadnąć, że córka sinoborskich kniaziów nie rzuciłaby się ze skały jak wiejska posługaczka. Mogłem zgadnąć… Nosiła moje dziecko…
– Durna dziewka! – warknęła Kea Kaella. – Po trzykroć durna – raz, że nie rozpoznała nieśmiertelnej mocy, dwa, że spłodziła z nią bękarcię, i trzy, że próbowała oszukać mnie w mojej własnej dziedzinie. Tamtej nocy powiedziałam jej, że ciebie, nie małżonka, przyjmowała w łożnicy i twoje brzemię nosi w brzuchu. I miałam nagotowany napój, z czarnego lelka i bzu czarnego, by spędzić płód, nim jeszcze moc obudzi się w nim na dobre. Ale ona się tylko śmiała, zuchwała dziewka o oczach koloru stali i warkoczach, co lśniły jak złota przędza w świetle pochodni. Durna dziewka, bo nie należy śmiać się z bogów i nierozumnie odwracać do nich plecami. Jednak pozwoliłam jej odejść, odemknąć rygle i zamki.
Selveiin przycisnęła dzieci do piersi i stała pomiędzy dwiema mocami, zmartwiała ze strachu. Żadne z nich nie patrzyło ku niej, ale wiedziała, że jeśli tylko się poruszy, dopadną ją natychmiast.
– Tak, tak! – Bogini zaśmiała się wronim krakaniem. – Ściany marmurowe, okna kryształowe, a ja pozwoliłam jej wymknąć się ze dworca pomiędzy śpiącymi strażnikami. Miesiączek srebrzysty wygładził ścieżkę, miesiączek srebrzysty omamił dziewkę.
– Skały. – Mel Mianet z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Pchnęłaś ją na skały.
– Och, chciała iść cię szukać w podwodnych dworcach, więc wyiskrzyłam jej drogę srebrem i złotem – zadrwiła bogini. – Ale woda rozstąpiła się pod jej ciężarem.
– Nie kłam, Kea – powiedział bezbarwnym tonem Morski Koń. – Moje fale rozpoznałyby ją i przeniosły bezpiecznie choćby na drugi brzeg Wewnętrznego Morza. Była najpiękniejszą kobietą swoich czasów i nosiła pod sercem moje dziecko. Czy to była radość – patrzeć, jak kraby tną jej twarz na drobne strzępy, a morski szlam zalewa oczy? Czy takiego pragnęłaś zadośćuczynienia za kradzież? Za to, że obca moc sięgnęła po jej urodę?
– Nie, nie za to. – Bogini ściągnęła brwi w wąską kreskę i pierwszy raz w jej głosie nie było gniewu. – Tylko za życie, które zakiełkowało w niej dziką mocą, a moc prędzej czy później obróciłaby się przeciwko własnemu źródłu. Dość podobnego nasienia rozsiano po Krainach Wewnętrznego Morza, więc dobrze rozumiałam, co będzie dalej. Ty też powinieneś.
Selveiin wydało się, że trójząb w ręku boga zadrżał nieznacznie. Coś powoli budziło się w jego twarzy. Jakiś żal tak odległy, że niepojęty.
– Widzę je za każdym razem – ciągnęła sucho bogini. – Te wielkookie dziewczyny, które w majowe noce układają się z wami na posłaniu z sitowia i trawy, całe miękkie i rozmarzone. Ale mnie wzywają, gdy przyjdzie czas rodzić bękarcięta i zdychać z bólu pośrodku zimy. A jeśli uda im się przeżyć, jest jeszcze gorzej. Ognie rozniecane w noc Żarów, pod czerwonym księżycem, wybuchają potem żywym płomieniem, kiedy wiedźmi pomiot dochodzi do sił. Tak, Mel. Myślę o was za każdym razem, kiedy chłopstwo zatłucze lipowymi kijami kolejną wiedźmę. Przypominam sobie, jak dla chwili rozkoszy wlewacie swoją moc w śmiertelne naczynia, potem ze strachu okaleczacie ją, tworząc hybrydy o umysłach wyschłych i podatnych na szaleństwo. Więc nie mów mi nic o zemście i winie. Nie ja pośrodku nocy szeptałam tamtej dziewczynie obietnice i zaklęcia, których nie sposób dotrzymać. Nie ja.
Selveiin odwróciła oczy. Nie chciała widzieć łez Mel Mianeta.
– Znalazłbym sposób – powiedział wreszcie.
– Nie ma sposobu – ucięła Kea Kaella. – Nie pozwoliłabym posadzić wiedźmy na treglańskim tronie ani wędrować krwi sinoborskich kniaziów po dnie morza w gromadzie utopców. I teraz też nie pozwolę. Ale uznaję zawarty targ, więc dam ci wybór spomiędzy dwojga dzieci urodzonych w tę samą godzinę z tej samej matki.
Księżniczka po raz pierwszy poczuła słabe drgnienie w zawiniątku, które przyciskała do piersi, jakby mogła je ochronić przed połączoną mocą tamtych dwojga. Jedno z dzieci poruszyło się nieznacznie. Lecz ich pomarszczone, czerwone twarzyczki były zupełnie takie same i nie wiedziała, które.
– Poprzez krew i wodę, poprzez żelazo i kamień – ciągnęła bogini. – Poprzez tę, którą zabrało morze, i poprzez obietnicę starą jak mury treglańskiej świątyni wezwano moc i wypowiedziano życzenie. A zapłata za podobne życzenia jest zawsze ta sama.
– Nie zrobię tego! – wykrzyknął Mel Mianet. – Nigdy nie chciałem zabić dziecka. Nigdy.
– Cóż stąd? – Kea Kaella uśmiechnęła się złowieszczo. – Jedno życzenie za jedno życie.
– A ona? – wtrąciła księżniczka. – Czy nie dość wam jej śmierci?
Kea Kaella zwróciła ku niej spojrzenie oczu, podobnych dwóm rozżarzonych węgielkom w ciemnej pobrużdżonej twarzy.
– Skąd pomysł, że pozwoliłabym jej umrzeć? – prychnęła pogardliwie. – Nie po to trudziłam się całą noc, żeby teraz zdechła jak pies pod płotem. Śpi i będzie spać, póki nie postanowię inaczej. Moja służka, moja rzecz.